Reklama

Nie wiem, kiedy przestałam być Joanną – kobietą, która lubiła czasem kupić sobie świeczkę o zapachu wanilii, truskawki nie tylko latem i kawałek sernika z dobrej cukierni. Teraz jestem „Joanną z paragonem” – bo w tym domu każdy grosz trzeba udokumentować. Każdy błąd w domowym budżecie to potencjalna awantura. Marek mówi, że to dla naszego dobra. Że dbamy o przyszłość, że trzeba oszczędzać. I może miałby rację, gdyby te zasady obowiązywały nas obu. Ale tylko ja jestem pod lupą. On – kiedy chce – kupuje sobie nową opaskę sportową, słuchawki, albo zamawia sprzęt do roweru za kilkaset złotych. I nie muszę mówić, że żadnych paragonów nie widziałam.

Wczoraj kupiłam truskawki. W grudniu – wiem, ale miałam ochotę. Zrobiłam dzieciom naleśniki z serkiem i tymi kilkoma truskawkami na wierzchu. Uśmiechały się. A Marek? Wrócił z pracy, spojrzał na talerze i syknął:

– Truskawki? Przecież teraz są drogie. Ty naprawdę nie masz rozumu?

Dziś spotkałam się z Anią. Siedziałyśmy w naszej ulubionej kawiarni, piłyśmy herbatę z imbirem i miodem, a ja... po prostu pękłam. Rozryczałam się.

– Kupiłam truskawki. Marek powiedział, że to zbędny luksus – powiedziałam, nie mogąc powstrzymać łez.

– Joasia, to nie jest normalne. On cię kontroluje – powiedziała cicho, ale zdecydowanie.

Zamilkłam. Patrzyłam na parę starszych ludzi przy stoliku obok, jak dzielili się kawałkiem szarlotki. Czy to naprawdę aż tak nienormalne? Przecież on tylko dba o budżet... tylko czemu ja zawsze muszę się tłumaczyć, a on nie?

Mąż miał ciągle pretensje

– I co znowu kupiłaś? – Marek nawet nie spojrzał na mnie, tylko wsunął rękę do torby z zakupami i zaczął grzebać. – Jogurty? Dla dzieci? Ale przecież miały być tylko naturalne, te są z owocami, dwa złote droższe! Mango?! Joasia, ty chyba naprawdę nie ogarniasz rzeczywistości.

– To było na promocji – rzuciłam cicho. Stałam przy drzwiach, wciąż w płaszczu. Dzieci w pokoju coś rysowały, nie chciałam, żeby słyszały.

– Mango to jest dla influencerów z Instagrama, nie dla nas! – parsknął. – Może jeszcze kawior im kup, co?

– Chciały spróbować czegoś nowego... – zaczęłam, ale Marek już szedł dalej. – A te świeczki? Po co ci świeczki? 10 złotych za coś, co spalisz w godzinę?

– Bo ładnie pachną. Bo wieczorem... chcę się poczuć jak człowiek. – Głos mi zadrżał.

Człowiek to ma rozsądek, nie zachcianki! – prychnął. – Ja nie kupuję świeczek, tylko rzeczy potrzebne. Telefon musiałem wymienić, bo poprzedni się zawieszał. A ty? Co ty masz z tych świeczek?

Wtedy coś we mnie pękło.

– Marek! Telefon za cztery tysiące?! To się nazywa potrzeba?! A ja nie mam prawa zjeść głupiego mango?

Zamilkł. Patrzył na mnie tak, jakby pierwszy raz mnie widział. Jego twarz stężała. Cisza w kuchni ciążyła jak ołów. Odwrócił się i wyszedł z mieszkania bez słowa. Zawsze tak jest. On ma swoje potrzeby. Ja mam tylko zachcianki. I nikt nie słucha, co ja czuję.

Wyżaliłam się mamie

Matka nalała mi herbaty do tego samego kubka, z którego piłam od liceum. Ten z napisem „najlepsza córka świata”. Ironia losu.

– Mamo, on mnie rozlicza z każdej złotówki. Ja się czuję jak złodziejka we własnym domu – powiedziałam, próbując nie wybuchnąć płaczem. Chciałam się wygadać, może zrozumie, ale ona tylko westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.

Joasiu, to dobrze, że mąż dba o pieniądze. Teraz to same rozwody, ludzie się szastają. Ty przynajmniej masz mężczyznę, który myśli o przyszłości.

– Ty siebie słyszysz?! – poczułam, jak moje wnętrze się buntuje. – On mnie nie chroni, on mnie kontroluje! Ja się boję kupić pierogi bez pytania! A on kupuje sobie, co chce. Mnie tłumaczy, że świeczki to fanaberia, a sam chodzi z telefonem, który kosztował więcej niż miesięczne wydatki na rachunki i jedzenie.

– A to niech sobie chodzi – machnęła ręką. – Ty powinnaś zrozumieć, że taki już los kobiety. Zacisnąć zęby i nie robić afer.

Spojrzałam na nią i nagle zobaczyłam zmęczoną, cichą kobietę, która całe życie robiła to samo: zaciskała zęby i siedziała cicho. Dla ojca. Dla nas. Dla świętego spokoju. Czy ja też mam skończyć jak ona? S

Popatrzyła na mnie i dodała łagodnie:

– Czasem warto przymknąć oko, Joasiu. Po co ci wojna w domu?

Byłam zła

Znalazłam ten paragon przypadkiem. Szukałam zeszytu dzieciaków, Marek zostawił torbę na krześle. Schowany w bocznej kieszonce – rachunek na 4189 złotych. Nowy model. Teraz do mnie dotarło całkowicie, że on naprawdę go kupił i że wydał tyle pieniędzy.

Wieczorem, kiedy usiadł z herbatą przed telewizorem, podeszłam do niego bez słowa. Rzuciłam paragon na jego kolana. Nawet nie od razu spojrzał. Dopiero gdy zobaczył, co to, jego twarz pobladła.

– Joasia... To... to inna sytuacja. Ty wydajesz na pierdoły, ja potrzebuję telefonu do pracy.

Patrzyłam na niego spokojnie. Już nie chciało mi się krzyczeć.

– Wiesz, co ja potrzebuję? – spytałam cicho. – Żeby ktoś w końcu zobaczył we mnie człowieka.

– Przesadzasz... – zaczął, ale umilkł, widząc moją minę.

Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Spakowałam torbę. Musiałam na chwilę uciec, odetchnąć i pozbierać myśli.

Musiałam się wygadać

– Spokojnie, jesteś bezpieczna – Ania podała mi koc i herbatę z melisą.

Siedziałyśmy u niej na kanapie, w blasku choinki, która pachniała lasem i dzieciństwem. – Zostaniesz tyle, ile trzeba.

Nie chcę rozwodu – powiedziałam po chwili. – Ja... ja po prostu nie wiem, czego chcę. Tylko wiem, że nie chcę wracać tam. Jeszcze nie.

Ania kiwnęła głową, nie naciskała.

– Znasz Martę, moją kuzynkę? Tę, co była z facetem, który jej mówił, że „ma problem z emocjami”? Poszła na terapię. Wiesz, co jej terapeutka powiedziała? Że ludzie, którzy latami są uciszani, zaczynają się uciszać sami. Jak ty, Joasia.

Milczałam. Patrzyłam na własne dłonie. Sucha skóra, zgrubienia od zmywania. Niewidzialne ślady po tłumieniu siebie.

On mnie nauczył, że zawsze przesadzam – szepnęłam.

– Bo przesadzałaś. W tym, jak bardzo chciałaś go zadowolić – odpowiedziała spokojnie.

Poczułam, że coś mnie rozrywa od środka. Ania przytuliła mnie mocno. Wtedy właśnie tego potrzebowałam.

Zbuntowałam się

Wróciłam do domu na drugi dzień. Nie mogłam zostawić dzieci. Klucze ciężko leżały mi w kieszeni. Dzieci przywitały mnie, jakby nic się nie stało. Marek też – jakbyśmy tylko pokłócili się o pilot. Jakby mnie nie było przez jeden wieczór.

– Zrobiłem spaghetti – rzucił z kuchni. – Twoje ulubione.

Spojrzałam na niego. Zaskoczyło mnie, że się uśmiecha.

– Musimy pogadać – powiedziałam cicho.

Zamknęłam za sobą drzwi sypialni. Usiadł na łóżku. Patrzył na mnie z oczekiwaniem, ale i napięciem. Wiedział. Musiał czuć, że coś się zmieniło.

Chcę separacji – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

– Joasia, przestań. Przecież ja cię kocham. Nie przesadzaj – zaśmiał się nerwowo.

– Zawsze wszystko było moją winą, ale nie tym razem – odpowiedziałam. Głos mi nie drżał.

Zaczął mówić, tłumaczyć, przekonywać, a potem błagać. Przechodził wszystkie etapy: złość, żal, obietnice poprawy.

– Przecież to ja na ciebie zarabiam, troszczę się o was, o dzieci. Wszystko, co robię, robię dla was!

– Może, ale nie czuję, że mnie kochasz – przerwałam mu. – Nie będę żyć w miejscu, gdzie mam udowadniać, że zasługuję na truskawki.

Stał w milczeniu. Pierwszy raz nie miał gotowej odpowiedzi.

Joanna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama