Reklama

Zawsze myślałam, że nasze życie będzie wyglądało inaczej. Że jak już się uda – jak już naprawdę się uda – to wszystko się zmieni. Że będzie ciepło, spokojnie, rodzinnie. Że jak się tyle lat walczy o coś razem, to potem już się tylko trzyma za ręce i patrzy, jak marzenia się spełniają.

Z Kamilem byliśmy razem od studiów. On – zawsze zamyślony, z głową pełną pomysłów, ale wiecznie w pracy. Ja – marzyłam o dziecku. Przez pięć lat próbowaliśmy. Płacze w poduszkę, testy ciążowe w łazience, lekarze, badania, kolejne niepowodzenia. I wreszcie – cud. Po tylu próbach udało się. Pamiętam ten poranek, kiedy zobaczyłam dwie kreski. Biegałam po mieszkaniu jak oszalała. Kamil? On się uśmiechnął, ale coś w jego oczach było inne. Jakby się czegoś bał.

Potem było coraz mniej jego. Wracał późno z pracy, czasem nie wracał wcale – „delegacja”, „kryzys w firmie”. A ja? Rosłam. Mój brzuch stawał się coraz większy, cięższy, a serce coraz bardziej samotne. Myślałam: „Może on po prostu się boi. Może jak urodzę, wszystko się zmieni”. Urodziłam. Zuzia leżała w moich ramionach i płakała. A ja patrzyłam na drzwi. To wtedy wiedziałam, że jestem sama.

Miałam pretensje w ciąży

– Kamil, znowu cię nie było całą noc! – rzuciłam z kuchni, ledwo mieszcząc się między blatem a krzesłem. Mój brzuch przypominał już spory arbuz, a stopy – dwa nadmuchane balony.

Zamknął za sobą drzwi i od razu zniknął w łazience. Nawet nie spojrzał w moją stronę.

– Miałem spotkanie. Wyszło dłużej – rzucił przez szum wody.

– Spotkanie, jasne. A ja tu siedzę, sama jak palec, ledwo chodzę, ale przecież to nic! – syknęłam. Serce waliło mi jak oszalałe.

Wyszedł, otarł twarz ręcznikiem, nie patrząc na mnie.

– Nie przesadzaj.

– Przesadzam?! – podniosłam głos. – Za dwa tygodnie rodzę. Kiedy ostatni raz byłeś ze mną na USG? Albo zapytałeś, jak się czuję?!

Wreszcie spojrzał. Zmęczony, obcy.

– Nie wiem, czy to wszystko było dobrym pomysłem…

Zrobiło mi się zimno. Złapałam się za poręcz krzesła.

– Nasze dziecko to nie "pomysł", tylko człowiek! – krzyknęłam.

– Nie jestem gotowy, Natalia. Nie umiem się cieszyć. Nie wiem, czy potrafię być ojcem – powiedział to spokojnie. Za spokojnie.

Patrzyłam na niego, jakby właśnie wylał na nas kubeł lodowatej wody.

– To trzeba było powiedzieć wcześniej – wyszeptałam.

Odwrócił się, wyszedł do sypialni. Zostałam sama. Znów.

Nie przyjechał po mnie do szpitala

Drzwi trzasnęły ciężko, echo przeszło po pustym mieszkaniu. Trzymałam nosidełko z maleńką Zuzią, a moje ciało bolało w każdym możliwym miejscu. Marta chwyciła torbę i rozejrzała się po korytarzu.

On naprawdę nie przyszedł? – zapytała cicho.

– Nie. Napisał, że coś mu wypadło w pracy – odpowiedziałam, jakby mówiła to nie ja, tylko jakaś aktorka z taniego serialu.

Zuzia zapłakała. Wzięłam ją na ręce i bujałam lekko, czując, jak łzy lecą mi po policzkach. Nie z bólu, nie z wysiłku. Z samotności.

Wieczorem, gdy Marta już poszła, Kamil w końcu się pojawił. Bez kwiatów, bez uśmiechu, nawet bez spojrzenia w stronę córki.

– Myślałam, że chcesz być ojcem – powiedziałam, stojąc w progu sypialni.

Usiadł ciężko na łóżku, zdjął buty, jakby właśnie wrócił z maratonu, a nie z pracy.

– Chciałem… Myślałem, że będę gotowy. Ale nie jestem.

– Za późno – odpowiedziałam cicho. – Ona już jest.

Zuzia zapiszczała w łóżeczku, szukała mnie, instynktownie. A on… nawet na nią nie spojrzał. Stałam tam jeszcze chwilę. W tej jednej sekundzie widziałam więcej niż przez całe miesiące ciąży – że jestem sama. I że to ja będę musiała być silna. Dla niej.

Musiałam się wygadać

– Natalia, on po prostu potrzebuje czasu – powiedziała mama, wlewając mi herbatę do kubka, który pamiętał moje licealne lata. – Mężczyźni dojrzewają do ojcostwa później, tak było z twoim ojcem…

– Mamo, nie porównuj taty do Kamila – przerwałam. – Tata nie opuścił cię w dniu, kiedy wracałaś ze szpitala z dzieckiem.

Mama westchnęła. Sięgnęła po biszkopt i zaczęła go łamać w palcach. To jej nawyk, gdy nie wie, co powiedzieć. Wtedy weszła Marta – bez pukania, jak zwykle.

Przyszłam zobaczyć moją chrześnicę! – zawołała wesoło, ale gdy zobaczyła mnie – blada, z podkrążonymi oczami – spoważniała. – Co się znowu stało?

Opowiedziałam. Wszystko. Do ostatniego zdania, które Kamil wypowiedział jak wyrok.

– Nie jestem gotowy na ojcostwo.

– Nie jesteś od tego, żeby go wychowywać – powiedziała Marta ostro. – Teraz masz Zuzię. Jego nie musisz niańczyć.

– Marta… – próbowała wtrącić mama.

– Nie! – przerwała jej. – Wystarczy tej litości dla dorosłych facetów, którzy nie potrafią znieść, że świat już nie kręci się tylko wokół nich!

– On może się jeszcze zmienić – szepnęła mama.

– A co, jeśli nie? – spytałam cicho. I to pytanie odbiło się we mnie jak echo. Co, jeśli nie?

Zuzia zapłakała w drugim pokoju. Otarłam łzy i poszłam do niej. Jedna z nas musiała być dorosła.

Chciałam mieć jasność

Zamknęłam drzwi sypialni. Stałam naprzeciwko Kamila. Po raz pierwszy od tygodni – nie płakałam. Nie błagałam. Nie krzyczałam. Byłam spokojna.

– Musimy pogadać – powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie, jakby właśnie wybudziłam go ze snu.

– Teraz?

– Tak. Teraz. Wiesz, nie chodzi już nawet o mnie – wskazałam ręką na drzwi, za którymi spała nasza córka. – Chodzi o nią.

Milczał. Wreszcie spuścił głowę, jakby patrzył w siebie.

– Natalia, ja… Ja nie chcę być ojcem. Czuję się, jakbym utknął w czymś, czego nie rozumiem. Jakby to nie było moje życie.

Zamrugałam, żeby powstrzymać łzy.

– Wiesz co? Może nie jesteś gotowy na ojcostwo. Ale ja jestem gotowa być matką – i to wystarczy.

Spojrzał na mnie bez słowa. Próbował coś powiedzieć, ale zawiesił głos w powietrzu.

– Nie wiem, co mam ci powiedzieć… – wyjąkał.

– Nic już nie mów. Już wszystko wiem – ucięłam.

Odwróciłam się i wyszłam z pokoju. Usłyszałam za sobą skrzypnięcie łóżka. Może usiadł. Może się położył. Może znowu uciekł w siebie. Ale to już nie było moje zmartwienie. Nie dziś. Nie teraz.

Będę samotną matką

Była środa, godzina dziewiąta rano. Zuzia właśnie zasnęła, więc zaparzyłam sobie kawę i zasiadłam przed komputerem. Na ekranie – formularz zgłoszeniowy do grupy wsparcia dla samotnych matek. Wpisałam imię, nazwisko, adres mailowy. Zawahałam się przy polu „stan cywilny”. W końcu zaznaczyłam: „w separacji”.

Kamil spakował się kilka dni po naszej rozmowie. Powiedział tylko: „Potrzebuję czasu”. Nie dopytywałam, nie zatrzymywałam. Nie płakałam.

Dziś jego miejsce w szafie zajmowały pieluchy, chusteczki i kocyki. Jego kubek stał w zmywarce, nieużywany. Jego zapach powoli znikał z pościeli. A ja… powoli znikałam z jego świata.

Pokój Zuzi urządziłam sama. Jasne ściany, delikatne zasłony, półki z książeczkami, pluszowy królik, którego kiedyś sama chciałam mieć. Włożyłam w to serce. Każda śrubka, każdy kocyk – były jak plaster na ranę.

Telefon zawibrował. SMS od Kamila: „Potrzebuję czasu.” Nie odpisałam.

Natalia, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama