„Mąż się złościł, że daję 200 zł na wypominki na Wszystkich Świętych. Wolał zapłacić rachunek za prąd”
„– To nie są tylko nazwiska na kartce – mówiłam dalej. – To… ludzie, których kochałam. Którzy mnie ukształtowali. Tomek, moja babcia, twoja mama… – To są martwi ludzie – przerwał mi, nie podnosząc głosu, ale jego słowa ciąły jak szkło. – A my żyjemy. Z rachunkami, z kredytem, z dziećmi. A ty żyjesz w jakimś sentymentalnym świecie”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy nasze drogi zaczęły się rozchodzić. Może wtedy, kiedy urodziłam drugie dziecko i przestałam mieć siły na to, by rozbrajać jego obojętność uśmiechem. A może jeszcze wcześniej – kiedy umarła moja babcia, a Rafał nie potrafił nic powiedzieć, tylko rzucił: „Była stara, to się musiało tak skończyć”.
To był gest
Pracuję jako nauczycielka w podstawówce. Codzienność u nas wygląda zwyczajnie – śniadania, szkoła, obiady, pranie, zakupy. Nic wielkiego, ale lubię to, co mam. Lubię zapach jabłecznika, który piekę w październiku, lubię znicze na cmentarzu, które migoczą.
Rafał, mój mąż, jest inny. Kiedyś był pogodniejszy, ale z każdym rokiem robił się bardziej zamknięty. I zgorzkniały. Mówi, że życie to nie bajka, że trzeba mieć oczy dookoła głowy. Że tylko głupi dają się robić w konia.
Ja chyba jestem właśnie taka – głupia. Bo wciąż wierzę, że są rzeczy ważniejsze niż pieniądze. Może dlatego tak bardzo zależało mi, żeby złożyć wypominki za moich bliskich. Szczególnie za mojego brata, Tomka, który zginął jako nastolatek. Rafał nigdy go nie poznał, ale wiedział, że jego śmierć to rana, która we mnie nigdy się nie zagoiła.
Zbliżał się 1 listopada. Zawsze wtedy czuję się bliżej tamtych, których już nie ma. Wzięłam 200 zł z oszczędności i po cichu poszłam do kancelarii parafialnej. Wpisałam Tomka, babcię, dziadka, rodziców Rafała też – bo tak wypada. Bo wierzę, że modlitwa coś znaczy. Że to nie jest tylko „czytanie nazwisk z kartki”. Tylko nie wiedziałam, że ten gest, ta cicha ofiara, wywoła w naszym domu burzę większą, niż mogłam się spodziewać...
Mąż miał pretensje
– Byłam dziś u proboszcza – rzuciłam mimochodem, mieszając zupę. – Dałam na wypominki.
– Na co dałaś? – Rafał oderwał wzrok od telewizora.
– Na wypominki. Sto za moich, sto za twoich. – Próbowałam powiedzieć to spokojnie, jakby nic się nie stało.
Ale już po jego minie widziałam, że się zagotował.
– Ile dałaś?! Dwie stówy?! – podniósł głos.
– No... tak. Przecież raz w roku... – zaczęłam tłumaczyć.
– Raz w roku zabierają ci rozum?! – wrzasnął, wstając z kanapy. – Umarli ci prądu nie zapłacą!
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Rafał, to nie są byle jakie nazwiska. To moi bliscy. Twój ojciec też tam jest!
– I co z tego? Ojciec nie przyjdzie mi pomóc, jak odetną światło!
Otworzył szafkę, wyjął kopertę z rachunkami i rzucił ją na stół.
– Patrz! Czterysta sześćdziesiąt za prąd! I ty mi teraz wyskakujesz z wypominkami?!
Zacisnęłam dłonie na brzegu blatu. Czułam, że robi mi się gorąco od środka.
– Ty naprawdę nie rozumiesz, że są rzeczy ważniejsze niż rachunki?
– A ty nie rozumiesz, że nasze dzieci też muszą mieć ciepło zimą?!
Pokręciłam głową, bez słowa. Nie chciałam już krzyczeć. Ale wtedy on złapał kurtkę z wieszaka.
– Nie mam siły. Idę na spacer, zanim powiem coś, czego będę żałował.
– Za późno – wyszeptałam.
Trzasnęły drzwi. A ja zostałam sama w kuchni, z parującą zupą i duszą ciężką jak kamień.
Nie rozumiał mnie
Wieczorem w domu panowała cisza, która aż dźwięczała w uszach. Dzieci już spały. Zosia wtulona w misia, Michał przewrócony na bok z otwartą buzią. Zawsze patrzyłam na nich z czułością, ale tej nocy w mojej głowie było tylko jedno pytanie: czy on naprawdę nic nie czuje?
Zaparzyłam dwie herbaty. Jemu z cukrem, mi bez. Postawiłam kubek przed Rafałem, który siedział przy stole jakiś zmęczony. Telewizor grał cicho w tle, ale on nawet na niego nie patrzył.
– Rafał... – zaczęłam niepewnie. – Nie chcę się kłócić. Ale chcę, żebyś mnie chociaż spróbował zrozumieć.
Nie odpowiedział. Unikał mojego wzroku. Upił łyk i westchnął.
– To nie są tylko nazwiska na kartce – mówiłam dalej. – To… ludzie, których kochałam. Którzy mnie ukształtowali. Tomek, moja babcia, twoja mama…
– To są martwi ludzie – przerwał mi, nie podnosząc głosu, ale jego słowa ciąły jak szkło. – A my żyjemy. Z rachunkami, z kredytem, z dziećmi. A ty żyjesz w jakimś sentymentalnym świecie.
Zacisnęłam usta. Poczułam, jak łzy wypełniają mi oczy, ale nie chciałam ich pokazywać.
– To, że ktoś nie żyje, nie znaczy, że przestał być ważny – powiedziałam cicho. – Czy ty naprawdę nie masz już w sobie ani trochę… wiary?
– Wiary? – parsknął. – Wiarę to ja mam w to, że jak nie zapłacimy prądu, to nam go odetną. A twoja wiara mnie nie ogrzeje.
Milczałam. I w tym milczeniu poczułam coś nowego – nie tylko ból. Także chłód. Jakby ktoś zamknął drzwi między nami. To już nawet nie chodzi o pieniądze – pomyślałam.
Kpili ze mnie
W sobotę rano wstałam wcześniej. Cisza w domu była kojąca – dzieci jeszcze spały, a Rafał wyszedł po bułki. Zaparzyłam sobie kawę i usiadłam w kuchni, żeby na chwilę zamknąć oczy, zebrać myśli. Próbowałam wyrzucić z głowy tę całą kłótnię. Bez sensu się nakręcać – powtarzałam sobie. Ale kiedy wrócił, usłyszałam, że nie jest sam. Przez cienką ściankę kuchni doszedł do mnie cichy głos – to była jego siostra, Agnieszka. Przyszła bez zapowiedzi, jak to miała w zwyczaju.
– Nie mogę z nią wytrzymać ostatnio – powiedział Rafał. – Daje kasę na jakieś wypominki, jakbyśmy wygrali w totka.
– No co ty? Aż tyle?
– Dwie stówy. Za to bym dzieciakom kurtki kupił. A ona "modlitwa to ostatni prezent dla zmarłych". Jakby oni coś z tego mieli.
Zamarłam.
– Ale przecież ona zawsze taka była – odparła Agnieszka. – Wiesz, babcia, kościół, różańce... Tylko że teraz wszystko drogie, to i sentymenty kosztują.
Rafał parsknął śmiechem. Taki głęboki, złośliwy.
– Ona myśli, że jak ksiądz wymieni imię, to zmarłym będzie lepiej. Jakby dusze czekały w kolejce na przeczytanie nazwiska.
Zrobiło mi się niedobrze. Serce waliło mi jak młot. Złapałam się za brzuch i siedziałam bez ruchu, jakbym bała się oddychać. To już nie była tylko złość. To było coś głębszego. On naprawdę nie wierzy. W nic. Ani w dusze, ani w modlitwę. Ani we mnie. Z trudem podniosłam się z krzesła i poszłam do łazienki, żeby nikt nie widział moich łez.
Chciałam wytłumaczyć dzieciom
Wieczorem wzięłam Zosię i Michała do ich pokoju. Rafał siedział w salonie z laptopem, nawet nie zauważył, że zniknęliśmy.
– Mamo, a ty płakałaś dzisiaj? – zapytała Zosia, patrząc na mnie uważnie.
– Troszeczkę – przyznałam. – Bo myślałam o kimś bardzo ważnym, kogo już z nami nie ma.
Usiedliśmy na podłodze, otuleni kocem. Z pokoju obok dochodził cichy dźwięk reklamy jakiegoś proszku do prania. I ten absurdalny kontrast – zwykły świat tam, a tutaj... coś, co miało mnie kosztować więcej, niż myślałam.
– Chciałabym wam o kimś opowiedzieć – powiedziałam. – O Tomku. Był moim bratem.
Dzieci zamarły. Spojrzały na siebie zdziwione.
– Mieliśmy wujka? – zapytał Michał.
– Tak. Ale zginął, kiedy miał szesnaście lat. Potrącił go samochód, kiedy wracał ze szkoły... To było dawno temu. Ale ja go bardzo kochałam. Był dobry. I zawsze się o mnie troszczył.
Zosia wtuliła się we mnie mocniej.
– Dlaczego nigdy nam o nim nie mówiłaś?
– Bo to bolało. I trochę wciąż boli – odpowiedziałam cicho. – Ale wiecie, co mnie trzyma przy nim? To, że mogę za niego się modlić. To jak list do nieba. Może go słyszy. Może mu lżej.
Dzieci milczały. Michał spojrzał na mnie niepewnie.
– Czy... wypominki to dla niego?
– Tak, kochanie. Dla niego i innych, którzy już odeszli. To taki sposób, żeby pamiętać. Żeby ich nie zostawić samych.
Zosia zapytała nagle:
– A jak my kiedyś umrzemy, to ktoś też będzie się za nas modlił?
Przycisnęłam ją do siebie tak mocno, jak tylko mogłam.
– Mam nadzieję, że tak – szepnęłam.
Nie wytrzymałam
Zostawiłam dzieci i pojechałam na cmentarz. Wróciłam do domu chwilę po dwudziestej trzeciej. Cmentarz był pusty, tylko gdzieniegdzie paliły się ostatnie znicze. W powietrzu unosił się zapach wosku i liści. Nie czułam zimna – dopiero gdy weszłam do domu, zdałam sobie sprawę, że mam lodowate dłonie. Rafał siedział przy stole w kuchni. Przypuszczalnie czekał, choć udawał, że nie. Z jego wzroku wyczytałam wszystko – złość, zdziwienie, zmęczenie.
– Gdzieś ty była?! – rzucił.
Zamknęłam drzwi. Zdjęłam czapkę. Postawiłam torebkę.
– Na cmentarzu – odpowiedziałam spokojnie. – U mojego brata.
Nie spodziewał się tego. Drgnął, ale nie powiedział nic. Chciałam, żeby milczał. Potrzebowałam tego.
– Dzieci dziś dowiedziały się, że miały wujka. I że ich mama nadal go opłakuje.
– Anka, nie zaczynaj…
– Nie! Właśnie, że zacznę. Bo mam już dość twojego "nie zaczynaj". Mam dość tego, że wszystko musi być praktyczne, rozsądne, logiczne. Że tylko to, co widać, się liczy. Że wiara to dla ciebie śmiech na sali!
Zacisnął usta. Chciał coś powiedzieć, ale byłam szybsza.
– Nie masz szacunku do zmarłych... ale chyba też nie masz szacunku do mnie.
Patrzył na mnie dłużej, niż zazwyczaj. I ciszej niż zwykle zapytał:
– Uważasz, że nie mam?
– Nie. Ja to wiem. Ty nie pytasz, nie słuchasz, nie chcesz wiedzieć, dlaczego coś jest dla mnie ważne. Ty po prostu decydujesz, że nie jest. Bo ci się nie opłaca. Bo to się nie zwróci.
– To nie tak… – mruknął, ale brzmiało to słabo. – Po prostu nie chcę, żebyś traciła pieniądze.
– A ja nie chcę, żebyś tak mnie traktowa – odpowiedziałam.
Zapadła cisza. Pomyślałam wtedy: czy my się jeszcze w ogóle kochamy? Czy zostało cokolwiek poza dziećmi, rachunkami i wspomnieniem, że kiedyś się śmialiśmy razem?
Anna, 44 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe!
Czytaj także:
- „Kupiłam tanie chryzantemy na promocji. Przy grobie babci ciotka zrobiła z tego dramat godny telenoweli”
- „Chciałam zapalić mężowi znicz w spokoju, ale była teściowa musiała wylać na mnie swoją nienawiść nawet na cmentarzu”
- „Wszystkich Świętych to rodzinna licytacja. W tym roku znowu przegrałam, bo nie kupiłam drogich zniczy”

