„Mąż pracował za granicą, a ja samotność leczyłam u przystojnego sąsiada. On przynajmniej mnie zauważa”
„Przytrzymał mi drzwi, gdy wysiadałam. Nic szczególnego. A jednak potem długo słyszałam w głowie swoje imię wypowiedziane jego głosem. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, przez moment oparłam się o nie plecami. Czułam niepokój. I coś jeszcze – coś ciepłego, zapomnianego. Jakby ktoś mnie naprawdę zauważył”.

- Redakcja
Cisza w naszym mieszkaniu nigdy nie była tak wyraźna jak wtedy, gdy Marek wyjeżdżał. Niby zostawiał po sobie kubek na stole i niedomkniętą szafkę, ale to były tylko ślady jego ciała, nie obecności. Kiedyś wieczory spędzaliśmy razem – gotowaliśmy, śmialiśmy się, kłóciliśmy.
Od kilku lat dzieliło nas coraz więcej – godziny, kilometry, słowa, których nie wypowiadaliśmy. Jego praca w Norwegii miała być tymczasowa, ale z czasem stała się normą. Ja zostawałam tu, w pustym mieszkaniu, pełnym rytuałów, które już nic nie znaczyły.
Tęsknota przestała boleć, po prostu była
Zobaczyłam go pierwszy raz późnym popołudniem, kiedy wracałam z pracy. Stał na klatce schodowej, z torbą sportową przewieszoną przez ramię, szukał czegoś w kieszeni. Na początku nie zwróciłam na niego większej uwagi – młodszy ode mnie, pewnie student, może ktoś, kto dopiero się wprowadził. Mijaliśmy się tak jeszcze kilka razy – przy skrzynkach, w windzie, czasem przy śmietniku. Wymienialiśmy krótkie spojrzenia i te uprzejme uśmiechy, które nic nie znaczą, ale zostają z człowiekiem na dłużej, niż by chciał.
Któregoś dnia drzwi windy zamknęły się za nami i zostaliśmy sami. Stał bliżej mnie niż powinien, pachniał drewnem, dymem i czymś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać. Kiedy spojrzał mi w oczy, poczułam, że robię coś niewłaściwego, choć przecież nie zrobiłam nic.
– Nowa sąsiadka? – zapytał, uśmiechając się lekko.
– Nie… mieszkam tu od dziesięciu lat. To chyba ty jesteś nowy.
– Tak. Igor. Czwarte piętro.
– Anna. Drugie.
Przytrzymał mi drzwi, gdy wysiadałam. Nic szczególnego. A jednak potem długo słyszałam w głowie swoje imię wypowiedziane jego głosem. Gdy zamknęłam drzwi mieszkania, przez moment oparłam się o nie plecami. Czułam niepokój. I coś jeszcze – coś ciepłego, zapomnianego. Jakby ktoś mnie naprawdę zauważył.
Marek dzwonił coraz rzadziej. Zwykle późnym wieczorem, kiedy byłam już w łóżku. Jego głos był zmęczony, krótki. Opowiadał o pracy, o tym, że Norwegowie są chłodni, że śnieg nie topnieje nawet w kwietniu. Nie pytał, co u mnie, nie zauważał milczenia po drugiej stronie.
– Wszystko dobrze? – rzucił kiedyś, ziewając.
– Tak, jak zawsze – odpowiedziałam, choć tak nie było.
Rozłączyłam się i usiadłam na brzegu łóżka. Z klatki dobiegł stukot. Igor wynosił śmieci. Wysunęłam się na korytarz bez konkretnego powodu. W piżamie i płaszczu. On spojrzał na mnie z zaskoczeniem, ale zaraz się uśmiechnął.
– Wieczorne spacery ze śmieciami? – zapytał żartobliwie.
– Czasem trzeba się przewietrzyć – odpowiedziałam, poprawiając szalik.
Od tamtej pory widywaliśmy się coraz częściej
Czasem w windzie, czasem przy wejściu, czasem… chyba celowo. Zaczęłam wychodzić na balkon, gdy słyszałam jego kroki. On też zaczął częściej przesiadywać na swoim. Kiedyś zapytał, czy nie chcę wpaść na kawę. Zaśmiałam się – naturalnie, lekko, tak jak nie śmiałam się od miesięcy.
– A może odwrotnie? – zaproponowałam. – Mam dobrą kawę i ciasto.
Nie odpowiedział od razu. Przez chwilę tylko patrzył. Później kiwnął głową.
– Może kiedyś. Lubię ciasto.
Wieczorami, zamiast czekać na telefon od Marka, zaczęłam myśleć o tym, kiedy znów spotkam Igora. To było lekkie, niegroźne. Albo przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Tamtej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku, przewracając się z boku na bok, słuchając tykania zegarka, które nagle stało się nie do zniesienia. Wyszłam na balkon w piżamie i narzuconym na ramiona swetrze. Igor siedział na swoim, oświetlony ciepłym światłem z kuchni. Spojrzał w moją stronę.
– Nie śpisz? – zapytał cicho.
– Nie mogę. Cisza czasem krzyczy.
Uśmiechnął się bez słowa. I wtedy to powiedziałam.
– Może… chcesz wpaść na herbatę?
Wahał się przez sekundę. Widziałam to dokładnie. Ale wstał. Po kilku minutach był już u mnie, z kubkiem w dłoni i tym samym spokojem, który zaczynał działać na mnie jak ulga.
Siedzieliśmy w kuchni, rozmawialiśmy o niczym. O sąsiadach, o pogodzie, o tym, że czasem życie przypomina film bez dźwięku.
– Nie czujesz się czasem… jakbyś była przeźroczysta? – zapytał.
Zamilkłam. Oparłam brodę na dłoni. Patrzył na mnie uważnie.
– Od lat.
Nie wiem, kto się zbliżył pierwszy. Może oboje. Może to było nieuchronne. Pocałunek był cichy, jakbyśmy bali się, że obudzimy coś, czego nie będzie można już uśpić. Potem już nie było słów. Tylko jego ręka na mojej skórze, szept przy uchu, który nic nie znaczył i znaczył wszystko.
Po wszystkim leżeliśmy obok siebie, patrząc w sufit.
Nie zapytał, co teraz. Ja też nie
Ale po raz pierwszy od lat nie czułam się sama. I właśnie to mnie przestraszyło najbardziej.
Wiedziałam, że Marek ma wrócić w piątek, ale kiedy usłyszałam dźwięk klucza w drzwiach, zadrżałam. Jakbym zapomniała, jak brzmi ten odgłos. Wszedł do mieszkania z ciężką torbą, jak zwykle. Odstawił ją przy ścianie i rozejrzał się po salonie, jakby szukał zmian. Wszystko wyglądało tak samo, ale przecież wszystko było inne.
– Cześć – powiedział, podchodząc i całując mnie w policzek.
– Cześć. Jak lot?
– Męczący.
Milczenie trwało dłużej, niż powinno. Poszłam do kuchni, żeby przygotować kolację. Siedzieliśmy przy stole, jedząc w ciszy. On wpatrzony w talerz, ja w świecę, którą zapaliłam bezwiednie.
– Dziwnie tu – powiedział nagle.
– W sensie?
– Nie wiem… jakoś inaczej.
Wzruszyłam ramionami.
– Może cię nie było zbyt długo.
Spojrzał na mnie. Uważnie, jakby czegoś szukał.
– A u ciebie? Wszystko okej?
– Tak – skłamałam, nie podnosząc wzroku.
Zamieszkał z powrotem w sypialni, ale spał odwrócony plecami. Ja również. Nie pytał, dlaczego jestem chłodna, nie próbował się zbliżyć. Chyba coś przeczuwał, ale nie miał odwagi zapytać. Albo po prostu nie chciał wiedzieć. Przez kolejne dni krążyliśmy wokół siebie, jak duchy we wspólnym mieszkaniu. Mówił, że musi odpocząć, że znowu wyjedzie za dwa tygodnie. Kiwałam głową. Nie protestowałam.
Nie potrafiłam patrzeć mu w oczy. I on to widział.
Nie planowałam tego powiedzieć
Chciałam przeczekać jego pobyt, udawać, że wszystko jest jak dawniej. Ale nie potrafiłam dłużej żyć w tym zawieszeniu. To był niedzielny poranek, kawa parzyła mi dłonie przez porcelanowy kubek. Marek siedział naprzeciwko, przeglądał wiadomości na telefonie. Wciągnęłam powietrze i wypuściłam je powoli.
– Marek, muszę ci coś powiedzieć.
Odłożył telefon, spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Co się stało?
Patrzyłam na niego długo. Zbyt długo. W końcu wyznałam:
– Kogoś poznałam.
Zamilkł. Nie poruszył się, jakby jego ciało jeszcze nie zrozumiało, co właśnie usłyszał. Po chwili wziął łyk kawy, jakby to była zwykła rozmowa. Ale ręka mu drżała.
– Jak dawno?
– Kilka tygodni.
– I co teraz? – zapytał cicho.
– Nie wiem – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Oparł łokcie na stole, zasłonił twarz dłońmi, po czym wziął głęboki oddech.
– Czy to był tylko seks?
To pytanie zawisło w powietrzu jak nóż. Mogłam skłamać. Mogłam zbagatelizować. Ale on zasługiwał na prawdę.
– Nie – powiedziałam. – Nie tylko.
Przez dłuższą chwilę nie mówił nic
Wstał, podszedł do okna i odwrócił się do mnie plecami. Cisza między nami nie była już tylko niezręczna. Była ciężarem, który trudno było udźwignąć. Nie zapytał, kim on był. Nie zapytał, czy go kocham. Może nie chciał znać odpowiedzi.
A ja nie wiedziałam, czy mam zostać, czy odejść.
Wyszłam z mieszkania bez słowa. Drzwi zamknęły się za mną cicho, jakby nie chciały nikogo budzić. Nie miałam planu, nie wiedziałam, dokąd idę. Szłam przed siebie w starym płaszczu, z rozwianymi włosami, w butach nie do końca zasznurowanych. Minęłam sklep, park, znajomą piekarnię. Wszystko wyglądało tak samo, ale ja już nie byłam tą samą kobietą.
Nie wróciłam do Igora. Nie zadzwoniłam, nie napisałam. Nie dlatego, że go nie chciałam. Ale dlatego, że wiedziałam, że to nie wystarczy. Ta historia nie miała zakończenia w jego ramionach. I nie miała też początku w obojętności Marka. Zaczęła się dużo wcześniej – w ciszy, której nikt nie nazwał, w samotności, którą udawałam, że rozumiem.
Usiadłam na ławce przy pustym placu zabaw. Obserwowałam, jak wiatr kołysze huśtawkę. Pomyślałam o tym, ile lat przeżyłam, nie czując. A potem, kiedy poczułam – zdradziłam nie tylko Marka. Zdradziłam siebie. Bo pozwoliłam komuś innemu nadać sens mojemu życiu, zamiast odnaleźć go sama.
Nie wiem, czy to była miłość. Może tylko głód dotyku, spojrzenia, słów, które ktoś mówił z czułością. Może pragnienie, żeby ktoś znów mnie zobaczył – naprawdę, do końca. A może tylko desperacka potrzeba, żeby na chwilę zniknąć z tej ciszy.
Wróciłam do domu późno. Marek już spał. Położyłam się obok, nie dotykając go. Zamknęłam oczy. I zrozumiałam, że najtrudniejsza droga nie prowadzi ani do kogoś, ani od kogoś. Prowadzi do siebie.
Anna, 36 lat
Czytaj także:
- „Mąż myślał, że jak raz kupi mi drogie perfumy, to wybaczę mu zdradę. Musi się bardziej postarać”
- „Wszystko w pracy zaczęło się od niewinnej plotki i dowcipu. Teraz moja najlepsza przyjaciółka nie chce mnie znać”
- „Teściowa gardziła moją babką drożdżową na Wielkanoc. Tylko czekałam, aż wyrzuci ją do śmieci”