Reklama

Co roku robię to samo. Wyciągam ten sam obrus, rozkładam te same talerze, ustawiam świeczki w oknie i zostawiam dodatkowe nakrycie. Nawet jeśli wiem, że to bez sensu. Bo od pięciu lat nikt na to miejsce nie siada.

Cały czas czekam

Tomek zaginął w Wigilię. Pojechał po choinkę na akcję nadleśnictwa – "Choinka prosto z lasu", tak to nazywali. Miał wrócić po godzinie. Nie wrócił nigdy. Nie jestem wdową. Nie jestem żoną. Jestem zawieszona. Słucham, jak wszyscy w grudniu planują święta, zakupy, karpie, pierogi… a ja tylko się modlę, żeby przetrwać.

W kuchni unosi się zapach barszczu, dokładnie taki sam jak wtedy. I co z tego?

– Justyna, to już pięć lat – powiedziała dziś Basia, moja siostra. – Musisz żyć dalej.

– Wiem – odpowiedziałam, chociaż to nieprawda.

Ja nie chcę żyć dalej. Chcę cofnąć czas. Chcę znowu usłyszeć, jak Tomek klnie pod nosem, bo znowu zapomniał rękawiczek. Chcę, żeby przekroczył próg z uśmiechem i rzucił: „Choinka zdobyta, pani domu”. Tylko tyle. Ale od pięciu lat wciąż ten sam dźwięk: cisza.---

Dla mnie to był znak

Zobaczyłam ją rano. Leżała tuż przed progiem, jakby ktoś ostrożnie ją położył. Świeża gałązka świerku, przewiązana czerwoną tasiemką. Dokładnie taką samą, jak rozdawano pięć lat temu na akcji w lesie. Tasiemki z numerami, podpisami. Pamiątki, które wtedy wydawały się niczym. A teraz? Teraz aż mnie zabolał brzuch, gdy ją podniosłam.

Długo stałam z nią w rękach. Pachniała świętami. I tamtą Wigilią, kiedy go straciłam.

– Basia – zadzwoniłam do siostry – możesz wpaść?

Przyszła po godzinie, z siatką zakupów i swoim wiecznym pośpiechem. Położyłam gałązkę na stole.

Ktoś ci zrobił głupi żart – powiedziała od razu.

– Albo nie – odpowiedziałam. – Albo to od niego.

Basia uniosła brwi.

– Justyna. To nie znak. To przypadek. Ktoś rzucił byle co przed twoje drzwi, a ty już snujesz te swoje scenariusze. On nie wróci.

– A jeśli wróci? Jeśli nie ma odwagi się pokazać? Może coś się stało, może stracił pamięć, może…

– Przestań. Nie możesz budować życia na domysłach.

Patrzyłam na nią bez słowa. Wiem, że jej zdaniem robię z siebie wariatkę. Ale czasem… czasem rzeczy mają znaczenie. Nawet gałązka.

Wciąż szukałam męża

Zadzwoniłam tam trzy razy, zanim się odezwali. Głos w słuchawce był szorstki, zmęczony. Mężczyzna przedstawił się jako Lech, pracownik od lat. Poprosiłam o spotkanie. Zgodził się, choć wyczułam, że niechętnie. Pojechałam jeszcze tego samego dnia. Las wyglądał jak wtedy – spokojny, śnieżny, cichy. Tylko ja nie byłam już tą samą kobietą.

Lech czekał w drewnianym budynku nadleśnictwa. Starszy niż zapamiętałam, z rękami jak łopaty i oczami, które wszystko widziały, ale nic nie mówiły.

Pamięta pan Tomka? – zapytałam od razu, podając zdjęcie.

Zerknął krótko.

– Pamiętam. Przyjechał z samego rana. Zapisał się, dostał tasiemkę. I poszedł po drzewko.

– Sam?

– Tak mi się wydaje.

– Ale czy z kimś rozmawiał?

Lech odwrócił wzrok.

– Ludzi było dużo. Nie pamiętam.

– Pamięta pan. Widać to po panu.

Milczał.

Wyglądał, jakby się gdzieś spieszył – rzucił nagle. – Taki był... niespokojny.

– Co to znaczy?

– Pani Justyno… zostawcie to już w spokoju.

– Coś pan ukrywa?

Wstał gwałtownie, jakby chciał uciec.

– Ludzie czasem po prostu odchodzą, rozumie pani?

Nie, nie rozumiałam.

To było silniejsze ode mnie

Od zaginięcia męża zaczęłam chodzić do lasu codziennie. W to samo miejsce, gdzie według Lecha był ostatni raz widziany. Śnieg skrzypiał pod butami, cisza była gęsta jak mgła. Miałam wrażenie, że drzewa patrzą. Że wiedzą, ale milczą, jak wszyscy.

Pewnego dnia zauważyłam ślady. Świeże. Śnieg padał całą noc, a te były wyraźne, jakby ktoś dopiero co przeszedł. Prowadziły w głąb, dokładnie tą ścieżką, którą miał iść Tomek. Poszłam za nimi, serce mi waliło. Każdy krok był jak uderzenie dzwonu. Ale po kilkudziesięciu metrach ślady się urwały. Jakby ktoś... zniknął. Albo zawrócił. Albo chciał, żebym myślała, że zniknął.

W sklepie spotkałam Krzyśka, sąsiada z naprzeciwka. Starszy ode mnie, zawsze za długo patrzy.

Ludzie mówią, że włóczysz się po lesie. Po co?

– Bo tam został mój mąż.

Zamilkł, ale spojrzał jakoś inaczej.

– Justyna… może czas przyjąć, że nie ma już czego szukać.

– Co masz na myśli?

– Nic. Po prostu… szkoda cię. Tyle lat.

Jego ton był dziwny. Zbyt pewny. Jakby wiedział coś więcej. Jakby wcale nie był tylko zatroskanym sąsiadem. Wróciłam do domu i nie mogłam zasnąć. Miałam wrażenie, że ktoś stoi pod oknem, ale gdy wyjrzałam, nikogo tam nie było.

Tęsknię codziennie

Czekanie nie wygląda jak w filmach. Nie siedzi się przy oknie z herbatą i nie patrzy tęsknie w dal. Czekanie boli. Zżera. Czekanie to niewyrzucone kartony po jego butach. To nieprany szalik, który wciąż pachnie jego perfumami. To portfel, który wciąż leży w szufladzie i szczoteczka do zębów w łazience.

Czasem łapię się na tym, że nasłuchuję kroków. Kiedy ktoś otwiera furtkę, serce mi staje. Przychodzą listy, rachunki, reklamy, a ja wciąż mam nadzieję, że będzie coś jeszcze – cokolwiek – kartka, znak, drobiazg. Cokolwiek, co da mi nadzieję, że mąż żyje.

Pięć lat. Uczyłam się przez ten czas nowych rzeczy. Jak się nie rozpłakać w sklepie, gdy przy kasie widzę bombki. Jak mówić „mąż” w czasie przeszłym, gdy ktoś pyta. Jak odpowiadać sąsiadom, gdy pytają „co u ciebie”, a ja nie chcę powiedzieć „nic”.

Bywa, że przez kilka dni nie włączam telefonu. Nie chcę słyszeć, że świat toczy się dalej. Że są nowe wiadomości, nowi ludzie, nowe święta. Ja utknęłam w tym jednym. W tym, kiedy on zniknął. Nie wiem już, czy czekam na mężczyznę, którego kocham, czy tylko na jakieś zakończenie.

I tak będę czekać

Zamknęłam drzwi na zasuwkę, ale i tak czułam się rozchwiana i zaniepokojona. Odkąd znalazłam gałązkę, wszystko się rozchwiało. Jakby przez pięć lat budowany mur pękł – i nagle wszystko, co próbowałam zrozumieć, znowu stało się niepewne.

Krzysiek przyniósł mi zakupy. Bez pytania, jak zawsze. Ale dziś został dłużej, usiadł przy stole, jakby czegoś chciał. Milczał, aż w końcu rzucił:

– Wiesz, że ludzie gadają, że ty wcale nie chcesz znać prawdy?

Spojrzałam na niego ostro.

– Bo?

– Bo gdybyś ją znała… nie mogłabyś już czekać.

Oparłam się o krzesło. To było jak policzek.

– Co ty w ogóle wiesz?

– Wiem jedno. Że jesteś piękną kobietą, Justyna. I że przez pięć lat patrzę, jak znikasz przez faceta, który może już dawno żyje sobie gdzieś z inną.

Zamarłam.

Jak możesz wygadywać takie bzdury?

Podniósł wzrok. W jego oczach było coś dziwnego.

– Bo miałem nadzieję, że kiedyś spojrzysz na kogoś innego. Może… na mnie.

Poczułam, że robi mi się niedobrze.

– Wyjdź – powiedziałam cicho.

Nie protestował. Gdy tylko zamknęły się drzwi, zaczęłam znów myśleć o mężu. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś wróci na święta.

Justyna, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama