Reklama

Czy czuję się spełniona jako kobieta? Cóż, trudno powiedzieć. Mam dwójkę dzieci i męża, który uważa, że „siedzę w domu” i „mam wakacje”. Lena ma pięć lat, a Franek dwa. Marek z kolei ma czterdzieści, ale zachowuje się, jakby też był dzieckiem. Codziennie ogarniam chaos: gotuję, sprzątam, piorę, wycieram plamy, przytulam, gaszę pożary. Wieczorem, już po wszystkim, padam na twarz. Marek natomiast wraca z pracy, bierze piwo i siada na kanapie.

— Ty to masz dobrze, nie musisz nawet wychodzić z domu — rzuca z uśmiechem.

Nie mam siły się kłócić. Już nawet nie próbuję mu tłumaczyć, że nie pamiętam, jak wygląda ciepły posiłek, samotna kąpiel albo sen trwający dłużej niż trzy godziny. Ostatnio powiedziałam Oli, mojej przyjaciółce, że czasem mam ochotę wyjść z domu i nie wrócić. Zatrzymać się w hotelu, położyć i spać przez trzy dni.

Spojrzała na mnie poważnie i powiedziała:

— To zrób to. Marek przeżyje.

Ale ja nie jestem taka. Mam wyrzuty sumienia nawet gdy zamykam się na pięć minut w łazience. Bo dzieci wtedy płaczą, a Marek z kanapy woła:

— Anka, weź go, bo marudzi!

Zaciskam zęby i mówię sobie: jeszcze trochę. Jeszcze jeden dzień. Może coś się zmieni i... może Marek zrozumie. Tylko że coraz mniej w to wierzę.

Wyjeżdżam na weekend

— Mógłbyś chociaż raz zapytać, jak mi minął dzień — powiedziałam, podając talerz z zupą.

Marek podniósł wzrok znad telefonu i wzruszył ramionami.

— No jak? — mruknął. — Posiedziałaś w domu z dzieciakami. A ja dziś prawie dostałem zawału przez klienta, który…

— Tak, bo ja siedzę. — Popatrzyłam na niego z irytacją. — Wiesz co, czasem mam wrażenie, że nawet nie wiesz, co się tu dzieje, gdy ciebie nie ma. Franek dzisiaj nabił sobie guza, Lena wpadła w histerię, bo zgubiła różowy klocek, a ja zjadłam zimnego kotleta o szesnastej.

Marek się roześmiał.

— Dramat — rzucił rozbawiony. — Jak ty to wytrzymujesz, Anka? Chciałbym mieć takie problemy.

Coś we mnie pękło. Stanowczym ruchem odłożyłam łyżkę na stół.

— To zamień się ze mną — zaproponowałam. — Chociaż na weekend. Tylko ty i dzieci. Zobaczymy, jak ci pójdzie.

— Co, mam się bać dwójki dzieciaków? — parsknął. — Anka, ja ogarniam projekty warte setki tysięcy. Ogarnę pieluchę i kaszkę.

Siedzieliśmy w ciszy. Marek jadł, jakby nic się nie stało, a ja patrzyłam na niego i czułam, jak serce bije mi szybciej. Byłam autentycznie wściekła.

Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam na podłodze w łazience, oparta o zimne kafelki, i płakałam. Po cichu, żeby nie obudzić dzieci. Bo przecież jestem silna. Dam radę. Ale tamtej nocy podjęłam decyzję. Wyjeżdżam na weekend do Oli. Nie będę nikogo o nic pytać ani prosić o pozwolenie. Poinformuję go tylko i niech sobie sam ogarnia „te swoje wakacje”.

Nie umiałam się cieszyć

— Wyjeżdżam w piątek. Zostajesz z dziećmi — powiedziałam następnego ranka, gdy Marek w pośpiechu wiązał krawat.

— Co? — Zatrzymał się w pół ruchu. — Żartujesz.

— Nie. Ja ci właśnie oznajmiam — odpowiedziałam spokojnie. — Mam zarezerwowany hotel. Wracam w niedzielę wieczorem.

— Anka, ale… — zająknął się. — Ja mam pracę!

— A ja nie mam? — Skrzyżowałam ramiona na piersi. — Pięć lat non stop. Bez urlopu, bez weekendów, bez L4. Ty masz weekend. Poradzisz sobie przecież, nie? To tylko dwójka dzieci.

Spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym oszalała. Ale ja byłam spokojna. Spakowałam torbę, przygotowałam rozpiski: co jeść, kiedy drzemka, gdzie pieluchy, gdzie termometr. W piątek rano, zanim dzieci wstały, wyszłam. Z bijącym sercem, z wyrzutami sumienia tak wielkimi, że ledwo oddychałam.

W hotelu czekała Ola z winem i szeroko otwartymi ramionami.

— Wreszcie — rzuciła, obejmując mnie. — Wiedziałam, że dasz radę.

Ale ja nie umiałam się cieszyć. Leżałam w łóżku i wyobrażałam sobie płaczącego Franka i Lenę wołającą mnie w nocy. Miałam ochotę dzwonić co godzinę.

— Przestań, nie jesteś potworem — powtarzała Ola. — Jesteś kobietą, która chce odpocząć. I ma do tego prawo.

Wieczorem spojrzałam na siebie w lustrze. Rozczochrane włosy, sińce pod oczami. Gdzieś po drodze przestałam być kobietą — Stałam się tylko mamą... i trochę służącą. Ale jeszcze nie byłam gotowa, żeby odpuścić.

Nie wiedziałam, co powiedzieć

W sobotnie popołudnie zadzwoniłam do Marka. Nie odebrał. Napisałam SMS-a: „Wszystko w porządku?” — i dalej cisza. Próbowałam jeszcze raz godzinę później. Nic. Dopiero wieczorem przyszła wiadomość: „Nie wiem, jak ty to robisz. Lena się popłakała, bo nie chciałem jej dać trzeciego loda. Franek wylał sok na dywan. Mam wrażenie, że ktoś mi wyłączył mózg”.

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Po chwili zadzwonił, więc odebrałam.

— Anka, ja chyba umieram — usłyszałam. — Oni nie śpią. Nie jedzą, kiedy dostają jedzenie. Wszędzie jest syf. Nie mam kiedy iść do łazienki.

— To właśnie moje „wakacje” — powiedziałam cicho.

— Wiem — zapewnił gorączkowo. — Już wiem. Boże, nie miałem pojęcia. Ja... ja jestem wykończony. I to jeden dzień.

— Mhm.

— Anka, przepraszam — ciągnął. — Naprawdę. Przepraszam za te wszystkie razy, kiedy się śmiałem. Kiedy mówiłem, że tylko siedzisz w domu.

Łzy same zaczęły mi płynąć po policzkach. Bo te słowa słyszałam pierwszy raz.

— Chcę, żebyś wróciła — dodał. – Ale nie tylko dlatego, że jest ciężko. Anka, ja widzę, jak bardzo cię nie doceniałem.

Nie odpowiedziałam od razu, bo nie wiedziałam, co powiedzieć. To było pierwszy raz, kiedy Marek naprawdę mnie usłyszał.

Byłam zmęczona i podejrzliwa

Wróciłam w niedzielę wieczorem. Drzwi były otwarte, jakby Marek nie miał już siły ich zamknąć. W salonie panował chaos. Zabawki były wszędzie, zlew pełen naczyń, pachniało... no cóż, nie za dobrze. Lena siedziała z tabletem, Franek spał z otwartą buzią na kanapie, przykryty jakąś moją bluzką. Marek siedział obok i wyglądał, jakby wpadł pod autobus.

— Hej — powiedział cicho. — Żyję, ale ledwo.

— Widzę — mruknęłam.

Wstał i podszedł bliżej. Nie dotykał mnie, jakby bał się, że odskoczę.

Byłem idiotą — zaczął. — Myślałem, że masz łatwo. Że to tylko dzieci, trochę prania, jakieś bajki. A to jest… nie do opisania.

Westchnęłam.

— Nie chcę, żebyś mnie podziwiał — stwierdziłam. — Chcę, żebyś mi pomagał.

Pokiwał głową.

— Od jutra biorę urlop — zapowiedział. — Przez tydzień nic nie robię poza domem. Ogarnę dzieci, zakupy, sprzątanie. Ty odpocznij. Proszę.

Nie odpowiedziałam. Byłam zmęczona i podejrzliwa, bo już tyle razy słyszałam obietnice.

Wieczorem, leżąc w łóżku, myślałam tylko o jednym: jak bardzo musiałam ucierpieć, żeby to wreszcie zauważył.

Może właśnie o to chodziło

Minęły trzy tygodnie. Marek rzeczywiście się starał: wziął tydzień wolnego, robił śniadania, chodził z dziećmi na plac zabaw, sam zmieniał pieluchy. Raz nawet odkurzył cały dom, zanim wstałam.

— Zobacz, ogarniam, co? — rzucił z dumą, jakby właśnie zdobył Mount Everest.

Uśmiechnęłam się, ale ten uśmiech nie sięgnął oczu. Bo doceniłam to, co robił, naprawdę, ale coś się we mnie zmieniło. I nie bardzo wiedziałam, co z tym teraz zrobić.

Wieczorem usiedliśmy razem na balkonie. Dzieci spały.

Wiem, że próbujesz — powiedziałam cicho. — I to ważne. Ale ja... już nie jestem tą samą osobą, co kiedyś.

— Wiem — odpowiedział. — Ale może to i lepiej?

Nie odpowiedziałam. Nie miałam pewności, czy naprawdę rozumie, o co mi chodzi.

Kilka dni później spotkałam się z Olą. Siedziałyśmy w kawiarni, jak kiedyś.

— No i co? Zmienił się? — zapytała.

— Tak — przyznałam. — Ale ja zmieniłam się bardziej. I już nie wiem, czy to wszystko wystarczy.

Spojrzała na mnie uważnie.

— Może po raz pierwszy w życiu zaczęłaś być sobą.

Kiwnęłam głową. Tak. Może właśnie o to chodziło.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama