Reklama

Czułam, że będzie piękna pogoda. Idealna na weekendowy wyjazd. Ja szykowałam jedzenie. Paweł pakował ostatnią torbę do bagażnika, jak zwykle w swoim tempie, jakby wszystko robił pod linijkę. Lubiłam to w nim. Ten spokój, tę pewność, że wszystko ogarnie.

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby otworzyć drzwi od strony kierowcy i zacząć sprzątać. To było przecież jego terytorium. Zawsze mówił: „Ja się zajmę autem, ty pakuj siebie”. Ale tym razem, jakby coś mnie ciągnęło do tego miejsca, do tych zakamarków, do których normalnie nie zaglądam.

Przesunęłam fotel do tyłu, żeby wyjąć papierek po batoniku, który wpadł pod siedzenie. I wtedy to zobaczyłam. Bilet. Zgięty na pół, jakby ktoś go wcisnął w pośpiechu. Kremowy, z logo kina „Apollo”, bilety dla dwóch osób. Data? Tydzień temu. Godzina 19:00.

W tym czasie Paweł był „w pracy do późna”.

Usiadłam na fotelu kierowcy, z biletem w dłoni. Niby zwykły świstek papieru, ale czułam, jakby ważył tonę. Patrzyłam przez przednią szybę na Pawła. Uśmiechał się do siebie, może zadowolony, że wszystko idzie zgodnie z planem, a może coś wspominał w myślach.

A ja siedziałam tam, z tym biletem, i czułam, że właśnie coś pękło. Coś, czego nie da się skleić. Bo jeśli nie był wtedy w pracy, to gdzie był? I z kim?

Jak gdyby nigdy nic

Przy śniadaniu wszystko wyglądało jak zawsze. Paweł zdjął bluzę, odwiesił ją na krzesło i usiadł naprzeciwko mnie. Pachniał świeżością, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Na stole czekały talerze z jedzeniem, które zrobiłam na szybko. Chciałam, żeby było domowo, zwyczajnie. Tak, jak lubił.

– Ciężko było ostatnio w pracy, co? – zapytałam, patrząc, jak nabiera porcję widelcem.

– Nie mów… papiery, prezes... – westchnął i westchnienie to miało być sygnałem, że naprawdę był zmęczony. – Nie zdążyłem nawet zjeść. Siedziałem do pierwszej.

Skinęłam tylko głową. Oparłam łokcie o stół, ale nie zaczęłam jeść. Utrzymałam spojrzenie na jego twarzy, jakby coś miało mi umknąć. On za to jadł spokojnie, jakby nic się nie działo.

W kieszeni mojej bluzy, tej przewieszonej przez oparcie krzesła, tkwił bilet. Gdy Paweł mówił o nocnym siedzeniu w pracy, widziałam kino. Fotele, światła gasnące tuż przed seansem. Dwie osoby. Dwie sylwetki, może śmiech, może ciche szepty. Gdzie wtedy byłam ja? W łóżku, z książką, sama.

– Aha, nie zazdroszczę – powiedziałam, ostrożnie, żeby nie zabrzmiało zbyt ironicznie.

– No, dobrze, że chociaż teraz odpoczniemy – dodał i podniósł na mnie wzrok.

Uśmiechnął się, lekko, jakby dla podkreślenia, że cieszy się z tego weekendu. A ja też się uśmiechnęłam, choć jednocześnie czułam, jak moje palce zaciskają się na materiale bluzy. Wiedziałam już, że wszystko, co powie, będzie teraz brzmieć inaczej. Będę ważyć, badać, sprawdzać, czy pasuje do tego, co wiem.

Nie zadałam mu żadnego pytania. Nie pokazałam biletu. Tylko siedziałam przy stole z mężczyzną, którego dobrze znałam, i próbowałam zgadnąć, co ukrywa.

Zapytałam przyjaciółkę, czy była ostatnio w kinie

Spotkałam się jeszcze tego dnia z przyjaciółką, Anetą, w kawiarni. Miała swoje ulubione miejsce przy oknie, lubiła obserwować ludzi. Ja zwykle wolałam te bardziej ukryte stoliki z tyłu, gdzie nie czułam się wystawiona na widok.

– Wszystko okej? – zapytała, zanim jeszcze zdążyłam zdjąć płaszcz. – Jakaś przygaszona jesteś.

– A bo… wiesz, coś mi nie gra, ale może to tylko paranoja – odpowiedziałam, próbując zabrzmieć lekko, jakby chodziło o pogodę albo zatkany odpływ w wannie.

– Z Pawłem?

Unikałam jej wzroku.

Takie głupoty. Pewnie się nakręcam. Myślisz, że mógłby mnie oszukiwać?

Zaskoczył ją ten kierunek. Przechyliła głowę, popatrzyła na mnie uważnie.

– Nie wiem. Każdy potrafi. Nawet ten, kto przysięgał, że nie umie.

Wiedziałam, że nie pyta, o co konkretnie chodzi. To było w stylu Anety – zostawiała przestrzeń, nie wchodziła z butami. Dlatego mogłam z nią rozmawiać, nawet jeśli właściwie nie mówiłam niczego wprost.

– A byłaś ostatnio w kinie? – zapytałam nagle, jakby to przyszło mi do głowy przypadkiem.

– Nie, czemu pytasz?

– Tak po prostu. Zastanawiałam się, czy coś ciekawego grają.

Kiwnęła głową i sięgnęła po telefon.

– Sprawdzimy zaraz, może coś razem zobaczymy?

– Może… – wymamrotałam, patrząc, jak przegląda repertuar.

Myśli krążyły wokół jednego pytania, którego nie umiałam wyrzucić z głowy: kim była ta druga osoba?

Wreszcie musiałam zapytać

Dom był cichy, pusty. Przesuwałam ręką po szufladach, notatnikach, kalendarzu. Każdy papier, każda karteczka mogła być wskazówką. Nie szukałam dowodu, tylko potwierdzenia tego, co już wiedziałam.

Pod stosikiem rachunków znalazłam paragon z kina. Popcorn, dwa napoje. Data tydzień temu. Dłoń mi zadrżała. Wiedziałam, że to już nie przypadek. To coś więcej niż zwykła nieścisłość w planach.

Wieczorem, przy kolacji, postanowiłam zagrać spokojnie. Paweł podawał jedzenie, uśmiechał się, jakby nic się nie stało. Dotknęłam biletu w kieszeni.

– Kino to kiepski pomysł, tak? – zapytałam, starając się, żeby głos brzmiał neutralnie.

– No nie lubię przecież – odpowiedział bez zawahania.

To po co poszedłeś tam wtedy? – wyrwało się ze mnie, zanim mogłam to powstrzymać.

Paweł zamrugał. Patrzył na mnie, jakby szukał właściwych słów.

– O co ci chodzi? – zapytał w końcu.

– Tydzień temu. Bilet. Pod siedzeniem w aucie. Dla dwóch osób.

Chciałam zobaczyć, co powie, jak się zachowa. Jego twarz zrobiła się napięta, jakby w jednej sekundzie przesunęły się wszystkie słowa, które miał w głowie.

– To nie tak… – zaczął, ale milczał.

Nie chodziło już tylko o jeden wieczór w kinie. Chodziło o to, że mogłam nie znać prawdy o nim, o tym, co robi, kiedy mnie nie ma. Chodziło o zaufanie, które powoli zaczęło znikać.

„To nie było nic ważnego”

Paweł siedział naprzeciwko mnie, milczący. Nie patrzył na paragon ani na bilet, który wciąż trzymałam w kieszeni. Wyciągnęłam go i położyłam na stole. Papier leżał między nami jak cichy oskarżyciel.

– To nie było nic ważnego – powiedział w końcu, próbując brzmieć spokojnie, ale jego oczy zdradzały napięcie.

– A co jest ważne? – odpowiedziałam, a głos nie był już spokojny. – To, że nie mogę ci już ufać?

Przez chwilę słyszałam tylko swoje własne oddechy. On nie wiedział, co powiedzieć. Widziałam, jak próbuje poukładać słowa, które nagle przestały pasować do rzeczywistości.

– Nie chciałem cię zranić – dodał cicho.

– Ale zraniłeś – odpowiedziałam, odkładając sztućce. – Potrafiłeś kłamać z tak spokojną twarzą.

Nie czekałam na jego reakcję. Wstałam, podniosłam bilet i rzuciłam nim o ziemię. Paweł wciąż siedział nieruchomo, a milczenie między nami było gęstsze niż najciemniejsza noc.

Nie chciałam już nic słyszeć, ani tłumaczeń, ani wyjaśnień. Odeszłam do sypialni, ale nie do jego łóżka. Walizka stała spakowana na krześle. Wiedziałam, że tego weekendu nie spędzimy razem. Nie chciałam patrzeć na jego twarz ani słyszeć słów, które mogłyby znów udawać normalność.

Ma na imię Sandra

Walizka stała przy drzwiach, gotowa. Nie otwierałam jej, nie chciałam jeszcze wyjeżdżać daleko, ale wiedziałam, że nie zostanę z nim w tym mieszkaniu. Wyszłam z domu, zamykając drzwi za sobą cicho.

Siedziałam w samochodzie tak długo, że nie pamiętam, ile minęło czasu. W końcu wróciłam do mieszkania, ale nie do niego. Ułożyłam się w łóżku, a Paweł spał w drugim pokoju.

Rozmawialiśmy tylko przy posiłkach, dzień dobry, dobranoc. Jak współlokatorzy, nie jak małżeństwo. Paweł nie wrócił do tematu biletu, nie próbował tego wyjaśniać. Ja też nie dopytywałam. Liczyłam na to, że sobie przemyśli wszystko i właściwie wybierze.

Gdy po miesiącu usłyszałam jej imię – Sandra – mój świat się zawalił. Wszystkie wątpliwości, które do tej pory były jak odległa mgła, spadły na mnie jak wielki głaz. To już nie były domysły, niedopowiedzenia, to była druzgocąca prawda. To, co mieliśmy, bezpowrotnie się skończyło. Nie wiem, czy kiedykolwiek wybaczę.

Ola, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama