Reklama

Zawsze wydawało mi się, że jesteśmy normalną rodziną. Nie idealną, nie z tych katalogów, gdzie dzieci są uśmiechnięte, a małżeństwa całują się przy robieniu śniadania. Ale taką prawdziwą, z codziennymi kłótniami o to, kto ma wyrzucić śmieci, i cichymi wieczorami, kiedy Tomek siadał z laptopem na kolanach, a ja próbowałam zagłuszyć ciszę jakimś serialem.

Mamy dwójkę dzieci – Julkę i Mikołaja. Ona właśnie zaczęła drugą klasę, on jeszcze chodzi do przedszkola. Poranki są jak z wojennego frontu: „Mamusiu, nie chcę tych skarpetek!”, „Mamo, a Mikołaj mnie uderzył!”, „Gdzie jest moja torba?!”. Tomek w tym czasie wychodzi już do pracy. Zawsze wychodził wcześnie.

Często się łapię na tym, że tęsknię za nim, choć mieszkamy pod jednym dachem. Pracuje w korporacji, gdzie wszystko jest „na już” i „dla dobra projektu”. Był ambitny od zawsze. To mi się w nim podobało. Mówił, że chce więcej dla nas, że potrzebujemy stabilizacji, że dzieci nie mogą się martwić, czy w tym miesiącu będzie nas stać na ferie. Kiedy zostawał w pracy do późna, mówił, że „robi to dla rodziny”.

Ufałam mu. Nawet gdy wracał późno, nie myślałam nigdy o zdradzie. Wierzyłam, że mężczyzna może być zmęczony, zamyślony, nieobecny – ale lojalny. Może byłam naiwna. Może byłam po prostu żoną, która za bardzo chciała wierzyć, że nie każdy romans zaczyna się od braku czułości, tylko czasem od czegoś znacznie bardziej przyziemnego: chęci przetrwania.

Zobaczyłam tę wiadomość

Tego dnia Tomek wrócił wyjątkowo późno. Było już po dwudziestej drugiej, dzieci spały od godziny, a ja kończyłam sprzątać kuchnię. Ubrany w garnitur, z rozczochranymi włosami i nerwowym spojrzeniem, wszedł do mieszkania bez słowa, rzucił torbę w kąt i od razu poszedł pod prysznic.

Usiadłam na chwilę na kanapie, sięgnęłam po jego torbę, bo przypomniało mi się, że miał dziś przynieść dokumenty do podpisu. Zawsze chował je w bocznej kieszeni. Rozsunęłam suwak i wtedy telefon, który wypadł z komory, zadzwonił cicho. Ekran się rozświetlił.

„Kinga – nowa wiadomość”. Zamarłam. Kinga? Wiedziałam, że tak nazywa się jego nowa szefowa. Często o niej wspominał – że wymagająca, że zimna, że robi mu z mózgu kisiel. Kliknęłam w powiadomienie. Nie planowałam. Przysięgam, to był odruch. „Tęsknię. Wiem, że to był tylko jeden raz, ale… nie zapomnę”.

Zrobiło mi się duszno. Przesunęłam palcem w górę, szukając wcześniejszych wiadomości. Wśród służbowych krótkich tekstów – godzina spotkania, raport, przesunięcie terminu – było też jedno zdjęcie. Zrobione z góry. Dwa kieliszki, jego ręka i jej dłoń na jego udzie.

Wtedy wrócił z łazienki. Włosy mokre, twarz czerwona od gorącej wody. Zobaczył mnie z jego telefonem w dłoni. Nasze spojrzenia się spotkały.

Co to ma być? – mój głos był zimny jak nóż. – Kim jest Kinga?

Tomek się zawahał. Otworzył usta, zamknął. I znowu otworzył.

– To… To nie tak, jak myślisz. To skomplikowane…

– To nie tak? Czyli nie przespałeś się z własną szefową? – podniosłam głos.

– Justyna… Proszę – zbliżył się do mnie, jakby próbował mnie uspokoić. – Daj mi to wyjaśnić.

– Wyjaśnić? – parsknęłam śmiechem. – Chcesz wyjaśniać, co oznacza „tęsknię” wysłane prawie o północy?

Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Jego twarz pobladła. Moje dłonie drżały. Zostawiłam telefon na stoliku, odwróciłam się i poszłam do sypialni.

Nie spałam tej nocy. Leżałam w łóżku, patrzyłam w sufit i próbowałam zrozumieć, kiedy to się stało. Kiedy przestałam być dla niego kobietą, a stałam się tylko „bezpieczną opcją”? W głowie powtarzały mi się jej słowa: „Wiem, że to był tylko jeden raz”. Tylko jeden raz. Tylko seks. Dla awansu? Dla pieniędzy? Dla nas? A może po prostu dla siebie?

Udawał, że nic się nie stało

Rankiem dzieci kręciły się w kuchni, domagając się płatków, mleka, kanapek. Jak co dzień. Tylko ja byłam inna. Jakby pękła mi jakaś zbroja i już nie potrafiłam się w niej zmieścić.

Tomek próbował się zachowywać normalnie. Ubrał się, zrobił kawę. Nawet zawołał:

– Mikołaj, nie zapomnij czapki, bo dziś zimno!

A potem spojrzał na mnie, jakby mnie nie widział. Albo nie chciał widzieć. Stałam w drzwiach, w szlafroku, z kubkiem w dłoni. W końcu, gdy dzieci wyszły z mieszkania, zamknęłam za nimi drzwi i oparłam się o nie plecami.

Zdradziłeś mnie? Naprawdę? – zapytałam cicho, bez krzyku, bez histerii.

On westchnął i usiadł przy stole. Skinął głową. Nie od razu. Ale wystarczająco wyraźnie.

– To nie była… relacja – zaczął. – To był… jeden raz.

– Jeden raz? – powtórzyłam, jakby to słowo coś mogło mi dać. – Z tą Kingą?

Nie zaprzeczył.

Zrobiłem to dla nas – powiedział w końcu. – Justyna, ja wiem, jak to brzmi. Wiem, że to obrzydliwe. Ale nie rozumiesz…

– Nie rozumiem? – przerwałam mu ostro. – To mi wytłumacz. Wytłumacz, jak pchasz się między nogi swojej szefowej i myślisz: „O, super, robię to dla dzieci, dla żony, dla kredytu!”.

Tomek ukrył twarz w dłoniach. Przez chwilę myślałam, że płacze, ale nie. Po prostu nie miał odwagi patrzeć mi w oczy.

– Była rozmowa o restrukturyzacji. Groziły zwolnienia. Miałem do wyboru: być wyrzucony albo... albo przystać na jej zasady – jego głos był niski, chropowaty.

– Jej zasady? – usiadłam naprzeciwko. – Czyli co, dała ci ultimatum? Albo ją zaliczysz, albo wypadasz?

Nic nie padło wprost. Powiedziała, że jest samotna. Że mnie obserwuje. Że... może coś dla mnie załatwić. Podwyżkę. Awans. Justyna… byliśmy wtedy na minusie. Spóźnialiśmy się ze spłatą rat. Bałem się. Nie chciałem cię martwić. I...

I poszedłeś z nią do łóżka? – dokończyłam za niego. – Ze strachu?

– Z desperacji. Wiesz, jak się potem czułem? Jak śmieć.

– To dobrze. Bo tym właśnie się stałeś.

Wstałam. Nie powiedziałam już ani słowa. Po prostu wyszłam z mieszkania. Zostawiłam go tam – siedzącego przy stole, z rękami wciśniętymi w twarz, jakby dało się z niej zetrzeć winę. Nie wiedziałam, dokąd idę. Ale wiedziałam, że jeśli teraz zostanę, rozbiję to, co z nas zostało.

Jeszcze go usprawiedliwiałam

Zadzwoniłam do Anety, ledwo zamknęłam za sobą drzwi. Nie zapytała o nic. Powiedziała tylko:

Przyjeżdżaj. Mam wolny pokój. I ciasto z wczoraj.

Zawsze miała jakiś rodzaj ciasta. I zawsze wiedziała, kiedy nie zadawać pytań. Jechałam taksówką z mokrymi włosami, w ubraniu do spania schowanym pod kurtką. W dłoniach trzymałam tylko torebkę. Żadnej walizki. Żadnego planu. Jak uciekinierka z własnego życia.

Nie mów, że go zostawiłaś... – Aneta podniosła brwi, gdy w końcu usiadłam przy jej kuchennym stole.

– Nie powiedziałam ani słowa. Po prostu wyszłam.

– I dobrze – syknęła. – Śmieć. I co, teraz będzie płakał i przepraszał? Błagał o drugą szansę?

– Nie wiem. I w sumie... mam to gdzieś – oparłam głowę na dłoniach. – Najgorsze jest to, że ja się nie złamałam. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Tylko poczułam pustkę. Jakby ktoś wyrwał mi cały środek.

Aneta nalała mi herbaty, postawiła talerzyk z jabłecznikiem, ale nie ruszyłam. Żołądek miałam ściśnięty.

– Justyś... On to zrobił z wyrachowania. To nie był moment słabości. To była decyzja. Kalkulacja.

– Wiem – kiwnęłam głową. – I to mnie przeraża najbardziej. Że spojrzał na nasze życie, na mnie, na dzieci... i uznał, że opłaca się to poświęcić. Dla czego? Dla lepszego stanowiska?

– Dla władzy. Dla kontroli – Aneta skrzywiła się. – Dla poczucia, że coś znaczy. Nie łudź się. Takie rzeczy nie robi się z miłości. Ani dla rodziny.

W ciszy przez chwilę patrzyłam na parujący kubek. Myśli w mojej głowie były ciężkie i niechciane. Zaczynałam się zastanawiać, czy to nie była też moja wina. Może za mało go wspierałam. Może za dużo wymagałam. Może...

– Nie – powiedziała nagle Aneta, jakby czytała mi w myślach. – Nie zaczynaj od „może ja też jestem winna”. To nie ty leżałaś z szefem w hotelu. To nie ty sprzedawałaś własną godność.

Milczałam.

– Słuchaj – usiadła naprzeciwko i ściszyła głos. – Można wybaczyć seks. Można wybaczyć słabość. Ale czy da się wybaczyć komuś, kto potraktował cię jak pionek w grze o awans?

Spojrzałam na nią. Powiedziałam tylko jedno:

– Nie wiem, czy kiedyś jeszcze spojrzę na niego bez wstrętu.

Sam był sobie winien

Wróciłam popołudniu, kiedy dzieci jeszcze nie było. Tomek siedział na kanapie, zgaszony, z podkrążonymi oczami. Widać było, że nie spał. Nie zjadł. Nie ruszył się nigdzie. Tylko czekał. Ale mnie już nie bolało. Byłam jak po znieczuleniu – wszystko słyszałam, wszystko widziałam, ale nic nie czułam.

Przeszłam obok niego bez słowa. Weszłam do łazienki, wzięłam długi prysznic. Potem wyszłam i zaczęłam pakować kilka rzeczy – kosmetyki, trochę ubrań, najważniejsze dokumenty.

– Justyna… – powiedział cicho, jakby się bał. – Jesteś… zła. Wiem. Ale może chociaż…

– Nie – przerwałam mu. – Już nie jestem zła. Złość wymaga zaangażowania. Ja już się nie angażuję.

Uklęknął przy torbie.

Jestem dla ciebie potworem, tak?

– Nie wiem, kim jesteś – spojrzałam na niego bez cienia emocji. – Ale nie jesteś już moim mężem.

Widziałam, że coś w nim zgasło. Jakby to jedno zdanie zraniło go bardziej niż wszystkie moje wcześniejsze krzyki mogłyby kiedykolwiek.

– Ja… popełniłem błąd. Głupi, desperacki. Byłem pod ścianą. Myślałem, że jak to zrobię raz, to będzie jak... jak przekroczenie granicy, za którą czeka stabilność. Nie liczyłem, że się zakocham, nic z tych rzeczy. To było... upokarzające. Ale wiedziałem, że przyniesie nam coś. Że to coś znaczy.

– Tak – przerwałam mu znowu. – Znaczyło, że możesz sprzedać siebie. I mnie. I naszą rodzinę. W zamian za nowy podpis na umowie.

Wstałam. Zamknęłam torbę. Założyłam buty.

– Justyna, nie zostawiaj mnie tak. Daj mi szansę...

Odwróciłam się do niego jeszcze raz. Nie z gniewem. Nie z rozpaczą. Tylko z pustką.

– Wiesz, co jest najgorsze? Że nie zdradziłeś mnie z miłości. Zdradziłeś mnie z wyrachowania. A ja nigdy nie wrócę do mężczyzny, który potrafił to zrobić z takim chłodem.

Nie odpowiedział. Nie miał już czym. Stał tylko i patrzył, jak sięgam po klucze i wychodzę, zamykając za sobą drzwi. Za nimi został ktoś, kogo kiedyś kochałam. Kogo teraz nie znałam.

Zrobiłam to, co musiałam

Zatrzymałam się u Anety na dłużej, niż planowałam. Dzieci przywiozłam do niej trzy dni później. Tomek nie protestował. Nie próbował już niczego wymuszać. Pewnie zrozumiał, że to nie był tylko mój kaprys. To była decyzja. Wieczorami, gdy dzieci spały, siadałam z kubkiem herbaty na balkonie i próbowałam myśleć, co dalej. Ale myśli były jak splątane. Czasem płakałam. Czasem nie czułam nic.

Któregoś dnia przeszłam się do agencji wynajmu. Znalazłam małe dwupokojowe mieszkanie na osiedlu z placem zabaw pod oknem. Przemiła właścicielka. Niedroga kaucja. Uśmiechnęłam się przez łzy, kiedy podpisywałam umowę.

Tomek zadzwonił, gdy dowiedział się, że zabieram dzieci. Na stałe.

– Czy to już koniec?

To jest coś nowego. Nazwij to, jak chcesz.

Nie powiedział ani słowa więcej. Może w końcu zrozumiał, że nie wszystko da się cofnąć.

Justyna, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama