Reklama

Nigdy nie czekałam na majówkę tak bardzo jak w tym roku. Marzyłam o kilku spokojnych dniach, tylko ja i Paweł, bez pracy, bez maili, bez nieustannego dźwięku telefonu. Mój mąż obiecywał, że w końcu się wyciszymy – „Tylko my dwoje, kochanie, obiecuję” – powtarzał jeszcze kilka dni przed wyjazdem. Wynajęliśmy mały domek nad jeziorem, z tarasem wychodzącym na wodę i pachnącym sosnowym lasem wokół. W głowie układałam już sobie scenariusze: leniwe śniadania na tarasie, wieczorne wino przy zachodzie słońca, długie rozmowy o wszystkim i o niczym.

Byłam zmęczona codziennością, jego wiecznymi projektami, moją samotnością nawet wtedy, gdy siedzieliśmy razem na kanapie, każde ze swoim ekranem. W tej majówce widziałam naszą szansę. Może naiwnie, ale wierzyłam, że przez kilka dni uda się zatrzymać czas. Że przypomnimy sobie, jak to było, zanim wszystko inne stało się ważniejsze. Spakowałam najlepsze wino, kupiłam nowe sukienki na wieczory tylko we dwoje. Nawet wyłączyłam służbowy telefon, by nic nie zakłóciło tej chwili. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że wszystkie moje nadzieje rozbiją się o jedno słowo: „Tylko na chwilę...”.

Mąż nie potrafił odpoczywać

Już pierwszy wieczór powinien mi dać do myślenia. Usiedliśmy na tarasie przy kolacji – pachniało pieczonymi grzankami i białym winem, które specjalnie schłodziłam w lodówce. Paweł siedział naprzeciwko mnie, z tym swoim zmęczonym, ale jakże znajomym uśmiechem. Przez chwilę naprawdę uwierzyłam, że jest tylko mój.

– Wyłączyłeś telefon? – zapytałam, trochę żartem, trochę z nadzieją.

– Wyłączyłem, skarbie – odpowiedział, sięgając po kieliszek. – Tylko na chwilę włączę laptopa, bo muszę sprawdzić jedną rzecz. Tylko spojrzę, przysięgam.

Uśmiechnęłam się, ale w środku coś we mnie zadrżało. "Tylko spojrzy" – ile razy to już słyszałam? Starałam się to zignorować. Rozmawialiśmy jeszcze trochę o wszystkim i o niczym. O planach na spacer po lesie, o książce, którą przywiozłam. Cieszyłam się tą chwilą, choć cały czas czułam, jak jego myśli gdzieś błądzą.

W nocy obudziło mnie zimne miejsce obok. Przez kilka sekund zbierałam się na odwagę, by nie zapytać, by nie zepsuć tej iluzji. Wstałam. Światło w salonie sączyło się spod uchylonych drzwi. Paweł siedział przy stole, wpatrzony w ekran, stukając palcami w klawiaturę. Nawet nie zauważył, że patrzę.

Obiecałeś, że to będzie tylko nasz czas – powiedziałam cicho.

Drgnął, jakby wyrwał się ze snu.

– To naprawdę tylko chwila. Nawet nie zauważysz – odpowiedział, nie odrywając wzroku od monitora.

Wróciłam do łóżka z ciężkim sercem. "Tylko chwila"... Zasypiając, zrozumiałam, że ta majówka nie będzie taką, o jakiej marzyłam. A ja – znowu – będę tylko cichym tłem jego spraw.

Czułam się samotna

Obudziłam się w pustym łóżku. W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika – może coś się stało? Wstałam i podeszłam do okna. Na tarasie, w porannej mgle, siedział Paweł. Laptop na kolanach, słuchawki w uszach, a przed nim kubek kawy, której zapachu nie czułam w kuchni. Nawet nie pomyślał, żeby zrobić ją dla mnie.

Narzuciłam na siebie sweter i wyszłam na taras, licząc, że chociaż mnie zauważy. Nic. Przez chwilę stałam tam jak idiotka, patrząc na niego, a potem cicho chrząknęłam.

Przyjechaliśmy tu po coś innego… – powiedziałam. Moje słowa zawisły w powietrzu, ciężkie, niechciane.

Paweł zdjął jedną słuchawkę i spojrzał na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

– Daj mi dwie godziny, kochanie, proszę. Tylko dwie godziny. Zaraz będę cały twój.

"Dwie godziny". Gdyby choć raz dotrzymał takiej obietnicy. Westchnęłam, zrezygnowana, i wróciłam do domku. Zrobiłam sobie samotne śniadanie – kromki z dżemem malinowym, który kiedyś tak lubił, a teraz nawet nie zauważył na stole.

Siedząc przy pustym stole, zaczęłam się zastanawiać, co tu jeszcze robię. Patrzyłam na drzewa odbijające się w lustrze jeziora i myślałam, że może to nie majówka, ale całe nasze życie wygląda już tak samo: ja czekam, a on zawsze ma coś ważniejszego. Przez szybę widziałam, jak uśmiecha się do rozmówcy na ekranie. Takiego uśmiechu nie widziałam od miesięcy. I nagle poczułam, że nie jestem już zła. Byłam tylko... potwornie samotna.

Miało być romantycznie

Całe popołudnie snułam się po domku, próbując nie zwariować od samotności. W końcu postanowiłam: zrobię coś wyjątkowego. Może wystarczy mu przypomnieć, po co tu jesteśmy? Przygotowałam kolację na tarasie – rozstawiłam świece, na małym stole pojawiło się wino, świeże sery, winogrona. Na grillu skwierczały marynowane szaszłyki, które kiedyś tak lubił. Nawet ubrałam się w lekką, zwiewną sukienkę. Chciałam, żeby ten wieczór był nasz, chociaż przez chwilę.

Paweł zniknął w środku na dłużej. W końcu wyszedł na taras. Miał minę, jakby go ktoś budził ze snu.

– Paweł, zapraszam. Wszystko gotowe – powiedziałam, zmuszając się do uśmiechu.

Spojrzał na stół, potem na mnie. I wtedy zadzwonił telefon.

– Muszę odebrać. Chwila tylko... – powiedział szybko i zniknął w środku.

Stałam jak idiotka, z talerzem w ręce. Wino traciło chłód, szaszłyki zaczynały przypalać się na grillu. Gdy po kilku minutach nie wracał, weszłam do środka. Siedział przy komputerze, na wideokonferencji.

– Oni muszą teraz, bo mają rano w USA – rzucił do mnie na migi, jakby to tłumaczyło wszystko.

Nie wiedziałam, czy bardziej chce mi się płakać, czy śmiać z własnej naiwności. Usiadłam na krześle przy tarasie, bez sił. Ogień w lampionach zamierał powoli, tak jak zamierała we mnie resztka nadziei. Kiedy w końcu wyszedł, spojrzałam na niego z chłodnym spokojem.

– Nie chodzi o to, że pracujesz – powiedziałam, ściszonym głosem. – Chodzi o to, że nie walczysz o nas.

Paweł wyglądał na zmieszanego, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że coś się dzieje.

– Robię to wszystko dla nas, zarabiam pieniądze – próbował jeszcze bronić swojej racji.

Pokręciłam tylko głową. Bo to "dla nas" już od dawna nie miało nic wspólnego ze mną.

Musiałam wszystko przemyśleć

Nie czekałam, aż wróci do rozmowy. Wzięłam koc, narzuciłam na ramiona cienką bluzę i wyszłam. Noc była ciepła, pachniało mokrą ziemią i jeziorem. Szłam powoli w stronę pomostu, z każdym krokiem zrzucając z siebie napięcie. Słyszałam w oddali śmiech jakiejś grupy ludzi, gdzieś nad innym brzegiem, ale tutaj, gdzie dotarłam, było cicho. Tylko delikatne pluskanie wody i wiatr muskający trzciny.

Usiadłam na końcu pomostu i otuliłam się szczelniej kocem. Wpatrywałam się w ciemną taflę wody, widząc w niej swoje odbicie – rozmazane, obce. Kiedy to się stało? Kiedy przestałam być jego partnerką, a stałam się tylko dodatkiem?

Myśli kotłowały mi się w głowie. Ile razy już słyszałam „jeszcze chwila”, „jeszcze tylko ten projekt”, „jeszcze tylko ten awans”? Ile razy wierzyłam, że potem będzie inaczej? Że na mnie też znajdzie się czas?

Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie płakałam. Wpatrywałam się w gwiazdy odbite w wodzie, czując, jak serce bije mi coraz spokojniej. Nie było we mnie już wściekłości, ani bólu. Była tylko pustka. I cicha, nieubłagana świadomość: zasługuję na coś więcej. Na kogoś, kto mnie zobaczy, kto będzie chciał ze mną być naprawdę.

Siedziałam tam długo, aż koc przesiąkł wilgocią, a palce zrobiły się lodowate. Ale pierwszy raz od miesięcy czułam się dziwnie spokojna. Może samotność wcale nie jest najgorsza? Może gorsze jest bycie samotnym obok kogoś, kto nawet tego nie zauważa?

Wróciłam powoli do domku. Paweł spał rozwalony na kanapie, laptop jeszcze tlił się błękitnym światłem. Nie obudziłam go. Nie miałam już siły.

Miałam dość

Rano obudziłam się wcześnie. Przez chwilę leżałam nieruchomo, wpatrując się w sufit i czując ciężar decyzji, którą już wczoraj wieczorem w sobie podjęłam. Paweł jeszcze spał na kanapie, z laptopem zsuniętym na podłogę. Wyglądał na zmęczonego, zagubionego... Ale to zmęczenie nie było już moim problemem.

Zaparzyłam kawę. W domu pachniało ciepłym naparem i świeżym chlebem, który zostawiłam na stole. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do niego.

– Paweł, musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.

Przetarł oczy i usiadł, zdezorientowany. Wiedział, że coś jest nie tak. Widział to w moich oczach.

Co się dzieje, kochanie? – zapytał niepewnie.

Uśmiechnęłam się smutno.

– Chciałam ciebie, a dostałam twoją pracę. – Usiadłam naprzeciw niego. – Ja... nie chcę tak żyć, Paweł. Czekając w nieskończoność na chwilę twojego czasu.

– Myślałem, że tak trzeba... – odparł cicho, spuszczając wzrok.

– Wiesz, co jest najgorsze? – zapytałam, czując, jak głos zaczyna mi drżeć. – Że ja już nawet nie mam siły się z tobą o to kłócić. Przestałam walczyć o coś, co od dawna walczyło tylko z jednej strony.

Milczał. Jakby dopiero teraz zaczął rozumieć, jak bardzo się oddaliliśmy. Ale było za późno na gesty, na kolejne „przepraszam”.

Wstałam, wzięłam swoją torbę i bez słowa ruszyłam do drzwi.

– Karolina... – powiedział za mną. – Co teraz?

Odwróciłam się tylko na chwilę.

– Teraz? Teraz muszę nauczyć się, jak wygląda życie bez czekania na ciebie.

I wyszłam, zamykając za sobą drzwi.

Karolina, 36 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama