Reklama

Święta zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko tradycyjną choinką i prezentami. To czas, w którym można było się zatrzymać. Przypomnieć sobie, że jesteśmy razem, mimo że codzienność potrafiła nas rozdzielać. Uczyłam w szkole podstawowej – życie nie było może bajką, ale czułam się potrzebna. I miałam Marka, mojego męża od dziesięciu lat.

Poznaliśmy się na weselu mojej kuzynki. Byłam wtedy świeżo po studiach i bardziej niż miłości szukałam spokoju. On dał mi jedno i drugie – stabilność, poczucie bezpieczeństwa. Tak mi się przynajmniej wydawało. Z czasem zauważyłam, że coraz częściej patrzymy na siebie obojętnie. Wspólne wieczory zamieniliśmy na osobne ekrany. Wspólne śniadania – na pośpiech i zimną kawę. Ale nie robiłam z tego tragedii. Każdy związek się zmienia. Po prostu… myślałam, że to minie.

Przed świętami rzuciłam się w wir przygotowań. W szkole organizowaliśmy kiermasz bożonarodzeniowy. Dzieci robiły ozdoby, ja piekłam pierniki, rozdzielałam stoiska i zbierałam fanty na loterię. Marek mówił, że mi pomoże, ale coraz częściej widziałam, jak jednym uchem mnie słucha, a drugim tkwi przy telefonie.

– W grudniu zawsze jest dużo pracy. Klienci, terminy – powtarzał.

Nie drążyłam, przecież to nie serial, tylko prawdziwe życie. A ja mu ufałam. Przynajmniej aż do dnia kiermaszu.

Nie mogłam w to uwierzyć

Szkoła była pełna ludzi – dzieci biegały w kolorowych czapkach, rodzice dźwigali torby z ciastami, ktoś ustawiał stoisko z pierogami. Miałam chwilę, żeby złapać oddech, więc wyszłam na dziedziniec. Zimne powietrze uderzyło mnie w policzki, poprawiłam szalik i już miałam wracać do sali, gdy coś mnie zatrzymało. A raczej ktoś. Marek. Myślałam, że jednak znalazł czas i przyszedł mi pomóc, ale wtedy to zauważyłam.

Stał przy jednym z namiotów z wypiekami, w ręku tacka z czekoladową babeczką, a obok niego – młoda kobieta. Szczupła, z włosami do ramion i promiennym uśmiechem. Ona poprawiła mu szalik, a on złapał jej dłoń i nie puścił od razu. Ich gesty były subtelne, intymne. Zamarłam. Poczułam, jak coś lodowatego przebiega mi po kręgosłupie. Ukryłam się za stojakiem z ozdobami. Przez chwilę miałam nadzieję, że to przypadek, że może źle widzę, ale nie. To się działo naprawdę, choć nie mogłam w to uwierzyć.

– Zmarzłaś? – zapytał ją cicho.

– Tylko trochę – odpowiedziała i wtuliła się w jego ramię.

Ścisnęło mnie w żołądku, jakby to był cios prosto w serce. Patrzyłam, jak mój mąż obejmuje inną kobietę na szkolnym kiermaszu, na moim kiermaszu, w moim świecie. Nie miałam pojęcia, kim ona jest. Nigdy jej nie widziałam, ale ich spojrzenia mówiły wszystko. Odwróciłam się i wróciłam do szkoły, ocierając łzy rękawem kurtki. Nogi miałam jak z waty, serce waliło jak szalone.

„To nie może być prawda… Nie dziś. Nie tu”. Starałam się to sobie jakoś wytłumaczyć, ale to był fakt. I już nic nie było jak dawniej.

Kłamał mi prosto w oczy

Nie pamiętam, jak dotrwałam do końca kiermaszu. Mechanicznie uśmiechałam się do dzieci, dziękowałam rodzicom, pakowałam ozdoby do pudeł. Czułam się, jakbym grała w przedstawieniu, którego scenariusza nie znałam. A w głowie miałam tylko jedną myśl: czy on naprawdę sądził, że nic nie zauważę?

Wieczorem czekałam na Marka. Usiadłam przy kuchennym stole, światło z lampy raziło mnie w oczy, a w dłoni ściskałam kubek zimnej herbaty. Gdy w końcu usłyszałam klucz w drzwiach, serce zabiło mi mocniej.

– Hej, już jestem – rzucił, zdejmując płaszcz. – Masz ochotę na herbatę?

– A gdzie byłeś? – zapytałam spokojnie, może zbyt spokojnie.

– U klienta. Potem musiałem podjechać do biura, coś podpisać. Czemu pytasz?

– Byłeś dziś gdzieś po pracy?

Zawahał się na ułamek sekundy. A może mi się wydawało?

– Nie, tylko biuro. Czemu pytasz? – powtórzył, z lekko podniesionymi brwiami.

Wpatrywałam się w niego, próbując dostrzec cień zawahania, winy, czegokolwiek.

– Tak po prostu. Zastanawiałam się, czy nie byłeś może… na kiermaszu?

– Nie, nie zdążyłem – odparł z uśmiechem. – Szkoda, bo mówiłaś, że dzieciaki się tak starały.

Kłamał, ale zachowywał spokój. Patrzył mi prosto w oczy.

– Rozumiem – powiedziałam cicho.

Odwróciłam wzrok, bo bałam się, że się rozpłaczę. „Kłamał mi prosto w oczy. Nawet nie mrugnął. Jak długo to trwa?” – rozmyślałam, siedząc potem w kuchni. Wtedy jeszcze nie powiedziałam mu, że go widziałam. Nie miałam siły. Potrzebowałam na to czasu. I dowodów.

Wszystko stało się jasne

Nie spałam prawie całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słuchając spokojnego oddechu Marka. Jakby nic się nie stało. Jakby nie tulił innej kobiety jeszcze kilka godzin temu. O trzeciej nad ranem podjęłam decyzję. Wstałam cicho z łóżka, boso podeszłam do komody, gdzie zostawił telefon. Leżał tam, niepilnowany. Zawsze go zostawiał. Bo przecież nie miał nic do ukrycia, prawda?

Dłoń mi drżała, ale po kilku kombinacjach ekran w końcu się odblokował. Weszłam w wiadomości. Na górze konwersacji – „K.” i serduszko obok. Otworzyłam i zamarłam. „Już tęsknię. Dziękuję za dziś. Było cudownie”. „Mój szalik pachnie tobą. Zasypiam z nim przy twarzy”. „Chciałabym, żebyś był teraz ze mną…”.

Zamknęłam oczy, próbując nie krzyczeć. Czułam, jak nogi mi się uginają, jak wali mi serce, jak żołądek podchodzi do gardła. Przejrzałam galerię. Kilka zdjęć – ona na tle kiermaszu, selfie z Markiem, jej dłonie splecione z jego. Wszystko świeże, zrobione tego samego dnia. Nie ukrywali się. Byli szczęśliwi, jakby mieli do tego prawo.

Tej nocy już nie zasnęłam, miałam mętlik w głowie. Leżałam z zamkniętymi oczami, czułam się otępiała. Rano Marek wstał, wziął swój telefon i wyszedł z sypialni. Cicho podeszłam do drzwi i usłyszałam, jak rozmawia z kimś przez telefon. Jego głos był miękki, niski, taki, jaki kiedyś miał tylko dla mnie.

– Wczoraj było cudownie. Do zobaczenia później.

Krew zaszumiała mi w uszach. Wbiegłam do kuchni, wciąż w piżamie.

Kim ona jest?! – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.

Marek odwrócił się gwałtownie, blady jak ściana.

– Nie wiem, o czym mówisz…

Widziałam was, mam zdjęcia. Nie próbuj mnie oszukiwać!

Zamilkł. Usiadł ciężko na krześle, ale nie zaprzeczył. Nawet nie próbował. Wtedy wiedziałam, że to początek końca.

Przestałam się łudzić

– Mów wszystko. Od początku – powiedziała Monika, stawiając przede mną kubek z kawą.

Siedziałyśmy w jej kuchni, pachniało cynamonem i mandarynkami, a ja czułam się jak wrak człowieka. W oczach piekły mnie łzy, ale już ich nie miałam. Wypłakałam się w nocy. Teraz czułam tylko pustkę.

– Widziałam ich razem, na kiermaszu. Stał z nią tak blisko… Ona poprawiała mu szalik. On trzymał ją za rękę. Uśmiechali się, jakby byli sami na świecie. Potem skłamał mi prosto w oczy, że go tam nie było. A w nocy… w telefonie znalazłam wiadomości, zdjęcia. Wszystko.

Monika słuchała w ciszy, tylko raz po raz kiwała głową. Jej twarz była napięta, szczera i bezlitosna.

– I co teraz? – spytała w końcu.

– Nie wiem. Może to tylko zauroczenie… Może mu przejdzie.

– A Tobie przeszło? – przerwała mi. – Zastanów się, Anka, jak długo jeszcze będziesz się łudzić? On cię zdradził, świadomie. I nie wygląda na to, żeby miał zamiar przestać.

– Ale… dziesięć lat razem. Dom, wspomnienia. To nie znika tak po prostu.

– Wiem, ale on już wybrał inną.

Poczułam, jak coś pęka we mnie po raz kolejny. Ta rozmowa nie miała mnie pocieszyć. Miała mi uświadomić prawdę. Brutalną i bolesną.

– Powinnam go wyrzucić z domu?

Powinnaś mieć do siebie szacunek – odpowiedziała twardo Monika.

Nie odezwałam się już więcej. Siedziałyśmy w ciszy, a moje myśli krążyły wokół jednego pytania: jak mogłam być tak ślepa?

Złamał mi serce

Znalazłam ją szybciej, niż myślałam. Wystarczyło, że znałam jej imię, numer telefonu i wiedziałam, jak wygląda. Publiczny profil w mediach społecznościowych, uśmiechy, zdjęcia z kawą, świąteczne lampki, selfie z Markiem – choć on zawsze był poza kadrem, tylko cień ramienia, ręka, zegarek, który znałam aż za dobrze.

Napisałam do niej: „Musimy porozmawiać. Nie chcę awantury. Chcę prawdy”. Zgodziła się. Spotkałyśmy się w małej kawiarni poza centrum. Przyszła pierwsza, siedziała już przy stoliku, bawiąc się łyżeczką. Gdy mnie zobaczyła, wstała i… zbladła.

– To pani? – zapytała cicho.

– Tak. Jestem żoną Marka.

Usiadłam naprzeciwko. Nie zamawiałam niczego. Nie chciałam być tu długo.

Wiedziałaś, że ma żonę? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy.

Zaniemówiła.

– Byłą żonę. Powiedział mi, że jest rozwiedziony, że już dawno po wszystkim. Że tylko mieszkacie razem przez dzieci.

– Nie mamy dzieci. I nie jesteśmy rozwiedzeni.

Otworzyła usta, ale nie znalazła słów. W końcu sięgnęła po szklankę z wodą i wypiła mały łyk.

– Przepraszam. Gdybym wiedziała…

– Teraz już wiesz. I co dalej?

Znowu cisza.

Myślałam, że go kocham – powiedziała w końcu. – Ale teraz? Teraz nie wiem, czy cokolwiek było prawdziwe.

– Witaj w klubie – rzuciłam sucho.

Wstałam i wyszłam, nie oglądając się za siebie. Nie nienawidziłam jej, bo była tylko kolejną kobietą okłamaną przez tego samego mężczyznę. Tym razem to nie ona złamała mi serce. Zrobił to on, świadomie. Kawałek po kawałku.

Anna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama