Reklama

Zawsze uważałam się za szczęściarę. Miałam pracę, którą lubiłam, uczniów, którzy czasem mnie słuchali, przyjaciółkę, która zawsze miała czas na kawę, i męża, którego zazdrościły mi koleżanki. Tomasz – wysoki, zadbany, z tą swoją nonszalancką charyzmą – potrafił sprawić, że czułam się wybrana. Nawet jeśli ostatnio widywaliśmy się tylko między jego jedną delegacją a drugą. Taki już był los żony faceta z logistyki – paczki, transporty, lotniska, a ja – wiecznie czekająca jak Penelopa. Z tą różnicą, że Penelopa miała więcej czasu dla siebie, a ja żyłam w trybie „uczę, rzucam się do marketu, piszę sprawdziany, czekam”.

Ale wszystko się zmieniło, kiedy Tomasz wrócił. Stał w drzwiach z walizką, a potem wręczył mi czarne, bogato zdobione pudełeczko. Perfumy. Ciepłe, intensywne, z nutą kadzidła i czegoś, co kojarzy mi się z zakurzonymi bajkami z tysiąca i jednej nocy. Pachniały jak coś zakazanego.

Pachną tobą – powiedział.

Brzmiało to nieco teatralnie, ale uwierzyłam. Przecież nie codziennie mąż przywozi ci z delegacji taki prezent. Pachniałam więc tymi perfumami, nosiłam je jak talizman. Przez chwilę czułam się znowu... zauważona. Nie wiedziałam tylko, że to nie był prezent tylko dla mnie.

Zasiała we mnie ziarno niepokoju

– I co, mówiłam, że zasłużyłaś! – Aneta uniosła brwi i machnęła kieliszkiem czerwonego wina. – Tyle samotnych wieczorów, tyle weekendów bez niego. No, należało ci się coś więcej niż magnes na lodówkę z Dubaju.

Siedziałyśmy u mnie w kuchni przy winie i serze pleśniowym, który tylko ona potrafiła wybrać. Pokazałam jej flakon. Złote arabeski, ciężkie szkło, zapach, który otulał jak ciepły szal. Aneta psiknęła nadgarstek, powąchała i uniosła brwi.

– No, nie żałował. To nie są tanie rzeczy – mruknęła. – Znasz nazwę?

– Coś po arabsku. Nie umiem przeczytać etykiety. Ale pan w perfumerii powiedział, że to luksusowa marka.

Aneta przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa, kręcąc kieliszkiem w dłoni.

– A tak między nami... Twój Tomek to taki czarujący facet – zaczęła ostrożnie. – Wiesz, przystojny, pewny siebie. Nie boisz się czasem, że w tych wszystkich delegacjach... może nie tylko pracuje?

Poczułam, jak coś ściska mnie w środku. Odsunęłam się lekko od stołu.

Czemu miałabym się bać? – uśmiechnęłam się sztucznie. – Ufamy sobie.

– Ja wiem, ja wiem – machnęła ręką. – Nie chcę cię straszyć. Po prostu... Znam kilka historii. Koleżanka z pracy... też miała męża „w delegacjach”. No i w końcu wrócił, ale z kochanką.

– Aneta! – prychnęłam, udając rozbawienie. – Przestań, przecież to Tomasz. Znam go. On nie jest z tych.

Ale później, kiedy została już tylko cisza i kubek po herbacie, a ja siedziałam w łóżku z książką, poczułam to ukłucie. Niepokój. To nic. Po prostu Aneta ma wybujałą wyobraźnię. A jednak... kiedy zamknęłam oczy, w głowie zobaczyłam Tomasza. Uśmiechniętego. Mówiącego do innej kobiety: „Pachniesz tak cudownie”.

Poczułam znajomy zapach

Do szkoły weszłam spóźniona, zmachana, z papierową torbą pełną sprawdzianów do oddania. Dyrektorka już zdążyła rzucić mi spojrzenie znad okularów, a uczniowie z IV B szykowali się do swojej codziennej wojny domowej o pierwsze ławki.

– Marianna, masz chwilę? – Justyna, koleżanka z nauczycielskiego pokoju, złapała mnie w drzwiach. – Dzisiaj jest to firmowe spotkanie integracyjne mojego męża. Zapraszałam cię, pamiętasz?

Chciałam odmówić. Naprawdę. Byłam zmęczona, marzyłam o piżamie i serialu. Ale słowo „firmowe” przywołało obraz Tomasza i tej jego „koleżanki z działu”, o której wspominał między zupą a drugim daniem.

– Wiesz co? W sumie... może dobrze mi zrobi wyjście do ludzi – uśmiechnęłam się blado.

Wieczorem zjawiłam się w restauracji – niedużej, eleganckiej, z przygaszonym światłem i za dużą ilością białego wina w kieliszkach. Justyna przedstawiała mnie kolejnym osobom, aż w końcu...

– Marianna, poznaj Kingę. Pracuje z moim mężem. I z twoim chyba też, prawda?

Obróciłam się. Kinga. Nie sposób jej było pomylić z nikim innym. Blond włosy, figura jak z reklamy fitnessu i ta pewność siebie, której mi zawsze brakowało. Wyglądała jakby przyszła tu tylko po to, żeby zebrać zachwyty. Uśmiechnęła się do mnie profesjonalnie.

– Tak, tak, z Tomaszem. Cześć.

– Cześć – odpowiedziałam z trudem, czując, jak coś mnie napina w środku.

Rozmawiałyśmy przez chwilę o wszystkim i o niczym. O pogodzie, o jedzeniu, wiadomościach. Wtedy dotarł do mnie znajomy zapach. Intensywny, orientalny. Aż zamrugałam.

– Przepraszam... – zaczęłam. – Te perfumy... są niesamowite. Mam takie same!

Kinga zawahała się. Uśmiech zgasł jej na twarzy, jakby ktoś go z niej zdmuchnął.

– Naprawdę? Hmm... dostałam je w prezencie.

– Od kogo, jeśli mogę zapytać?

Zawahała się znowu. Spojrzała gdzieś obok mnie.

Od takiego znajomego, ale to nieważne...

Nagle cały hałas z sali jakby przycichł. Słyszałam tylko bicie własnego serca. Znałam ten gest, ten wzrok uciekający na bok. Znałam to milczenie, w którym kryła się odpowiedź. Po raz pierwszy puzzle zaczęły się układać.

Wyciągnęłam z niego prawdę

Wieczorem Tomasz jak zwykle udawał zmęczonego. Siedział na kanapie z laptopem na kolanach, w tych swoich wyciągniętych dresach, które kiedyś uważałam za urocze. Ja krążyłam po mieszkaniu jak duch, aż w końcu nie wytrzymałam.

– Tomek – powiedziałam spokojnie, siadając naprzeciwko. – Spotkałam dziś Kingę.

Podniósł wzrok znad ekranu.

– Kingę?

– Twoją koleżankę z pracy. Mieliście razem delegację do Dubaju, prawda?

Zamrugał szybko.

– No tak, była tam z nami.

– I wiesz co? Pachniała dokładnie tak samo, jak ja. Miała te same perfumy.

Cisza. Tomasz zamknął laptopa ostentacyjnie.

– Przypadek.

– Przypadek? – powtórzyłam cicho. – Kupiłeś dwa flakony?

– Marianna, proszę cię... Przecież jest tyle możliwości. Może ktoś inny jej je dał. Może sama sobie kupiła. Nie wiem.

– A ja wiem, co widziałam – powiedziałam. – I wiem, jak zareagowała. Jakby ją ktoś przyłapał na gorącym uczynku.

Tomasz wstał. Zaczął chodzić po pokoju.

– Zaczynasz być paranoiczna. Zazdrosna. Doszukujesz się bzdur. Zobacz, co robisz z naszego małżeństwa.

– To ty je niszczysz, nie ja – wyrzuciłam z siebie. – Nie przez moją zazdrość, tylko przez własne kłamstwa.

Zatrzymał się. Patrzył na mnie, ale jakby przez szybę.

– Daj spokój. To tylko perfumy.

– Nie. To nie tylko perfumy – uniosłam głos. – To symbol. Ślad. Dowód. Dałeś ten sam prezent jej i mnie. I myślałeś, że się nie zorientuję?

– Przesadzasz. Ona... to była chwila słabości.

– Czyli jednak?! – zerwałam się z fotela. – Zdradziłeś mnie?!

– Oj, Marianna... – jęknął, ale nie zaprzeczył.

W tym jednym spojrzeniu było wszystko: przyznanie się, żal, ale nie skrucha. Jakby wciąż uważał, że to „nic takiego”. Wyszłam do kuchni, zostawiając go samego w salonie. Ręce mi się trzęsły, a oczy piekły. Nie miałam dowodów, teraz już ich nie potrzebowałam. Miałam zapach. Taki sam na mojej skórze... i na jej.

Gardziłam nim i sobą

Usiadłam na zimnych kafelkach w kuchni. Głowa oparta o szafkę, ręce zaciśnięte w pięści. Czułam, że tracę grunt pod nogami. Przez uchylone drzwi słyszałam, jak Tomasz chodzi po salonie. W końcu zapadła cisza. Zawsze, kiedy nie wiedział, co powiedzieć – milczał. To bolało mnie bardziej niż najgorsze słowa.

Po kilkunastu minutach wszedł do kuchni. Usiadł obok, jakbyśmy mieli zaraz pogadać o tym, co kupić na obiad.

– Dobrze. Chcesz prawdy? Proszę. Tak. Zdradziłem cię.

Popatrzyłam na niego. Bez teatralnych słów. Bez scen. Tylko jedno zdanie.

– Z Kingą?

– Tak.

Ile razy?

Zawahał się. Oczy mu pociemniały. Widziałam, jak kalkuluje – co powiedzieć, co przemilczeć. W końcu powiedział:

– Kilka razy. W Dubaju. I potem raz po powrocie.

Nie odwróciłam wzroku. Nie mogłam.

– I co? To był jakiś triumf? Nagroda za udaną współpracę? Czy po prostu chciałeś sprawdzić, czy jeszcze potrafisz?

Westchnął. Nie umiał odpowiedzieć.

– I dałeś jej perfumy. Takie same jak mnie – wstałam. – Jakbyś chciał mieć nas dwie. Pachnące identycznie. Jedna do łóżka w hotelu, druga do wspólnych kolacji w niedzielę. Ładnie to sobie zaplanowałeś.

– Marianna, to nie tak... – sięgnął po moją rękę, ale cofnęłam ją odruchowo.

– Nawet nie miałeś odwagi się przyznać. Tylko liczyłeś, że nie zauważę. Że będę tą twoją naiwną żoną, która się cieszy z flakonika.

Milczał.

Gardzę tobą – powiedziałam cicho. – Ale jeszcze bardziej sobą. Że tak długo się nie domyśliłam. Że wierzyłam. Kto by się domyślił zdrady... po perfumach?

– Przepraszam – szepnął.

Ale to słowo nie miało już żadnej mocy.

Nie mogłam sobie wybaczyć

Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, a perfumy, które kiedyś psikałam na szyję z przyjemnością, teraz śmierdziały zdradą. Każda nuta tego zapachu wnikała mi w skórę jak trucizna.

Tomasz leżał w salonie na kanapie. Bez słowa. Bez próby walki. Jakby wiedział, że przegrał i nie zamierzał nawet próbować odzyskać tego, co zniszczył. Rano przeszłam obok niego w milczeniu. Otworzyłam szafę, wyjęłam walizkę i zaczęłam się pakować. Ruchy miałam szybkie, mechaniczne. Nie wiedział, gdzie idę. I dobrze.

Zadzwoniłam do Anety, jeszcze zanim opuściłam mieszkanie.

Mogę się na kilka dni u ciebie zatrzymać?

– Oczywiście. Co się stało? – zapytała z miejsca.

– Miałaś rację – powiedziałam tylko. – Zdradził mnie. Z Kingą.

Po chwili ciszy usłyszałam:

– Przyjedź. Będę czekać.

U niej – pod kocem, z herbatą w dłoni i rozmazanym tuszem na policzkach – w końcu pozwoliłam sobie na łzy. Aneta siedziała obok i milczała. Tylko trzymała mnie za rękę, gdy zaczęłam mówić.

– Wiesz, najgorsze nie jest to, że mnie zdradził. Najgorsze jest to, że nic nie zauważyłam. Że dał jej te same perfumy, i myślał, że to przejdzie. Jakbyśmy były wymienne.

– Nie jesteś wymienna – powiedziała Aneta twardo. – I nigdy nie byłaś.

Wieczorem Tomasz próbował się do mnie dodzwonić. Potem napisał SMS-a: „Nie chcę cię stracić. Porozmawiajmy”. Nie odpisałam.

Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie jego twarz, gdy wręczał mi prezent. Ten sam, który wręczył jej. Kiedyś sądziłam, że takie rzeczy się wie. Że czuje się zdradę. Ale ja czułam tylko zapach. A to właśnie on zdradził wszystko.

Zapach był teraz inny

Minęły dwa tygodnie. Walizka nadal stała w kącie u Anety, choć już się nie spieszyłam z jej rozpakowaniem. W pracy nikt nie wiedział, co się dzieje. Uśmiechałam się, prowadziłam lekcje, poprawiałam sprawdziany. Nikt nie zauważył, że wracając do pustego mieszkania, płakałam w tramwaju. Cicho, tak żeby nikt nie usłyszał.

Tomasz dzwonił coraz rzadziej. Chyba zrozumiał, że tym razem to nie jest jedno z naszych małżeńskich spięć, które przejdzie po kolacji i winie. Zrozumiał, że coś się we mnie złamało. Coś, czego nie da się naprawić żadnym „przepraszam”.

Któregoś dnia weszłam do naszego mieszkania tylko po jedną rzecz. Stały tam jeszcze moje książki, parę ubrań, ulubiony kubek. I one – perfumy. Flakon, w którym zostało jeszcze trochę zapachu. Wzięłam go do ręki, otworzyłam. Powąchałam. Już nie pachniał egzotycznie. Nie był romantyczny, orientalny, wyjątkowy. Teraz pachniał jak rozczarowanie, jak czyjeś obietnice złamane jednym gestem. Jak ja – naiwna, wierząca do końca, że jestem tą jedyną. Postawiłam flakon na półce jak dowód w sprawie. Nie mogłam go wyrzucić. Jeszcze nie teraz. Niech stoi. Niech przypomina. Nie o bólu – ale o przebudzeniu.

Tomasz napisał ostatniego maila. Przepraszał, tłumaczył się, mówił o żalu. Prosił, żebym nie kończyła wszystkiego tak nagle. Żebym dała mu szansę. Żebym wróciła. Nie odpowiedziałam. Już nie byłam tą samą Marianną, co dwa tygodnie temu. Już nie pachniałam jak kobieta, która czeka w domu z kolacją i sercem na dłoni. Pachniałam jak ktoś, kto w końcu zrozumiał swoją wartość. Może to ja jestem tą głupią, która zawsze wierzy. Ale nie wiem, czy chcę być jeszcze tą kobietą. Zasługuję na prawdę. A może i na miłość – ale taką, która nie pachnie zdradą.

Marianna, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama