Reklama

Betonowa podłoga, prowizoryczna kuchnia, farelka w rogu. Codzienność to wilgoć, kurz, ciągłe „jeszcze chwilka” i brak ciepłej wody. Kochałam Adama, ale coraz częściej pytałam siebie: czy on naprawdę wierzy, że kiedyś tu zamieszkamy, czy po prostu nie potrafi przyznać, że przegrał? Kiedy dom stał się nie marzeniem, a więzieniem?

Wszystko sam

– Może byśmy w końcu zatrudnili ekipę? – powiedziałam ostrożnie, nalewając wrzątku z czajnika do zlewu, który ledwo trzymał się prowizorycznego blatu. – Ile jeszcze mamy tak żyć?

Adam, siedzący w kącie i czyszczący narzędzia, spojrzał na mnie tak, jakby właśnie powiedziałam mu, że oddaję dom w ręce wroga.

– Nikt nie będzie mi partolił roboty – odburknął. – Zrobię wszystko sam. Lepiej, taniej i dokładniej.

– Lepiej? Taniej? – uniosłam głos. – Adam, minęło dziesięć lat! Dzieci naszych znajomych chodzą już do podstawówki, a my dalej kąpiemy się w misce!

Zamilkł. Spojrzał na mnie z takim bólem w oczach, że przez chwilę poczułam wyrzuty sumienia. Ale tylko przez chwilę.

– Ty chyba po prostu nie chcesz tego skończyć – syknęłam. – Bo jak skończysz, to się okaże, że to nie był dom marzeń, tylko twoja porażka. I co wtedy?

– Nie masz pojęcia, przez co ja przechodzę – wycedził. – Nie masz pojęcia, co znaczy być facetem, który ma zapewnić rodzinie dach nad głową, a nie ma nawet czasu, żeby odetchnąć.

– To może trzeba było ten dach zbudować, a nie o nim gadać przez dekadę! – krzyknęłam.

Adam rzucił narzędzia, podniósł się gwałtownie i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama w tej zimnej piwnicy, z parującym zlewem i jednym pytaniem w głowie: jak długo jeszcze mam w to brnąć?

„Taki z niego mężczyzna”

Pojechałam do teściowej, choć wiedziałam, że nic dobrego z tej wizyty nie wyniknie. Wzięłam ciasto, jakbym chciała pokazać, że jeszcze próbuję być miła, choć w środku miałam ochotę wrzeszczeć.

– O, Anka, dobrze, że jesteś – powiedziała, kiedy otworzyła drzwi. – Adam coś wspominał, że macie ciężki czas. Ale to normalne. Budowa domu to nie spacer po parku.

Usiadłyśmy w kuchni. Pachniało kawą. Przez chwilę miałam nadzieję, że uda nam się porozmawiać szczerze.

– Już nie daję rady – powiedziałam cicho. – Naprawdę. Codziennie wracam do tej piwnicy i myślę: po co? Dla kogo? On nawet nie słucha, gdy mówię, że mam dość.

Teściowa zamieszała w filiżance i uśmiechnęła się, jakby właśnie opowiadałam jej o lekkim przeziębieniu.

Adam zawsze był ambitny. Pamiętam, jak miał dziesięć lat i sam zbił półkę do swojego pokoju. Wszystko chciał robić sam. Taki z niego mężczyzna.

– Tylko że teraz ja płacę za to jego „robienie samemu”. Nie ma ciepłej wody, nie ma łazienki, nie ma życia.

Milczała chwilę. Potem, jakby od niechcenia, powiedziała coś, co mnie zatrzymało.

Jego ojciec też był taki. Wiecznie coś zaczynał. Dom budował piętnaście lat. A i tak nie skończył. Zmarł w trakcie ocieplania dachu.

Patrzyłam na nią w osłupieniu. Nagle poczułam, że tu nie chodzi o cegły i cement. To było coś głębszego. Może nawet dziedzicznego.

Ja bym tego nie zrozumiała?

Wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Adam był na budowie, jak zawsze. Chciałam tylko przebrać się i wyjść na chwilę do sklepu, ale kiedy stanęłam w korytarzu, usłyszałam jego głos. Cichy, stłumiony, ale wyraźnie zdenerwowany.

Stał w pokoju technicznym, rozmawiał przez telefon.

– Nie, stary, serio... ja już nie wiem, po co ja to robię. Zimą cieknie, latem się kurzy. Dziesięć lat, a ja nie mam nic. Żadnego końca. Ona ma rację, tylko nie chcę się przyznać.

Zamarłam.

– Boję się, że jak to skończę, to nic się nie zmieni. Że nadal będę tym samym facetem, tylko bez marzenia. Już sam nie wiem, czego chcę w życiu.

Po chwili się rozłączył, a ja weszłam do pomieszczenia. Adam spojrzał na mnie, blady, jakby właśnie przyłapano go na kradzieży.

– Słyszałam – powiedziałam spokojnie. – Dlaczego mi tego nigdy nie powiedziałeś?

Bo ty byś nie zrozumiała – odpowiedział bez przekonania.

– A może to ty nie chciałeś mnie dopuścić? Trzymasz mnie tu, jakbyś się bał, że jeśli ruszysz dalej, to coś się zawali.

– Bo się zawali, Anka.

Nie chcę już czekać

Wyszłam. Nie trzasnęłam drzwiami. Po prostu wyszłam i poszłam przed siebie, mijając stertę pustaków i niezamontowane okna, które od dwóch lat czekały na „lepszy moment”.

Szłam leśną drogą, którą kiedyś tak lubiliśmy. Tamtędy wracaliśmy z pierwszej randki. Wtedy Adam trzymał mnie za rękę i mówił, że ten dom będzie miał ogród z brzozami i huśtawkę dla dzieci. Teraz tylko wiatr szarpał gałęziami, a moje dłonie zaciskały się z zimna i wściekłości.

Kiedy to się wszystko posypało? Kiedy przestałam widzieć w nim partnera, a zaczęłam widzieć ciężar? I czemu tak długo udawałam, że wszystko jest dobrze?

Zatrzymałam się przy starej tablicy informacyjnej, kiedyś zawieszonej przez Adama – „Teren budowy. Wstęp wzbroniony”. Uśmiechnęłam się gorzko. Idealne motto naszego małżeństwa.

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim wróciłam. Piwnica była ciemna, tylko jedna świeca paliła się na stole. Adam siedział pochylony, z planem budowy w dłoniach. Wyglądał, jakby miał ze dwadzieścia lat więcej.

– Jutro znowu spróbuję – powiedział cicho, nie podnosząc wzroku.

– A ja nie wiem, czy jeszcze chcę czekać – odpowiedziałam równie szeptem.

Nie odpowiedział. Nawet nie drgnął.

Usiadłam obok. Świeca migotała, rzucając cienie na nasze twarze. W tej chwili zrozumiałam, że jeśli nic się nie zmieni, zginiemy tu – nie w pożarze, nie pod gruzami – tylko w cichej rezygnacji.

Idę przed siebie

Następnego dnia wstałam wcześnie. Jeszcze zanim Adam zdążył wyjąć z szopy swoje narzędzia, już byłam spakowana. Jedna torba. Tyle wystarczyło, bo przecież nigdy nic się tu nie rozgościło. Ani meble, ani ja.

Stał w kuchni i mieszał herbatę. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Gdy zobaczył torbę, nie spytał „co robisz?”, tylko:

– Dokąd idziesz?

– Tam, gdzie budowy kiedyś się kończą – odpowiedziałam bez wahania.

W jego oczach nie było złości. Ani rozpaczy. Raczej coś w rodzaju ulgi pomieszanej z żalem. Jakby wiedział, że ten moment prędzej czy później nadejdzie.

– Próbowałem – powiedział. – Naprawdę próbowałem.

– Wiem. Ale ja już nie chcę tylko próbować. Chcę żyć.

Przeszłam przez plac budowy, który przez dekadę był naszą sceną – miejscem marzeń, potem bitew i w końcu ciszy. Adam został, patrząc w fundamenty. A może w przepaść między nami, której nie dało się już zalać betonem ani zasypać.

Idąc przez mokrą trawę, poczułam, że coś się zmienia. Nie byłam już tą samą kobietą, która wczoraj siedziała przy świecy. Teraz miałam kierunek.

Nie odwróciłam się. Nie musiałam. Bo wiedziałam, że on został. I że ja – po raz pierwszy od lat – ruszyłam naprawdę.

To już nie jest moje zmartwienie

Minęło kilka miesięcy. Wynajmuję małe mieszkanie na obrzeżach miasta – z oknem wychodzącym na ruchliwą ulicę i kaloryferem, który grzeje, kiedy trzeba. Mam ciepłą wodę, pralkę i drzwi, które się domykają. Może to nie luksus, ale dla mnie to nowy świat.

Znalazłam pracę w bibliotece. Codziennie układam książki, rozmawiam z ludźmi i po raz pierwszy od dawna czuję się potrzebna – nie jako ktoś do przeczekania trudnych czasów, ale jako ja. Anna. Kobieta, która znów ma głos i decyzje.

Myślę o Adamie. O tym, jak wieczorami ślęczał nad planami, jak wylewał fundamenty z zaciśniętymi zębami. Wiem, że chciał dobrze. Że próbował. Ale dom nie buduje się z samej upartości. Czasem trzeba też dopuścić do środka drugiego człowieka, nie tylko położyć cegły i liczyć, że się utrzymają.

Dowiedziałam się od sąsiadki, że budowa stoi. Podobno Adam już się nie pojawia codziennie. Nie wiem, czy w końcu coś w nim pękło, czy tylko odpoczywa. I nie wiem, czy kiedyś ten dom zostanie dokończony. Ale to już nie jest moje zmartwienie.

Patrzę w okno i myślę o tym, że czasem trzeba odejść, by wreszcie móc zamieszkać – choćby w sobie. Może kiedyś skończy ten dom. Ale ja już nie czekam. Swoje życie właśnie zaczynam budować od nowa.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama