Reklama

Nigdy nie miałam nic przeciwko pomocy rodzinie. Ale gdy chodziło o pożyczenie pieniędzy – zwłaszcza tych dużych – to wolałabym się zastanowić i dopiero potem podjąć decyzję. Tymczasem mój mąż postanowił pożyczyć szwagrowi sporą sumę pieniędzy, która miała być naszym zabezpieczeniem na gorsze czasy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie zapytał mnie o zdanie.

Byłam nauczona szacunku do pieniędzy

Pochodziłam z rodziny, która nie należała do najbogatszych. I chociaż dwójka rodziców pracowała i żadne z nich nie miało kosztownych nałogów, to i tak w naszym domu nigdy się nie przelewało, a nawet najdrobniejsze wydatki były sporym wyzwaniem dla domowego budżetu.

– Przecież wiesz, że mamy inne wydatki – słyszałam za każdym razem, gdy prosiłam rodziców o jakieś pieniądze. I nie miało tu znaczenia, czy potrzebuję tych funduszy na wycieczkę klasową, bilet do kina, słodycze czy nowe buty. Odpowiedź za każdym razem była taka sama.

– Rozumiem – mówiłam pokornie, chociaż w głębi duszy było mi bardzo przykro. Widziałam, jak moje koleżanki z klasy dostają od rodziców kieszonkowe, chodzą na zakupy i zostawiają w szkolnym sklepiku całkiem pokaźną gotówkę. A ja mogłam tylko na to patrzeć i im zazdrościć. Ale nigdy nie powiedziałam rodzicom, że mam do nich o to żal. Widziałam, że się starają.

Ale nie wszystko było tak do końca złe. Dzięki biedzie panującej w naszym domu nauczyłam się szacunku do pieniędzy. Bardzo szybko zrozumiałam, że ich zarobienie wcale nie jest takie proste i w związku z tym każdorazowo warto zastanowić się nad ich bezsensownym wydawaniem. Dlatego gdy tylko wyprowadziłam się z domu i zaczęłam żyć na własny rachunek, to potrafiłam tak gospodarować swoimi pieniędzmi, że nie tylko wystarczało na podstawowe opłaty i wydatki, ale także była szansa na odłożenie całkiem niemałych kwot.

– Jak ty to robisz? – zapytała mnie któregoś razu koleżanka, która żyła od wypłaty do wypłaty i pod koniec miesiąca zawsze brakowało jej na bieżące wydatki. Wtedy zazwyczaj prosiła mnie o drobne pożyczki. I chociaż nie raz i nie dwa ją ratowałam, to wcale mi się to nie podobało. Nie lubiłam pożyczać pieniędzy.

Po prostu mniej wydaję – każdorazowo odpowiadałam tak samo. – A dodatkowo nie wydaję na głupoty i kupuję tylko to, co jest naprawdę niezbędne – dodawałam. A potem radziłam jej, aby robiła dokładnie tak samo.

– Ja tak nie potrafię – wzdychała. A potem biegła do galerii handlowej, aby w znajdujących się tam sklepach znowu zostawić pół wypłaty.

Wyznawał podobne zasady jak ja

Wielokrotnie słyszałam, że przez swoje skąpstwo i minimalistyczne podejście do życia będę miała problem ze znalezieniem swojej drugiej połówki.

– Faceci nie lubią kobiet, które w siebie nie inwestują – przekonywała mnie koleżanka, kiedy kolejny raz poprosiła mnie o drobną pożyczkę. – Powinnaś kupić jakieś kosmetyki, seksowne ciuchy i w końcu zrobić się na bóstwo – przekonywała mnie. Ale ja tego nie potrzebowałam. Stwierdziłam, że jeżeli mam poznać kogoś wartościowego, to nie makijaż czy ubiór będą tu najważniejsze.

I w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Na jednym z firmowych zebrań poznałam Krzyśka, który pracował w dziale zaopatrzenia. Od razu wpadliśmy sobie w oko i jeszcze tego samego dnia umówiliśmy się na kolejne spotkanie.

A może dasz się zaprosić na domowy obiad? – zapytał mnie któregoś razu Krzysiek. – Tak szczerze powiedziawszy, to trochę szkoda mi wydawać kasę na restauracje, które w większości i tak serwują kiepskie jedzenie. A ja naprawdę potrafię ugotować całkiem niezłe danie – powiedział i mrugnął do mnie okiem. A ja przekonałam się, że nie tylko ja potrafię szanować ciężko zarobione pieniądze.

– Pewnie – od razu się zgodziłam. – Przyniosę wino – dodała jeszcze. A potem jak na skrzydłach pobiegłam do domu, aby przygotować się do popołudniowego spotkania.

Krzysiek okazał się naprawdę dobrym kucharzem. Ale nie tylko. Dodatkowo był naprawdę elokwentnym, inteligentnym i zabawnym facetem. A jakby tego wszystkiego było mało, to okazało się, że wyznawał takie same poglądy jak ja.

– Już w dzieciństwie zostałem nauczony szacunku do pieniędzy – powiedział mi po kolacji. Pewnie zastanawiał się, czy nie potraktuję tej jego niechęci do wyjść na miasto jako wady dyskredytującej go w moich oczach. – I tak mi już zostało – dodał nieco przepraszającym tonem.

– Ależ nie masz za co przepraszać – odpowiedziałam z uśmiechem. A w głębi duszy ucieszyłam się, że w końcu znalazłam swoją bratnią duszę.

Zgromadziliśmy całkiem niezłą sumkę

Po kilkunastu miesiącach znajomości Krzysiek poprosił mnie o rękę. Nasze wesele było skromne, a w podróż poślubną pojechaliśmy na kilka dni do Zakopanego.

– Ale ja naprawdę nie potrzebuję przepychu – zapewniałam Krzyśka, który zwierzył mi się, że ma z tego powodu pewne wyrzuty sumienia. – Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem – zapewniałam go. I dokładnie tak myślałam. Już od dawna dziwiłam się, że ludzie biorą potężne kredyty, aby sfinansować wesele na kilkaset osób i egzotyczną podróż poślubną. Mnie wystarczało to, że powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak” i mogliśmy chwilę odpocząć od miejskiego zgiełku.

Nasze podobne wartości bardzo ułatwiły nam wspólne życie. Już kilka tygodni po ślubie podjęliśmy decyzję, że najważniejsze jest zapewnienie sobie bezpieczeństwa finansowego. I dlatego przez kolejne lata dużo pracowaliśmy, aby osiągnąć ten cel. Jednocześnie sporo sobie odmawialiśmy – nie zmienialiśmy samochodu na nowszy model, nie jeździliśmy na wakacje, nie przesadzaliśmy z zakupami ciuchów i niemal wcale nie wychodziliśmy na miasto. Ale dzięki tym wszystkim działaniom udało nam się zgromadzić całkiem spore oszczędności, które miały nam zapewnić utrzymanie w razie jakichś nieprzewidzianych okoliczności.

– Ale przecież nie można wszystkiego sobie odmawiać – wielokrotnie słyszałam od znajomych, którzy dziwili się temu, że pomimo całkiem niezłych zarobków żyjemy tak skromnie. – To zakrawa niemal na ascezę – mówili. Ale ja wiedziałam swoje. Najbardziej zależało mi na bezpieczeństwie finansowym, a wszystko inne mogło zejść na dalszy plan. A że innym się to nie podobało? To już nie był mój problem. Tylko czasami myślałam sobie w duchu, że to oni przychodzą do mnie w sytuacjach, jak stoją pod ścianą. Ja nie musiałam nic od nikogo pożyczać. I to mi dawało duży spokój.

Mój mąż przeciwstawił się naszym zasadom

W moim małżeństwie to ja wiodłam prym w oszczędnym życiu. I chociaż Krzysiek też wyznawał podobne zasady, to bywały takie okresy, że zaczynał wspominać o poluzowaniu naszego finansowego reżimu.

Czasami trzeba mieć coś z tego życia – mawiał. A ja obiecywałam mu, że jak jeszcze trochę odłożymy, to w końcu będziemy mogli odpuścić.

I właśnie taki miałam zamiar. Już nawet zaczynałam planować nasze pierwsze wakacje, gdy okazało się, że nie mamy na to środków.

– A co to ma znaczyć?! – wykrzyknęłam sama do siebie, gdy zobaczyłam, że wszystkie nasze oszczędności zniknęły. Właśnie zamierzałam popłacić comiesięczne rachunku i przekonałam się, że na naszym koncie oszczędnościowym nie ma ani złotówki.

Ledwo wybrałam numer do męża. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że zadanie powiodło się dopiero za trzecim razem.

– Co się stało? – zapytał Krzysiek, który od razu wyczuł, że jestem roztrzęsiona.

A ja nie mogłam wydusić z siebie ani słowa. I dopiero po kilkunastu wydukałam, że na naszym koncie nic nie ma.

– Okradli nas – łkałam.

Tymczasem mój mąż zachował spokój. I co więcej – wydawał się wcale nie być zdziwiony moimi rewelacjami.

– Spokojnie kochanie – usłyszałam po chwili. – Nikt nas nie okradł. Pożyczyłem pieniądze szwagrowi, który właśnie zakłada firmę i potrzebuje kapitału zakładowego – powiedział jak gdyby nigdy nic.

– Jak to pożyczyłeś? – zapytałam zszokowana. Przez wszystkie ostatnie lata Krzysiek krytykował mnie za pożyczki udzielane mojej rozrzutnej koleżance, a teraz sam pożyczył szwagrowi znacznie większą kwotę pieniędzy.

– Normalnie – usłyszałam spokojny głos męża. – Poprosił mnie o to, więc to zrobiłem – dodał. A ja nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.

I nie skonsultowałeś tego ze mną? – zapytałam. Bo chyba właśnie najbardziej zabolało mnie to, że w tak ważnej sprawie mój mąż nawet nie zapytał mnie o zdanie.

– Zamierzałem ci powiedzieć – usłyszałam. No właśnie – zamierzał mi powiedzieć, ale nie zapytać. Poczułam się fatalnie. Zakończyłam połączenie.

Gdy wieczorem Krzysiek wrócił do domu, to zachowywał się jak gdyby nic się nie stało. A gdy chciałam powrócić do tematu, to powiedział, że histeryzuję.

– Ja histeryzuję?! – krzyknęłam. – Właśnie pożyczyłeś wszystkie nasze pieniądze i nie masz żadnej pewności, że je kiedykolwiek odzyskasz.

Krzysiek popatrzył na mnie zdziwiony, a potem powiedział, że rodzinie trzeba pomagać. Owszem, trzeba. Ale dobrze by było, gdyby takie decyzje były konsultowane. Tymczasem okazało się, że mój mąż podejmuje tak ważne decyzje bez jakichkolwiek dyskusji ze mną. A ja teraz już sama nie wiem, czy będę w stanie mu wybaczyć i przejść nad tym do porządku dziennego.

Marta, 35 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama