Reklama

Między mną a Grześkiem zaiskrzyło, jak tylko się poznaliśmy. Od samego początku uwielbialiśmy spędzać ze sobą czas. Mogliśmy bez problemu przegadać całą noc, śmiać się i rozprawiać o poważnych sprawach. Oczarowała mnie umiejętność, której nie posiadam, a Grześkowi przypadła w udziale jako naturalny dar. Nigdy nie potrafiłam opowiadać kawałów, a on ma do tego wrodzony talent. Jednakże wraz z upływem czasu sporo się zmieniło. Odnoszę wrażenie, że mąż chce błyszczeć wręcz na siłę i koniecznie skupiać na sobie uwagę, jakby od tego zależało jego życie. Kiedy słucham po raz setny tej samej historii, to najzwyczajniej w świecie nie mam ochoty się śmiać. On z kolei odbiera to bardzo osobiście, więc na tym tle nierzadko dochodzi do starć.

Reklama

Nie było już tak zabawnie jak kiedyś

Spotkanie z okazji imienin ciotki Krysi, siostry mojej teściowej, to familijna tradycja. Kto pragnie być wówczas gwiazdą wieczoru? Oczywiście Grzesiek. Po kilkunastu latach uczestniczenia w różnych rodzinnych imprezach wiedziałam, czego się można po nim spodziewać. O ile jeszcze kiedyś miało to swój urok, to obecnie śladu po nim nie zostało. Nie powiedziałam tego mężowi prosto w twarz, ale jego opowieści stały się po prostu nudne. Dorzuca do nich jedynie nowe elementy, lecz to nie czyni ich bardziej interesującymi i atrakcyjniejszymi. Widzę po niektórych osobach, że śmieją się z tych żartów, bo tak wypada i głupio zrobić komuś przykrość.

Nie inaczej było i podczas tegorocznych imienin cioci Krysi. Prawda jest taka, że uszy mi więdły, bo ile razy można wałkować w kółko to samo? Pomimo najszczerszych chęci, nie byłam w stanie zdobyć się na uśmiech. Grzesiek, za każdym razem, gdy coś powiedział, zerkał w moją stronę. Nie widząc u mnie entuzjazmu, robił zdziwioną minę – jakbym była jakimś papierkiem lakmusowym i wyznacznikiem śmieszności jego kawałów. Nie dałam rady udawać, że mnie zachwycają, więc z posępnym wyrazem twarzy cierpliwie czekałam, aż mężowi odechce się gadać. Wymieniłam parę porozumiewawczych spojrzeń z moim ojcem – on najwyraźniej też miał dosyć popisów Grzegorza. No cóż, są pewne granice, ale jak widać, mój małżonek ich nie uznaje. W drodze do domu był naburmuszony, a kiedy dotarliśmy na miejsce, pod moim adresem posypały się pretensje.

Mąż miał pretensje

– Ty mnie chyba kochać przestałaś – stwierdził.

– Słucham? Skąd w ogóle taki pomysł?

Siedziałaś tam jak za karę i ani razu się nie uśmiechnęłaś.

– Imieniny jak imieniny – odparłam wymijająco.

– No tak – westchnął ciężko Grzegorz – ale moje żarty cię nie bawią.

– Kochanie, daj spokój, jesteśmy zmęczeni. Chcesz się kłócić, czy jak?

Przez resztę wieczoru odzywał się do mnie półgębkiem. Nie wiedziałam, jak się zachować. Zaczęłam się zastanawiać, czy może nie przesadzam, lecz uznałam, że nie. Nie pojmowałam tego, czemu dla Grześka jest to aż tak ważne? Przecież nie na tym powinno się opierać małżeństwo, a poza tym nie jest to sprawa życia i śmierci. Moim zdaniem reakcja męża była grubo przesadzona.

Po tych nieszczęsnych imieninach mąż nieustannie zarzucał mu brak poczucia humoru. Starałam się nie ulegać jego prowokacjom, żeby nie pogarszać sytuacji. Po mniej więcej trzech tygodniach temat rozszedł się po kościach. Gdy Grzegorz rzucał jakimś dowcipem, czy to tylko przy mnie, czy w towarzystwie, udawałam, że mnie to śmieszy. Powtórzyło się to wielokrotnie, ale wcale nie czułam się komfortowo z tym, że się do czegoś zmuszam. Nie dość, że było to po prostu sztuczne i fałszywe, to również fatalnie wpływało na moje samopoczucie.

Nie chciałam kłamać

Jestem typem człowieka, który nie znosi kłamać. Osobiście wolę najgorszą prawdę niż słodkie kłamstwa. Właśnie z tego względu zdecydowałam się na szczere wyznanie. Bardzo grzecznie i spokojnie powiedziałam mężowi, że jego dowcipy są momentami niesmaczne. Powtarzanie ich non stop natomiast powoduje, że odechciewa się ich słuchać. Grzesiek, zamiast podejść do moich słów ze zrozumieniem, potraktował je niczym personalny atak.

Zmieniłaś się bardzo i tylko się czepiasz! – wykrzykiwał.

Rozpętała się gigantyczna awantura, po której obraził się do tego stopnia, że zabrał swoje rzeczy z sypialni i zakomunikował, że od dziś śpi w salonie. Próbowałam z nim jeszcze porozmawiać, lecz niestety bez rezultatu. Był do żywego dotknięty. To wszystko było niedorzeczne, wręcz absurdalne.

– Słuchaj, czy nasze małżeństwo ma się sprowadzać do tego, czy śmieję się z twoich historyjek? – zapytałam któregoś dnia.

– Odnoszę wrażenie, że przestało ci na mnie zależeć.

– Proszę, nie mów tak. Doskonale wiesz, że to nieprawda.

Zaproponowałam terapię małżeńską. Obawiałam się, że Grzesiek odbierze to jako kolejny przejaw antagonizmu z mojej strony, ale o dziwo się zgodził.

– Możemy spróbować – mruknął pod nosem.

To trudny czas dla nas

Spotkanie z terapeutą nie było dla żadnego z nas łatwe. Usłyszałam, że jestem tak zajęta własnymi sprawami, że przestałam dostrzegać męża i widzieć w nim faceta, w którym wiele lat temu się zakochałam.

– Czuję się przytłoczona koniecznością zakładania masek, żeby broń Boże nie sprawić mężowi przykrości – wyrzucenie tego z siebie przyniosło mi ogromną ulgę. – On traktuje mnie bardziej jak własną publiczność, a nie żonę.

Jak to zwykle bywa, okazało się, że problem tkwi głębiej. Obecnie jesteśmy na etapie uczenia się i odkrywania siebie na nowo. Przestałam robić to, co nie jest zgodne ze mną i nie boję się już zwrócić Grześkowi uwagi, że czegoś nie uważam za zabawne. Oboje bardzo się kochamy, pomimo pewnych nieporozumień. Wierzę w to, że terapia nam pomoże – najważniejsze jest to, że Grzesiek także się w nią angażuje i stara się zmienić podejście do niektórych spraw.

Agnieszka, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama