„Mąż rozwiódł się ze mną z tak błahej przyczyny, że aż wstyd mówić. Wszystko przez chwilę słabości przed telewizorem”
„Tym, co spajało nas najbardziej, były wieczory z serialami. To był nasz czas. Nasz koc, nasza kanapa, nasze komentarze. Przewijaliśmy, żeby razem się śmiać z tych samych głupot, razem wzruszać, razem przewidywać zwroty akcji. To był nasz małżeński język, bez którego – jak się później okazało – nic innego nie działało”.

- Redakcja
Czasem myślę, że nasze małżeństwo było jak serial. Taki z tych długich, codziennych, w których nic się nie dzieje… dopóki nagle wszystko się nie zawali.
Z Szymonem byliśmy razem sześć lat. Nie idealnie, nie filmowo, ale prawdziwie. Kiedy Szymon wyjechał służbowo na tydzień, czułam się dziwnie. Z jednej strony – ekscytacja. Wreszcie miałam całą łazienkę dla siebie, ciszę, książkę do nadrobienia, ciepłą kąpiel, wino. Z drugiej – coś było nie tak. Wieczory stały się… puste. W środę wyszedł nowy odcinek „naszego” serialu. Spojrzałam na powiadomienie, potem na pilota.
– Przecież to tylko jeden odcinek – szepnęłam do siebie, czując irracjonalne poczucie winy.
Obiecałam, że nie obejrzę. Ale skusiłam się. Po seansie było mi głupio, ale przecież mogłam udawać, że widzę go pierwszy raz. Tylko że Szymon znał mnie lepiej, niż mi się wydawało.
Nie potrafiłam udawać
Szymon wrócił w piątek po południu. Przytuliłam go, jakby nic się nie stało. Byłam miła, ciepła, trochę stęskniona. Gotowałam jego ulubioną zupę – krem z dyni z imbirem – i rzucałam żarty o tym, jak źle mi samej w łóżku. Chciałam, żeby poczuł się kochany. A przy tym… nie podejrzewał niczego.
– Oglądałaś? – zapytał, gdy wieczorem przyniósł laptop i podłączył do telewizora.
– Nie. Czekałam – odpowiedziałam z uśmiechem, który miał być niewinny. I w sumie... nie kłamałam. Czekałam. Ale tylko do środy.
Usiedliśmy na kanapie, wszystko było jak zawsze. Koc, herbata, trochę popcornu. Zaczął się odcinek. Udawałam, że się śmieję, że mnie zaskakuje. I przez jakiś czas myślałam, że mi się udaje. Do momentu, gdy pojawił się ten twist fabularny – główny bohater całuje swoją przyrodnią siostrę, a ona mówi, że jest w ciąży. Absurdalne, totalnie z czapy, ale właśnie dlatego wszyscy się tym zachwycali.
Szymon aż się zerwał z fotela.
– No nie, tego się nie spodziewałem! – zaśmiał się, kręcąc głową. – Ty to widzisz?
A ja... milczałam. Zamarłam. Nie miałam reakcji. Nie udało mi się udawać zaskoczenia. On spojrzał na mnie kątem oka. Długo. Po odcinku siedzieliśmy chwilę w ciszy. Czułam, że patrzy. W końcu powiedział:
– Olga... ty to już widziałaś, prawda?
– Co? Nie! – odpowiedziałam szybko. Głos mi zadrżał. – Czemu robisz z igły widły?
– Złamałaś obietnicę! To był nasz serial. Miałaś poczekać, aż wrócę.
Przecież to nie zdrada
– To tylko serial, Szymon – powiedziałam po chwili ciszy, próbując załagodzić sytuację. – Przecież to nie zdrada.
– Nie? – odparł cicho, a potem głośniej: – Naprawdę w to wierzysz?
Weszliśmy razem do kuchni, ale nagle poczułam się jak intruz w cudzym mieszkaniu. On otworzył lodówkę, ja udawałam, że szukam herbaty, choć stała przede mną. Atmosfera była napięta jak przed burzą. Czułam, jak Szymon wrze w środku. U niego to zawsze tak wyglądało – spokojny, cichy... do momentu, gdy wybuchał.
– Skoro potrafisz tak łatwo mnie okłamać, to może nie pierwszy raz? – powiedział nagle, beznamiętnie. – Może masz w tym wprawę?
– Przestań – rzuciłam ostro. – To tylko jeden odcinek! Nie rób z siebie ofiary.
– To nie chodzi o odcinek – jego głos się podniósł. – To chodzi o to, że patrzyłem ci w oczy i nie poznałem cię. Że kłamałaś.
– Więc co? Mam się bić w piersi? Chcesz spowiedzi? Dobrze, obejrzałam go. Sama. I było mi z tym źle. Ale nie wystarczająco, żeby się powstrzymać, okej? – wyrzuciłam z siebie.
– To może nie powinniśmy już być razem, skoro tak lekko przychodzą ci kłamstwa i łamanie obietnic – powiedział cicho, jakby bardziej do siebie niż do mnie.
Poczułam, że grunt pod nogami mi się osuwa. Ale jednocześnie... wciąż nie rozumiałam, jakim cudem zrobiliśmy z tego aż taki dramat.
Nie wierzyłam w to, co powiedział
Minęły dwa dni i ani razu nie usłyszałam „jak minął dzień”, ani „zrobić ci herbatę?”. Żadnych pytań, żadnych drobnych gestów. Szymon wracał później niż zwykle, omijał mnie spojrzeniem, jakby z obcego świata.
W niedzielę wieczorem usiedliśmy przy stole, każde z talerzem makaronu. W tle szumiała zmywarka. Gdy już myślałam, że tak będzie wyglądać reszta naszego życia – on odłożył widelec, spojrzał mi prosto w oczy i powiedział spokojnie:
– Myślę, że powinniśmy się rozstać.
Nie zareagowałam od razu. Próbowałam przetrawić te słowa jak niedogotowany makaron. Rozstać się? Przez jeden odcinek?
– Żartujesz sobie? – szepnęłam.
– Nie. Przez ciebie przestałem wierzyć, że to, co mieliśmy, było prawdziwe.
– Przestań dramatyzować – prychnęłam, ale wewnątrz już się trzęsłam.
– To był test. I go oblałaś. Zobaczyłem, że jak tylko mnie nie ma, to wybierasz siebie. Nie nas. Siebie.
Wstał, zabrał talerz, włożył do zmywarki i bez słowa wyszedł z kuchni. Zostałam sama, z pustym miejscem naprzeciwko, jak w jakimś kiepskim filmie o rozstaniach.
Patrzyłam w talerz i tylko jedna myśl krążyła mi w głowie: Jakim cudem jedno kliknięcie „play” doprowadziło do końca naszego małżeństwa?
Nie pożegnaliśmy się
Zaczęłam pakować się w poniedziałek wieczorem. Z szafy wyciągałam rzeczy mechanicznie, bezmyślnie. Szymon siedział w drugim pokoju. Słyszałam dźwięk przesuwanych stron, szelest jego notatek, może książki, może czegoś o pracy. Albo po prostu udawał, że czyta. Nie przyszedł. Nie zapytał, co robię. Nie zaprotestował, gdy zabierałam swoje rzeczy.
Przy każdym kolejnym swetrze, który wkładałam do torby, wracały obrazy z przeszłości. Nasze pierwsze wspólne oglądanie seriali, jego śmiech, gdy nie rozumiałam fabuły. Nasza pierwsza kłótnia – o to, kto wyrzuca śmieci. I pierwsze „przepraszam”, wypowiedziane przez drzwi łazienki. Małe momenty, które wtedy nie wydawały się ważne. A jednak... to one budowały nasze „razem”.
Wieczorem siedziałam na łóżku i patrzyłam na walizkę. Wtedy przypomniała mi się rozmowa sprzed lat. Leżeliśmy wtedy na podłodze, między pizzą a winem. I on powiedział:
– Nigdy nie róbmy sobie takich rzeczy za plecami, dobra?
Wtedy przytaknęłam bez wahania. Bez świadomości, że kiedyś... to ja pierwsza to złamię. Trzask zamykanych drzwi był cichy, prawie niesłyszalny. Ale we mnie dudnił jak echo. Nie pożegnaliśmy się.
Prawdziwa przyczyna
Zamieszkałam u Kaśki – koleżanki z pracy, która miała pokój dla gości i dobre serce. Przynajmniej tyle. Powiedziała, żebym się nie przejmowała, że faceci czasem mają „humory”, że wróci z podkulonym ogonem.
– Serio? Rozwód przez serial? – prychnęła.
– Nie przez serial. Przez to, że przestałam go szanować – powiedziałam cicho, sama zaskoczona tym, że tak to nazwałam.
Bo może właśnie o to chodziło. Że potraktowałam coś, co dla niego było ważne, jak fanaberię. Jak zabawkę, którą można wziąć bez pytania. Nie zauważyłam, że to był symbol. Nasz symbol. A ja go rozwaliłam dla jednej godziny rozrywki.
Zaczęłam pisać do niego SMS-a. Potem kasowałam. Pisałam jeszcze raz. „Przepraszam, wiem, że cię zawiodłam”. – skasowane. „Może spróbujemy jeszcze raz?” – też.
Poszłam na spacer. Listopadowy chłód był niczym przy chłodzie w moim sercu. Stąpałam po mokrych liściach i myślałam o tym, jak głupio to wszystko się rozpadło. Jakbyśmy nie byli prawdziwi. Jakbyśmy tylko grali małżeństwo.
I nagle zrozumiałam – to nie serial był problemem. Nie odcinek. Nie jego duma. Tylko to, że potraktowałam coś wspólnego jako swoje. Że zamiast poczekać, wybrałam drogę na skróty.
Zostawiłam wiadomość głosową. Powiedziałam, że nie chcę wracać „jakby nigdy nic”. Ale że chcę zrozumieć, co się naprawdę popsuło. I czy da się to naprawić. Nie odpowiedział.
To już nie to samo
Stoję pod naszym starym blokiem. Słońce wisi nisko nad horyzontem, ulica tonie w jesiennym półmroku. Przez chwilę patrzę na domofon. Jego nazwisko nadal tam jest. „Szymon W.” – jak gdyby nic się nie zmieniło.
Palec zawisa nad guzikiem. Ale nie naciskam. Nie wiem, czy miałabym siłę patrzeć mu w oczy. Czy on chciałby jeszcze mnie słuchać. Zresztą... po co? Żeby powiedzieć, że żałuję? Że byłam głupia? Przecież wie. Nie dzwonię. Odwracam się i idę w stronę przystanku.
W mieszkaniu Kaśki siadam sama przed telewizorem. Koc. Nawet popcorn. Klikam „play” na nowym serialu. Bezmyślnie. Bez sensu. Każda scena przypomina mi, jak kiedyś się śmialiśmy. Jak komentował, że „ten aktor gra jak drewno”, a ja mu mówiłam, że „przynajmniej ma ładne oczy”.
Teraz ekran świeci pustką. Śmiech nie brzmi już tak samo w pojedynkę. Odkładam pilot. I wtedy dociera do mnie, dobitnie, boleśnie: To nie był tylko odcinek. To był test. I ja go zawaliłam.
Olga, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nowa partnerka ojca od razu wprowadziła do domu rygor i grafiki zadań. Gdy się postawiłam, kazała mi wracać do matki”
- „Żona podejrzewała mnie o romans, ale nie miała żadnych dowodów. Niestety zdradził mnie jeden drobny szczegół”
- „Zawsze wierzyłam, zdrady są tylko w romansidłach. Ale kiedy przeczytałam wiadomość w jego telefonie, pozbyłam się złudzeń”

