„Mąż stracił pracę w grudniu. Nie wiem, za co zrobię w tym roku święta i kupię prezenty dzieciom”
„– A co mam zrobić? Rozpłakać się przy dzieciach? Powiedzieć im, że tatuś jest przegrany? – spytał mąż. – Przestań – uciszyłam go, czując, jak ściska mnie w gardle. – To nie o przegraną chodzi. To o to, że już zaczynają coś czuć”.

Grudzień zawsze był dla mnie miesiącem walki o magię. O zapach pomarańczy w kuchni, uśmiechy dzieci, spokój między mną a Tomkiem. O pozory. Bo choć już od listopada czułam, że coś jest nie tak, to dopiero zima nauczyła mnie, jak trudne potrafi być udawanie normalności. Święta – te święta – miały być dla dzieci. Bo dzieci niczemu nie są winne, prawda? Tylko że kiedy dwójka dorosłych żyje w napięciu, ciszy i ukradkowych spojrzeniach, dzieci czują więcej, niż się wydaje.
Tomek ostatnio nie śpi. Wodzi wzrokiem po suficie i mówi, że to zmęczenie. Zasłania się uśmiechem jak tarczą, ale widzę, że coś ukrywa. A ja? Ja zbieram siły, żeby rano być mamą i wieczorem być żoną. Żeby nie zadawać za dużo pytań, nie naciskać. Dzieci robią kartki świąteczne, liczą dni do Wigilii, pytają, czy będzie śnieg i czy Mikołaj przyniesie to, co trzeba. Więc się uśmiecham. Pieczemy pierniki. Nie wiedziałam jeszcze, że ten grudzień rozsypie nam wszystko.
Tego się nie spodziewałam
– Muszę ci coś powiedzieć – Tomek odchrząknął, stojąc przy oknie, jakby to miało mu dodać sił.
Miał na sobie ten sam sweter co wczoraj. I przedwczoraj. Zmięty, z wytartymi łokciami. W rękach trzymał kubek po herbacie.
– Co się dzieje? – usiadłam ostrożnie, już wiedząc, że coś jest nie tak. Bo jeśli facet zaczyna rozmowę od „muszę ci coś powiedzieć” w grudniu, na kilka tygodni przed świętami, to raczej nie chodzi o to, że zamówił pierogi na Wigilię.
– Zwolnili mnie. Dwa tygodnie temu.
Patrzył gdzieś poza okno, jakby tam miała być odpowiedź, a nie ja. A ja… zawiesiłam się. Słowa uderzyły we mnie jak grad w dach. Tępy szum w uszach, poczucie, że zaraz się rozkleję.
– Dwa tygodnie temu?! I mówisz mi to teraz?! – zerwałam się.
– Nie chciałem… spanikować. Nie chciałem, żeby dzieci słyszały. Nie chciałem, żebyś się bała – mówił cicho. – Miałem nadzieję, że coś znajdę. Cokolwiek. Ale nic nie ruszyło.
Zamilkłam. Dzieci w pokoju obok śmiały się do bajki. Szymek krzyknął: „Patrz, mamo, renifer!”. Oliwia śpiewała jakąś świąteczną piosenkę pod nosem.
– A kredyt? Rachunki? Święta, Tomek?! – spytałam, czując, jak łzy same napływają mi do oczu.
Podszedł i objął mnie jak ktoś, kto tonie i szuka czegokolwiek, czego mógłby się złapać.
– Zaufaj mi, Joasiu. Proszę. Nie mówmy dzieciom. Jeszcze nie teraz. Udajmy, że wszystko jest dobrze.
Nie wiem, dlaczego się zgodziłam. Może dlatego, że udawanie normalności było łatwiejsze niż mierzenie się z katastrofą. A może dlatego, że w głębi duszy wiedziałam, że to dopiero początek końca.
To były trudne chwile
– Tomek, ale tak się nie da – wyszeptałam, kiedy tylko dzieci zasnęły.
Stał oparty o lodówkę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Milczał.
– Musimy coś wymyślić. Nie możemy tylko udawać. Wiesz, że to długo nie potrwa – próbowałam spokojnie.
– A co mam zrobić? Rozpłakać się przy dzieciach? Powiedzieć im, że tatuś jest przegrany?
– Przestań – uciszyłam go, czując, jak ściska mnie w gardle. – To nie o przegraną chodzi. To o to, że już zaczynają coś czuć. A my wszyscy gramy w teatr, którego nikt nie rozumie.
– Chcę, żeby te święta były dla nich jak zawsze. Bez strachu – powiedział. I odwrócił się do mnie plecami.
Wróciłam do salonu. Na kanapie leżały rozrzucone nożyczki, cekiny, papier w renifery. Oliwia zrobiła dla Szymka łańcuch z napisem „NAJLEPSZY BRAT NA ŚWIECIE”. Przez chwilę patrzyłam na to wszystko i poczułam się jak intruz we własnym życiu.
Dwa dni później przyjechała Beata. Wparowała z siatami prezentów i drogą kawą.
– Ale tu cisza. Żyjecie? – rzuciła z uśmiechem, siadając na krześle.
– Zmęczeni jesteśmy, to tyle – powiedziałam wymijająco.
– A Tomek jakiś blady. Dobrze się czujesz? – zerknęła na niego podejrzliwie.
Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę krzyknąć: „Tak, stracił pracę, a ja nie wiem, jak za tydzień zapłacimy za prąd!”. Ale zamiast tego uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami. Zaczynałam się dusić. W tym teatrze. W tym kłamstwie. W tej cholernej świątecznej oprawie.
Dzieci dużo widziały
Usłyszałam to przypadkiem. Stałam w przedpokoju, sortowałam pranie. Drzwi do pokoju dzieci były przymknięte, a ich głosy niesione ciszą domu brzmiały wyraźniej niż zazwyczaj.
– Czemu tata się nie śmieje? – zapytała Oliwia, a w jej głosie było coś, co ścisnęło mi serce.
– Może boli go głowa – odpowiedział Szymek i zaszeleścił czymś, może folią po cukierku.
– Albo jest smutny. Bo już nie mówi do ciebie „szkrabie”. Zauważyłeś?
Nie wytrzymałam. Weszłam do pokoju.
– Co tam robicie, łobuziaki?
Oliwia spojrzała na mnie uważnie, z tym poważnym spojrzeniem dziesięciolatki, która już za dużo rozumie.
– Mamo, czy coś się stało tacie?
Udawałam zaskoczoną.
– Dlaczego pytasz?
– Bo cały czas siedzi w kuchni i patrzy w okno. I wczoraj w nocy słyszałam, że płakał.
Zamarłam. Mała, cholernie mądra dziewczynka. Czuła wszystko. I nie wiedziała, co z tym zrobić. Wieczorem, kiedy dzieci już spały, powiedziałam Tomkowi, że musimy porozmawiać. Po raz pierwszy od dwóch tygodni naprawdę się pokłóciliśmy.
– To nie jest tylko nasz problem, Tomek! One czują, że coś jest nie tak! Oliwia mnie dzisiaj zapytała, dlaczego siedzisz jak cień w kuchni!
– A co miałem robić, Joasia?! Ta praca była wszystkim, co miałem. I mi to zabrali. Nie ogarniam tego. Nie potrafię… – głos mu się załamał.
– A ja potrafię? – rzuciłam, zanim pomyślałam. – Myślisz, że to tylko ciebie to boli?
I wtedy po raz pierwszy od dawna zaczęliśmy płakać oboje. Bez udawania. Bez masek.
Córka znalazła wypowiedzenie
Święta tuż-tuż. Dom pełen migoczących światełek, cynamonu i kłamstw. Dzieci biegały z bombkami, Szymek z językiem na wierzchu wycinał śnieżynki, Oliwia pisała list do świętego Mikołaja.
Beata wpadła bez zapowiedzi, jak zawsze. Rzuciła płaszcz na fotel i już w drzwiach rzuciła:
– Jesteś blada jak kartka, a Tomek wygląda, jakby miał się rozpaść.
– Nie twoja sprawa – syknęłam, za szybko, za ostro.
– Joasia, co się dzieje?
– Ty nie masz dzieci, Beata – wybuchłam. – Nie wiesz, co to znaczy trzymać wszystko w sobie, żeby ich nie zranić! Nie masz pojęcia, co to znaczy udawać dzień w dzień, że wszystko jest w porządku, kiedy wali ci się świat!
Milczała. Po raz pierwszy. A potem tylko cicho powiedziała:
– Może lepiej im powiedzieć. Dzieci nie potrzebują teatru. Potrzebują ludzi, którzy są przy nich naprawdę.
Wieczorem znalazłam Oliwię w kuchni. Siedziała przy stole, z nogami podciągniętymi pod brodę. Na blacie leżało wypowiedzenie męża.
– Przepraszam, mamo. Szukałam nożyczek, a to było w szufladzie.
Usiadłam naprzeciwko niej, czując, jak serce wbija mi się w gardło.
– Wiem, że tata nie ma pracy. Wiem to od tygodni. Ale czemu nie mówicie prawdy?
Tym razem nie miałam już siły się bronić.
W rodzinie jest siła
Siedzieliśmy przy stole jak na spowiedzi. Tomek, ja, Oliwia i Szymek, który jeszcze nie rozumiał, ale patrzył szeroko otwartymi oczami. Cisza była gęsta, gęstsza niż barszcz w garnku. Na stole leżała kartka od Szymka – „Tata bohater” – którą zrobił jeszcze przed tym, jak świat przestał udawać normalny.
– Chcieliśmy, żeby te święta były jak zawsze – zaczęłam powoli. – Dla was. Żebyście nie musieli się martwić.
– Ale my i tak się martwiliśmy – przerwała Oliwia. – Przecież widzę, że tata nie śpi. I że ty płaczesz w łazience.
Spojrzeliśmy na siebie z Tomkiem. Zrozumieliśmy, że dzieci nie potrzebują naszych pozorów. Potrzebują nas. Nawet jeśli jesteśmy bezradni.
– Straciłem pracę – powiedział Tomek cicho. – I się wstydziłem. Myślałem, że będziesz się bała. Że mnie nie zrozumiesz. A najbardziej bałem się, że ty, Oliwio, i ty, Szymku… że zobaczycie we mnie przegranego.
– Ale przecież nadal jesteś tatą – powiedział Szymek poważnie jak na sześciolatka. – A mama jest mamą. I jesteśmy razem. To wystarczy, nie?
Oliwia tylko kiwnęła głową. Po policzku spłynęła jej łza. Ja złapałam Tomka za dłoń pod stołem. Poczułam jego drżące palce. Ścisnęłam je.
– To teraz co zrobimy? – zapytała Oliwia.
– Teraz będziemy mieć takie święta, na jakie nas stać. Ważne, że razem – odpowiedział Tomek.
Joanna, 43 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa dała nam pieniądze na zakup domu, a teraz się w nim panoszy. Mam wrażenie, że to ja jestem tu intruzem”
- „Pożyczyłam siostrze 8 tysięcy, bo była w potrzebie. Teraz lata po sklepach, wydając moją kasę i udaje, że mnie nie zna"
- „Było mi przykro, że mój mąż nie pamiętał o mikołajkach. Prezent na 6 grudnia wzięłam sobie sama od sąsiada z góry”

