Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam żyć z mężczyzną, który z naszego małżeńskiego łóżka zrobił sobie ruchomą scenę. Może nie chciałam widzieć, a może on był zbyt sprytny. Przez lata byłam żoną idealną — cierpliwą, wyrozumiałą, zawsze z gotową kolacją na stole. Tymczasem mój mąż robił z naszej sypialni przystanek dla swoich licznych kochanek. Gdybym wiedziała, ile kobiet przewinęło się przez nasz dom, wolałabym, żeby zamontował tam drzwi obrotowe. Ale prawda wyszła na jaw w najgorszy możliwy sposób.

Telefon od nieznajomej

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Siedziałam właśnie w kuchni, kończąc prasować koszule mojego męża, kiedy na wyświetlaczu zobaczyłam nieznajomy numer. Chciałam zignorować, ale coś mnie tknęło. Odruchowo nacisnęłam zieloną słuchawkę.

– Dobry wieczór, czy rozmawiam z żoną Krzysztofa? – zapytała kobieta po drugiej stronie. Głos miała zimny, wyważony, jakby rozmawiała z klientem, a nie kobietą, której za chwilę miała zrujnować życie.

– Tak, w czym mogę pomóc? – odpowiedziałam, nieświadoma, że ten wieczór będzie początkiem końca mojego małżeństwa.

– Lepiej niech się pani dowie ode mnie niż od kogoś na mieście. Pani mąż ma romans. Od ponad roku spotyka się z moją przyjaciółką. Myślałam, że pani to wie. Ale widzę, że nie.

Nie odezwałam się ani słowem. Gdyby rzuciła mi to w twarz na ulicy, pewnie bym ją wyśmiała. Ale teraz… coś w jej głosie kazało mi wierzyć. Cisza po drugiej stronie trwała kilka sekund, po czym kobieta dodała:

– Sprawdzi pani sama. Numer telefonu, zdjęcia... Wszystko pani wyślę. Niech pani nie będzie już naiwna.

Rozłączyła się. Usiadłam przy kuchennym stole i poczułam, że kolana mam jak z waty. W jednej chwili wszystko, co było „nasze”, zamieniło się w pytanie: ile jeszcze nie wiem? Telefon zawibrował ponownie. Przyszły zdjęcia. A wraz z nimi — rzeczywistość, której się nie spodziewałam.

Dowody same do mnie przyszły

Patrzyłam na ekran telefonu, a serce waliło mi jak młot. Przyszło pierwsze zdjęcie. Krzysztof. Mój Krzysztof. Siedział w kawiarni z jakąś kobietą, trzymał ją za rękę, a ona śmiała się do niego tak, jak ja śmiałam się lata temu. Kolejne zdjęcie – obejmują się w parku, stoją przy samochodzie, jego dłonie na jej biodrach. Następne: zdjęcie z hotelowej recepcji. Oni, ramię w ramię, jak para, która właśnie wzięła pokój na noc.

Czułam, jak ogarnia mnie zimno, choć przecież powinnam płonąć ze wściekłości. Ale to nie był jeszcze koniec. Wiadomości przychodziły jedna po drugiej, jakby nie mogły się doczekać, by roztrzaskać mi serce na kawałki. Screeny z rozmów, słodkie wiadomości, które Krzysztof wysyłał swojej „Misiuni”. Czytał jej wiersze. Pisał, że ze mną jest tylko dla pozorów. A ona odpisywała, że ma dość czekania.

Wtedy zrozumiałam, że to nie był jednorazowy wyskok. To był związek. Trwały, planowany i przede wszystkim – zdradziecki. Poczułam się, jakbym właśnie spadła z wysokiego budynku. Siedziałam w tej kuchni, trzymając telefon, a cały mój świat zaczął się kręcić. Drzwi do mieszkania skrzypnęły. Krzysztof wrócił z „delegacji”. Gdy wszedł do kuchni, spojrzałam mu prosto w oczy. Jeszcze nie wiedział, że wszystko wiem. Jeszcze wierzył, że jest panem sytuacji.

Ale ja już nie byłam tą samą kobietą.

Zdrada za moimi plecami

– Cześć, kochanie, co taka poważna mina? – zapytał, całując mnie w policzek, jakby wrócił z biura, a nie z łóżka innej kobiety. Pachniał jej perfumami, ale jeszcze tego nie zauważył. Ja za to nie odrywałam od niego wzroku.

– Krzysztof, jak minęła delegacja? – zapytałam, siląc się na spokój.

– Długo, nudno, same narady – odpowiedział z uśmiechem. – A ty co robiłaś?

Miałam ochotę rzucić w niego telefonem, tym samym, na którym widniały jego miłosne wyznania do „Misiuni”. Ale zamiast tego, wzięłam głęboki oddech. Chciałam, żeby sam się pogrążył.

Zastanawiałam się, czy mamy w domu drzwi obrotowe – powiedziałam spokojnie.

– Co? – Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

– Bo chyba przy twoim tempie zmiany partnerek, łatwiej byłoby zamontować takie w sypialni – dodałam.

Zamarł. Po raz pierwszy od lat Krzysztof nie miał przygotowanej odpowiedzi. Widziałam, jak mu krew odpływa z twarzy, jak zaczyna szukać w głowie bajki, którą mógłby mi sprzedać. Ale teraz było już za późno.

– Wiesz, co jest najgorsze? – kontynuowałam. – Nie te zdjęcia. Nie wiadomości. Najgorsze jest to, że codziennie patrzyłeś mi w oczy i udawałeś, że jestem twoją jedyną kobietą.

Patrzył na mnie w ciszy. Dla niego to była tylko kolejna afera do załagodzenia. Ale ja już wiedziałam, że to dopiero początek wojny.

Nie spamiętałam imion kochanek

– Kochanie, daj mi to wyjaśnić – zaczął, ale nie miałam zamiaru go słuchać. Widziałam w jego oczach dokładnie ten sam schemat, który powtarzał się przez lata. Kiedyś wierzyłam w jego tłumaczenia. Teraz byłam już zmęczona graniem tej samej naiwnej roli.

– Te kobiety miały swoje imiona, Krzysztof. Sylwia, Monika, Paulina… A ja dla ciebie byłam tylko „żoną”. Kimś, kto pierze, gotuje i nie zadaje pytań.

Krzysztof odwrócił wzrok. Wiedziałam, że już nie próbuje mnie okłamywać. On po prostu szukał sposobu, jak zminimalizować straty. Tak zawsze robił. Gdy tylko jakaś prawda wychodziła na jaw, przestawiał w głowie trybiki i kalkulował: „Ile jeszcze wytrzymam, zanim odejdę?”.

– Przecież wiesz, że cię kocham – powiedział cicho, a ja pierwszy raz w życiu poczułam, że to słowo nic nie znaczy.

– Nie, Krzysztof. Ty kochasz wygodę. Kochasz mieć żonę, która ci wybaczy, bo boisz się zostać sam. Nie jesteś zdolny do miłości. Nie dla mnie. – Te słowa wyszły ze mnie, zanim zdążyłam je zatrzymać.

I nagle uświadomiłam sobie, że nie jestem zła. Byłam pusta. Wypalona przez te wszystkie lata, gdy byłam tylko „tłem” dla jego romansów. Ale ta scena miała się zakończyć inaczej niż zwykle. Tym razem ja napiszę jej zakończenie.

Prawda rozłożyła mnie na łopatki

Krzysztof klapnął na krzesło jak przebity balon. Miałam wrażenie, że pierwszy raz od dawna nie wie, jak wybrnąć. Ale on zawsze miał jeszcze jednego asa w rękawie – zrzucenie winy na mnie.

– Może gdybyś częściej interesowała się mną jako mężczyzną, nie musiałbym szukać tego gdzie indziej – rzucił z cynicznym uśmieszkiem.

Te słowa zabolały bardziej niż wszystkie zdjęcia i wiadomości. To była próba wbicia mi noża prosto w serce, żeby choć na chwilę poczuć się lepiej. Ale tym razem nie zamierzałam pozwolić, by poczucie winy przerzucono na mnie.

– Więc dlatego flirtowałeś z recepcjonistkami, koleżankami z pracy i kobietami, które poznawałeś w knajpach? Bo ci żona obiad za słabo posoliła? – zapytałam lodowatym tonem. – Ciekawe, czy każda z nich była poprawką tego, co ja podobno robiłam źle.

Krzysztof nie odpowiedział. Patrzył na mnie z mieszaniną wściekłości i bezradności. W końcu podszedł do drzwi.

– Idę na spacer – rzucił. Ale ja wiedziałam, gdzie pójdzie. Zawsze spacer oznaczał, że idzie do niej.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi, nie płakałam. Nie rzucałam się z rozpaczy. Po prostu usiadłam w salonie i wpatrywałam się w pustą przestrzeń. Prawda była taka, że nie zdradzał mnie od kilku miesięcy. Zdradzał mnie od lat. Byłam w tym domu jak mebel, jak funkcja, nie jak kobieta. I najgorsze było to, że przez lata pozwalałam mu na to bez słowa.

Poszukam szczęścia w innym miejscu

Tamtego wieczoru, kiedy wyszedł, nie zastanawiałam się już, czy wróci. Wiedziałam, że tak. Krzysztof zawsze wracał. Ale nie do mnie – wracał do wygody, do ciepłego obiadu, do wypranych koszul i do kogoś, kto nie robił awantur, bo nauczył się milczeć. Byłam dla niego domem, nie kobietą. Miejscem, nie człowiekiem.

Tyle lat budowałam to życie, które wcale nie było moje. Łudziłam się, że jeśli przymknę oczy na te wszystkie późne powroty, te dziwne SMS-y, te „delegacje”, to on w końcu dojrzeje do naszej miłości. Tymczasem on dojrzał do tego, by nauczyć się mnie oszukiwać tak, żebym przestała zadawać pytania.

Kiedy nad ranem usłyszałam klucz w zamku, byłam już spakowana. Torba stała przy drzwiach. Krzysztof wszedł, spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby spodziewał się zobaczyć wciąż tę samą, naiwną żonę.

– Dokąd ty się wybierasz? – zapytał, udając niewinność.

– W miejsce, gdzie nie będę meblem – odpowiedziałam. – Dzisiaj przestałam być twoją żoną, Krzysztof. Ty miałeś kochanki z imieniem, ja miałam tylko twoje nazwisko. Oddaję ci je w gratisie.

Wyszłam, nie oglądając się za siebie. Po raz pierwszy od lat poczułam, że oddycham pełną piersią. Już nie interesowało mnie, z kim on śpi. Bo ja zamierzałam wreszcie obudzić się dla siebie.

Beata, 42 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama