„Mąż skąpi na prezenty dla dzieci, a sobie kupił smartwatch. Ja pod choinkę dam mu klocki, bo nie dorósł do roli ojca”
Święta były dla mnie szczególnym czasem – symbolem miłości, dawania i radości. Niestety, z każdym rokiem zaczęłam dostrzegać, że tylko ja staram się to pielęgnować. Mój mąż miał inne priorytety. Zamiast zająć się rodziną, był skupiony wyłącznie na sobie. Naiwnie myślałam, że to się zmieni. Myliłam się.

- Redakcja
Zawsze wierzyłam, że rodzina to wspólnota, w której każdy dba o siebie nawzajem. Kiedy wychodziłam za mąż, byłam przekonana, że dzielimy te same wartości, zwłaszcza jeśli chodzi o dzieci. Nie oczekiwałam luksusów, ale marzyłam o ciepłym domu, wzajemnym wsparciu i małych gestach, które budują atmosferę bliskości. Święta były dla mnie szczególnym czasem – symbolem miłości, dawania i radości. Niestety, z każdym rokiem zaczęłam dostrzegać, że tylko ja staram się to pielęgnować. Mój mąż miał inne priorytety. Zamiast zająć się rodziną, był skupiony wyłącznie na sobie. Naiwnie myślałam, że zrozumie. Myliłam się.
Moja rodzinka– całe moje życie
Poznałam Kamila, gdy miałam dwadzieścia trzy lata. Był o kilka lat starszy, pewny siebie, opanowany, miał dobrą pracę i mówił rzeczy, które brzmiały jak spełnienie moich marzeń. Uwiódł mnie tym, jak opowiadał o przyszłości – wspólne wakacje, dom z ogrodem, dzieci, które będą miały wszystko, czego im potrzeba. Zakochałam się. Szybko się zaręczyliśmy, jeszcze szybciej zamieszkaliśmy razem. Przez pierwsze miesiące wszystko wydawało się bajką.
Z czasem jednak coś zaczęło mi zgrzytać. On wciąż kupował sobie nowe gadżety – zegarki, słuchawki, sportowe ciuchy. Ja tymczasem liczyłam każdą złotówkę, planując codzienne zakupy i odkładając na wózek, pieluchy, potem przedszkole. Tłumaczyłam to sobie: że zasłużył, że to jego sposób odreagowania pracy, że przecież wszystko jeszcze się ułoży.
Kiedy urodziła się nasza pierwsza córka, Kamil był zadowolony, choć nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że raczej z faktu bycia ojcem niż z realnego zaangażowania. Nigdy nie zmienił pieluchy, nie wstawał w nocy, nie wiedział, gdzie trzymamy termometr. Mimo to ciągle powtarzał, jak bardzo kocha swoją rodzinę. Zamiast jednak okazywać to codziennymi gestami, ograniczał się do zdjęć w internecie z podpisem: "Moja rodzinka– całe moje życie". Wierzyłam, że potrzebuje czasu. Przymknęłam oko na jego egoizm, bo myślałam, że to przejściowe. Czułam, że muszę być cierpliwa. Że tak się buduje związek. Uczyłam się być żoną i matką, on zaś nie miał zamiaru uczyć się być mężem i ojcem.
On żył swoim rytmem
Grudzień zawsze był dla mnie wyjątkowy. Jako dziecko uwielbiałam piec pierniki z mamą, stroić choinkę, pisać list do Mikołaja. Chciałam, żeby nasze dzieci miały podobne wspomnienia. Kiedy pojawił się na świecie nasz synek, a córka była już na tyle duża, by czekać na prezenty, poczułam, że to będą piękne Święta. Zaplanowałam wszystko – lampki na balkonie, pierogi robione ręcznie, kalendarz adwentowy, w którym codziennie znajdowały się drobne niespodzianki. Robiłam to z sercem. Kamil… no cóż. On żył swoim rytmem. Wrócił pewnego dnia z nowym smartwatchem, pokazując mi go z entuzjazmem, jakby to była największa atrakcja miesiąca.
– Fajny, nie? Promocja była, nie mogłem się oprzeć – rzucił i poszedł do pokoju przetestować funkcje.
Tymczasem ja siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem zimnej kawy, przeglądając listę prezentów. Nasze oszczędności topniały, więc wybierałam rzeczy praktyczne – ciepłe piżamki, książeczki, kredki. Chciałam, żeby dzieci coś znalazły pod choinką, nawet jeśli miały to być drobnostki. Kamil nie zapytał ani razu, czy w czymś pomóc, czy coś dokupić. Kiedy wspomniałam, że brakuje nam na zabawkowy zestaw lekarza, który córka wypatrzyła w sklepie, machnął ręką.
– Przecież i tak zapomni o tym po tygodniu. Daj spokój.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam się kłócić. Wmawiałam sobie, że może jeszcze coś kupi, że zaskoczy nas w Wigilię. Chciałam wierzyć, że się opamięta. Że w głębi serca też chce, żeby te Święta były wyjątkowe.
Nie chodzi o milion prezentów, tylko o gest
W dzień przed Wigilią z samego rana wyciągnęłam z szafy pudełka z ozdobami. Dzieci skakały z radości, rozkładały bombki, a ja próbowałam nie myśleć o tym, że pod choinką było pusto. Kamil, jak zwykle, siedział w słuchawkach i coś oglądał. Kiedy poprosiłam go, żeby pomógł zawiesić lampki, westchnął teatralnie.
– Serio? Teraz? Mam jeszcze dwie godziny wolne, a ty mi każesz łazić po drabinie?
Zignorowałam to. Sama rozplątałam lampki, zawiesiłam je na karniszu i poszłam do kuchni lepić uszka. Gdy dzieci usnęły, usiadłam na kanapie z herbatą i zapytałam mimochodem:
– Kamil… kupiłeś w końcu dzieciom tę resztę prezentów z listy?
Podniósł głowę znad telefonu.
– A co, nie miałaś się tym zająć?
– Ja? Myślałam, że to robimy razem.
– Nie przesadzaj. Przecież coś tam znajdą pod choinkę, nie musimy robić z tego szału.
Wstałam i zaczęłam przeszukiwać szafę, komodę, torby z zakupami. Znalazłam tylko jedną paczkę – nowy zestaw do golenia, opakowany w ozdobny papier. Dla niego.
– Kamil… nie kupiłeś dzieciom nic? Ani jednej rzeczy?
Wzruszył ramionami.
– No nie miałem kiedy. Poza tym, serio uważasz, że dzieci muszą mieć cały stos prezentów?
– Nie chodzi o milion prezentów, tylko o gest. O pamięć.
– Oj, znowu dramatyzujesz.
Zostawiłam go w salonie. Zamknęłam się w łazience i siedziałam tam długo, starając się nie płakać zbyt głośno. Nie chciałam, żeby dzieci usłyszały. Wiedziałam już, że mogę dać im pod choinkę tylko kilka drobiazgów, które sama kupiłam wcześniej w sklepie.
Jakbym grała w jakimś przedstawieniu
Wigilia nadeszła szybciej, niż bym chciała. Wszystko było gotowe – stół nakryty, potrawy czekały w podgrzewaczach, dzieci odświętnie ubrane, z wypiekami na twarzy. Tylko ja czułam się, jakbym grała w jakimś przedstawieniu. Nie potrafiłam się uśmiechać. Próbowałam, dla nich. Tylko dla nich. Po kolacji, kiedy dzieci wybiegły do pokoju, żeby sprawdzić, czy Mikołaj już był, z bijącym sercem obserwowałam ich reakcje. Ucieszyły się. Byli jeszcze małe, więc wystarczył im zestaw kredek, kolorowa książka, jedna zabawka. Kamil stał z boku, uśmiechał się sztucznie, jakby chciał mieć to z głowy. Nawet nie zadał sobie trudu, by usiąść z nimi i zobaczyć, co dostały. Po chwili wrócił do kuchni i sięgnął po paczkę spod choinki.
– Patrz, jednak Mikołaj o mnie nie zapomniał – rzucił z udawanym entuzjazmem i rozpakował prezent, który sam sobie kupił.
W środku były drogie perfumy. Markowe. Takie, na które mnie nigdy nie było stać.
– Serio? – zapytałam cicho. – Kupiłeś sobie perfumy, ale nie miałeś czasu pomyśleć o dzieciach?
– Przestań już z tym moralizowaniem. Mam prawo kupić coś sobie, czy nie?
– Masz. Ale nie w momencie, gdy twoje dzieci dostają kredki za kilka złotych.
Wzruszył ramionami i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z naczyniami. Stałam nad zlewem, patrząc w ciemność za oknem. Nawet śnieg nie padał. W głowie krążyła mi tylko jedna myśl – że w tej rodzinie nie ma już nic wspólnego, tylko wspólne rachunki i dzieci.
Przestałam wierzyć, że to się zmieni
Jeszcze w noc wigilijną podjęłam decyzję. Nie powiedziałam tego głośno, ale w środku już wiedziałam. To był moment, którego nie dało się cofnąć – nie chodziło o prezenty, o perfumy, o brak zabawek. Chodziło o obojętność, o brak chęci, by być częścią tej rodziny. Przestałam wierzyć, że to się zmieni. W pierwszy dzień Świąt Kamil zniknął po śniadaniu. Powiedział, że musi „odwiedzić kumpla”, że „to tylko godzinka”. Wrócił późnym popołudniem, nieco wstawiony, z siatką z kebabem.
– Przynajmniej coś przywiozłem – rzucił wesoło i zaczął jeść, nie pytając nawet, jak dzieci spędziły dzień.
Wieczorem usiedliśmy sami w salonie. Postanowiłam porozmawiać.
– Wiesz, że to nie jest normalne? To, że tak wyglądają nasze Święta?
– A co znowu? Dzieci dostały prezenty, była kolacja, o co ci chodzi?
– O to, że nie ma w tym ciebie. Jesteś fizycznie, ale nieobecny. Od miesięcy. Może lat.
– Przesadzasz. Zawsze coś ci nie pasuje. Jak nie Święta, to że nie wyniosłem śmieci. Zawsze znajdziesz powód, żeby się przyczepić.
– Nie. Po prostu przestałam cię usprawiedliwiać. Już nie chcę tego ciągnąć sama.
Spojrzał na mnie, ale nie powiedział nic. Żadnej reakcji, żadnego pytania. Cisza, która tylko potwierdziła moją decyzję.
Pod choinką wciąż leżał zapomniany rysunek córki – serce z podpisem „Kocham naszą rodzinę”. Patrzyłam na niego i czułam, jak to serce się kurczy. Wiedziałam, że czas zakończyć tę iluzję.
To nie była miłość, tylko wygodna codzienność
Po Świętach nie było już rozmów, tylko ciche mijanie się w kuchni i napięcie, które wisiało w powietrzu jak kurz. Zaczęłam zbierać dokumenty. Najpierw do przedszkola, potem te najważniejsze – umowa najmu, akt urodzenia dzieci, PIT-y. Nie mówiłam Kamilowi nic. Nie dlatego, że chciałam go zaskoczyć, tylko dlatego, że nie miałam już siły tłumaczyć. Zresztą, on i tak nie pytał. Jakby sam czuł, że coś się kończy, ale nie miał odwagi tego nazwać. Wyprowadziłam się dwa tygodnie po Nowym Roku. Pomogli mi rodzice. Spakowałam rzeczy dzieci, kilka moich ubrań, resztę miałam zamiar ogarnąć później. Kamil nie protestował. Stał w przedpokoju, patrzył, jak wynoszę walizki, i tylko rzucił:
– Nie wiem, po co robisz z tego dramat. Wszyscy tak mają.
– Nie. Wszyscy nie mają. Tylko ci, którym przestaje zależeć – odpowiedziałam spokojnie.
Nie zapytał, dokąd idziemy. Nie zatrzymał mnie. Może właśnie na to czekałam – na ten ostateczny dowód, że to nie była miłość, tylko wygodna codzienność. Teraz żyję inaczej. Prościej, trudniej, ale prawdziwie. Dzieci mają mniej rzeczy, ale więcej bliskości. Ja mam mniej złudzeń, ale więcej spokoju. I choć czasem, nocą, dopada mnie żal, to wiem, że zrobiłam dobrze. Nie można budować rodziny w pojedynkę. Nie da się nauczyć kogoś miłości, jeśli on nie chce się jej nauczyć. Na Święta znów piekliśmy pierniki. Tylko we troje. I było w tym więcej magii niż kiedykolwiek wcześniej.
Ewa, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wszyscy byli zaproszeni na święta do siostry. Ja dostałam tylko sms-a z przepisem na sałatkę”
- „Zaprosiłam synową na święta, ale ona mną wzgardziła. Myślałam, że się mści, ale prawda była inna”
- „Jestem jak kula u nogi mojego syna, więc w Święta będę sam. Jestem za stary, by pasować do rodzinnego obrazka”

