„Mąż sprezentował mi belgijskie praliny i książkę kucharską. Za resztę pieniędzy kupił sobie konsolę i nowy telewizor”
„Zerknęłam na swoje paczki. Dwie. Jedna w torbie papierowej z logiem supermarketu, druga zapakowana w świąteczny papier. Pierwsza – książka kucharska. Gruba, z przepisami na dania z pięciu kontynentów. Druga – belgijskie praliny, które można kupić na stacji benzynowej. Uśmiechnęłam się blado”.

- Redakcja
To miały być pierwsze święta od lat tylko we dwoje. Bez teściów i bez rodziców. Potrzebowaliśmy tego czasu. Tylko ja i on. Wydawało mi się, że to będzie coś wyjątkowego – spokojny czas dla nas, może okazja, żeby znów się zbliżyć, jak kiedyś. Czasem czułam, że między nami zrobiło się za cicho, jakbyśmy się mijali, funkcjonowali obok siebie, ale nie razem. Dlatego te święta były dla mnie ważne.
Chciałam je urządzić tak, jak dawniej – z domową kolacją, świecami, wspólnym kolędowaniem, czułością. Długo wybierałam dla niego prezent. Sądziłam naiwnie, że on też się postara. Że zrozumie, jak bardzo potrzebuję poczuć się kochana. Jak bardzo potrzebuję jego troski i czułości.
Liczyłam na coś więcej
Od rana w kuchni pachniało cynamonem i pomarańczami. Barszcz lekko bulgotał na gazie, uszka czekały w misce, a ja co chwila wycierałam dłonie w fartuch i spoglądałam na zegar. Miał wrócić z pracy wcześniej, obiecał. Było po siedemnastej, gdy wreszcie usłyszałam odgłos klucza w zamku.
– Już jestem! – zawołał, rzucając torbę na podłogę.
Zajrzałam do przedpokoju, licząc na coś więcej niż ten zwykły komunikat. Może bukiet kwiatów? Może uścisk? Nic z tego. Zdjął buty, rzucił spojrzenie na stół i zniknął w salonie.
– Szybko się przebiorę – rzucił przez ramię.
Stałam chwilę jak wmurowana. Nie miał nawet ochoty spojrzeć, ile serca włożyłam w ten stół. Obrus wyprasowany, świeczki, choinka, mandarynki w miseczce, szopka zrobiona własnoręcznie. I cisza. Niby święta, a ja czułam, jak we mnie powoli rośnie dziwne napięcie.
Po kolacji – która minęła zaskakująco szybko, bo mój mąż nawet nie udawał, że celebruje wieczerzę – przyszła pora na prezenty. Podałam mu starannie zapakowane pudełko. W środku był zegarek, o którym wspominał w sklepie kilka tygodni wcześniej. Patrzył na niego długo, dotykał z uznaniem.
– O, no... fajny – powiedział. – Dzięki.
Zerknęłam na swoje paczki. Dwie. Jedna w torbie papierowej z logiem supermarketu, druga zapakowana w świąteczny papier. Pierwsza – książka kucharska. Gruba, z przepisami na dania z pięciu kontynentów. Druga – belgijskie praliny, które można kupić na stacji benzynowej. Uśmiechnęłam się blado.
– To... wszystko?
– No co ty, przecież nie chodzi o prezenty – mruknął, patrząc gdzieś za mnie.
Nie wiedziałam jeszcze, że prawdziwy prezent... zrobił sam sobie.
Zatkało mnie
Wieczorem, gdy zmywałam naczynia, usłyszałam znajomy dźwięk – szelest rozrywanego kartonu, stuk plastiku. Coś jakby... rozpakowywanie nowego sprzętu?
– Co robisz? – zapytałam, wychylając się z kuchni.
– A, przyszła mi paczka z promocji świątecznej. Miałem sobie nie kupować, ale trafiła się okazja. Zobacz – powiedział, a jego twarz naprawdę się rozpromieniła. – Najnowsza konsola. Do tego dorzucili grę, pady i abonament. I... – wskazał na ścianę – nowy telewizor. Też w promocji.
Zamilkłam. Spojrzałam na ekran, który zajmował pół ściany. Na paragonie zauważyłam kwotę – wystarczającą na dwa tygodnie wakacji albo markowy komplet biżuterii.
– Kiedy to zamówiłeś?
– Tydzień temu. Nie chciałem ci mówić, żeby nie robić zamieszania. I tak przecież uznaliśmy, że nie szalejemy w tym roku z prezentami. To miała być taka niespodzianka.
– Niespodzianka... – powtórzyłam. – Dla mnie praliny i książka kucharska, a dla ciebie sprzęt za kilka tysięcy?
– No ale... z telewizora skorzystamy razem. Zrobimy sobie wieczór filmowy, a ty może coś ugotujesz z tej nowej książki.
Zatkało mnie. On naprawdę uważał, że to logiczne połączenie? Gotuję, żeby on mógł się relaksować przed ekranem? Nie odpowiedziałam. Weszłam do łazienki, zamknęłam drzwi i po prostu usiadłam na pokrywie sedesu. Dłonie miałam lodowate. Święta dopiero się zaczęły.
Nie tak to sobie wyobrażałam
Od rana słyszałam dźwięki z salonu – klik, klik, pisk, śmiech. On i ekran. Świąteczne śniadanie zjadłam sama. Nawet nie zauważył, że zrobiłam jajka w sosie tatarskim, które tak lubił. Objadał się chipsami i zapijał oranżadą, nie odrywając wzroku od gry.
– Może byś choć na chwilę wyłączył? – zapytałam, stając w drzwiach.
– Jeszcze jeden mecz – odpowiedział.
– Cała świąteczna atmosfera to teraz gra i joystick?
– Daj spokój. Przecież wczoraj mieliśmy kolację. Dziś mogę się trochę wyluzować.
Wzięłam książkę kucharską, usiadłam przy stole i zaczęłam ją kartkować. Tak, rozdział o potrawach afrykańskich. Może kiedyś, w innym życiu, zrealizuję te przepisy. W tym, obecnym – jestem tylko tłem. Kimś, kto dba o ciepłe posiłki i czyste skarpety. Zaparzyłam sobie herbatę i otworzyłam praliny. Wybrałam jedną, przekroiłam ją nożem. W środku było nadzienie likierowe. Nawet takiego nie lubię.
– Kochanie – zawołał z salonu – widziałaś, jaki ten obraz jest płynny? 120 herców! W ogóle się nie zacina!
– Widziałam – odpowiedziałam szeptem. – Teraz będziemy mogli jeszcze więcej czasu spędzać osobno.
Te święta miały być inne
Zadzwoniła moja mama. Chciała zapytać, jak święta.
– Cicho, spokojnie – odpowiedziałam, starając się, by głos nie drżał.
– I co ci kupił ten twój mąż? – zapytała z uśmiechem.
– Praliny. I książkę kucharską.
– No... oryginalnie. A ty co mu dałaś?
– Zegarek.
– Jak zwykle się postarałaś. A on... znowu? – zawahała się.
– Mamo, nie teraz – ucięłam. Wiedziała. Zawsze wiedziała, że on był... egoistą.
Wieczorem postanowiłam szczerze z nim porozmawiać. Myślałam, że może mnie zrozumie. Że może coś do niego dotrze.
– Pamiętasz, jak rok temu obiecałeś, że spróbujesz się bardziej starać?
– No przecież się staram. Nie pokłóciliśmy się, nie? Jest spokojnie, cicho, bez napięcia.
– Ale nie ma w tym miłości. Nie czuję się dla ciebie... ważna.
– Przestań dramatyzować.
Popatrzyłam na ten ogromny telewizor, na nowe pudełka z grami, na stertę kartonów po jedzeniu na wynos. Te święta miały być inne. I wtedy dotarło do mnie, że nie chodzi o prezenty. Chodzi o to, że mnie tu nie ma. Dla niego jestem... nieistotna.
Byłam rozczarowana
Drugi dzień świąt spędziłam sama. On grał z kolegą przez Internet. Połowa czasu to przekleństwa, druga połowa to głośne śmiechy i ekscytacja. Poszłam na spacer, śnieg skrzypiał pod butami. Wzięłam ze sobą książkę i usiadłam z nią w altance przy pobliskim placu. Tam po raz pierwszy dokładniej przejrzałąm przepisy. Moją uwagę przykuł kurczak po tajsku z mango. Brzmiało pysznie. A potem przyszła myśl: po co ja to robię?
Po co uczę się nowych rzeczy dla kogoś, kto nie chce nawet odłożyć pada, by spojrzeć mi w oczy? Czym ja sobie zasłużyłam na tę bylejakość? Dlaczego zgodziłam się na relację, w której prezentem jest coś, co mogę sama sobie kupić przy kasie? Wróciłam do domu. On nawet nie zauważył, że mnie nie było.
– Zrobisz herbaty? – rzucił znad konsoli.
Nie odpowiedziałam. Weszłam do sypialni i zamknęłam drzwi. Wyjęłam kartkę i napisałam jedno zdanie: „Od teraz kupuj sobie wszystko sam – łącznie z obecnością drugiego człowieka”.
Przestałam się starać
Od stycznia wiele się zmieniło. Już nie czekałam, aż się domyśli, czego potrzebuję. Przestałam się starać, by wszystko było idealne, skoro on tego nawet nie zauważał. Kupiłam nową torebkę – nie dlatego, że była mi potrzebna, ale dlatego, że mogłam. Przestałam gotować kolacje, których nikt nie doceniał. Przestałam zadawać pytania, na które nie chciał odpowiadać. Przestałam być tłem.
Zostawiłam mu jego nowy telewizor i konsolę. Niech sobie patrzy w ekran, kiedy tylko zechce. Może tam znajdzie więcej emocji niż w moich oczach. Ja już nie będę stała obok, trzymając w rękach ładnie zapakowane, niechciane gesty. Wiem jedno – święta nie bolą wtedy, gdy jesteś sama. Najbardziej bolą wtedy, gdy jesteś z kimś, kto cię nie dostrzega.
W tym roku, na Wigilię, zrobię barszcz tylko dla siebie. I zjem go w ciszy, ale prawdziwej – nie tej pustej, chłodnej, między dwoma obcymi osobami siedzącymi przy jednym stole. Czasem samotność to nie kara, tylko wybór. Mój własny, świadomy i odważny.
Karolina, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na gwiazdkę dostałam od teściowej stek gorzkich słów, bo kupiłam gotowe ciasto. Za rok pożałuje swoich komentarzy”
- „Myślałam, że ferie świąteczne przyniosą mi spokój. Ale gdy córka wyznała, co znalazła w komputerze męża, wściekłam się”
- „W prezencie od dzieci dostałam wyjazd do sanatorium. Wzbraniałam się, ale zimowy kulig od razu roztopił moje serce”

