Reklama

Nie wiem, kiedy ostatnio coś naprawdę mnie ucieszyło. Na co dzień pracuję zdalnie – grafika, projekty, poprawki, jeszcze raz poprawki. Kręcę się w kółko: kuchnia, komputer, pranie, komputer, obiad, komputer, noc. Marek wraca wieczorem, rzuca kurtkę na krzesło i znika w łazience albo siada przed telewizorem. „Cześć, jak dzień?” – „Dobrze, a twój?” – „Też dobrze.” I tyle. Od miesięcy żyjemy jak współlokatorzy. Czasem nawet zapominam, że jesteśmy małżeństwem. Brakuje czułości, spontaniczności, jakiejkolwiek uwagi.

I właśnie dlatego Black Friday był dla mnie czymś więcej niż tylko dniem z promocjami. To była ucieczka. Wyskoczyłam z dresów, zrobiłam sobie kawę z pianką, włączyłam laptopa i przez kilka godzin klikałam „dodaj do koszyka”. Sweter z angory. Piżama jedwabna. Perfumy, które zawsze chciałam. Nowe zasłony. Zestaw do domowego SPA. Promocje były genialne. Oszczędziłam mnóstwo pieniędzy. I wydałam... jeszcze więcej. Wiedziałam, że Marek będzie zły, ale nie sądziłam, że aż tak.

Mąż się zdenerwował

– Kasia, co to jest, do cholery?! – Marek wparował do salonu z telefonem w ręce. Na jego twarzy malowała się złość, którą znałam aż za dobrze.

Oderwałam wzrok od ekranu, gdzie właśnie oglądałam recenzję nowego serum do twarzy.

– Co się stało?

– Trzy i pół tysiąca złotych. W ciągu jednego dnia. Czy ty masz pojęcie, ile to jest pieniędzy?!

– Marek, ale to były promocje. Black Friday. Wszystko po przecenie... – tłumaczyłam.

– Po przecenie?! Serio? To cię usprawiedliwia? Może od razu zacznijmy się zadłużać, skoro to okazja roku!

Wstałam. Czułam, że zaraz się rozryczę, ale nie mogłam mu tego pokazać.

– Nie możesz mi robić sceny za to, że raz w roku coś kupiłam dla siebie.

– Coś?! To nie było „coś”! Nawet nie wiem, co za bzdury kupiłaś.

– Chcesz mi dawać kieszonkowe? – rzuciłam z pogardą.

– Nie. Chcę, żebyś wreszcie dorosła – powiedział zimno.

To mnie zabolało. Tak po prostu, jakby przekreślił wszystkie lata, które razem przeżyliśmy. Jakby moje potrzeby były dziecinadą. Odwrócił się i ruszył w stronę sypialni.

Zmieniam hasło do konta. Do czasu aż się ogarniesz – rzucił przez ramię.

Stałam w miejscu. Nie z powodu pieniędzy. Z powodu tego, że mój mąż potraktował mnie jak kogoś, komu nie można ufać. Jak kogoś obcego.

Przyjaciółka nie mogła w to uwierzyć

– Serio ci to zrobił? – Ola popatrzyła na mnie ponad brzegiem kubka z kawą. – Zmienił hasło do wspólnego konta?

Siedziałyśmy w jej kuchni. Na stole między nami parowała herbata, a ja miałam w oczach to samo, co w głowie – totalny bałagan.

– Mhm – przytaknęłam, gapiąc się w blat. – Nawet mnie nie uprzedził. Po prostu odciął dostęp. Jakbym była... problemem do rozwiązania.

– Kasiu, a ile ty właściwie wydałaś?

– Trochę ponad trzy i pół tysiąca. Ale nie na byle co! Potrzebne rzeczy. Nowa pościel, kosmetyki, sweter, książki... No i trochę rzeczy do domu. Zasłony w końcu chciałam wymienić od roku.

– Rozumiem cię – Ola westchnęła – ale... powiem ci coś, co ci się nie spodoba. Czasem wygląda, jakbyś chciała zapełnić jakąś dziurę w sobie tymi paczkami.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.

– Myślisz, że to wszystko przeze mnie?

– Nie. Ale może przez to, jak się czujesz. Samotnie. Niewidzialnie. Wiem, jak to jest. Ja też kupuję za dużo, kiedy czuję się nikim.

Zrobiło mi się zimno. Bo wiedziałam, że Ola ma rację. To nie chodziło o promocje. Chodziło o mnie. O to, że potrzebowałam czegoś, co da mi choć na chwilę wrażenie, że żyję. Marek zabierając mi dostęp do konta, zabrał mi coś więcej niż możliwość robienia zakupów. Zabrał mi resztki złudzeń, że jesteśmy partnerami.

To mnie zabolało

Zamierzałam tylko znieść kosz z praniem. Nie chciałam nic podsłuchać. Ale Marek siedział przy stole, myślał, że jest sam.

– Nie wiem, stary... – mówił do telefonu. – Kasia odleciała. Totalnie. Zachowuje się, jakbyśmy byli w jakimś serialu, gdzie można klikać „kup teraz” i problemy znikają.

Zamarłam na schodach.

– Serio, ja już nie mam siły. Czuję się, jakbym ją ciągnął za sobą od lat. Praca, rachunki, decyzje... A ona? Pakuje rzeczy do koszyka, jakby to było rozwiązanie.

Głos mu zadrżał.

Nie wiem, czy jeszcze ją kocham, wiesz? Może nigdy nie kochałem. Może to była wygoda. Bo była blisko. Bo była miła.

Weszłam do kuchni jak burza. Drzwi odbiły się z hukiem od ściany.

– Czyli nie chodziło o zakupy. Chodzi o mnie. Już mnie nie chcesz?

Marek spojrzał na mnie z zaskoczeniem, z telefonem w dłoni.

– Kasia, ja... to nie tak...

– To dokładnie tak – przerwałam. – Nie jesteś już w stanie udawać. I wiesz co? Ja też nie.

– Nie wiem, może nigdy nie wiedziałem – powiedział cicho. I to bolało.

Wyszłam. Nie chciałam słuchać więcej. Wystarczyło.

Miałam dobre wspomnienia

Znalazłam ten pamiętnik przez przypadek. Szukałam ciepłych skarpet w szufladzie, a wylądowałam z zeszytem sprzed lat.

„Marek mnie dziś pocałował tak, że zapomniałam, jak się oddycha.”

Czytałam i czułam, jak ściska mi się gardło. Tamta Kasia była zakochana. Głupia, naiwna, ale pełna wiary. W nas. W siebie.

Wtedy wszystko było proste. Marek kupował mi kawę po pracy, ja mu narysowałam kubek z napisem „Najlepszy chłopak na świecie.” Rozmawialiśmy do drugiej w nocy. Tuliliśmy się na kanapie. Teraz? Minęliśmy się na schodach i nie powiedzieliśmy sobie nawet „cześć”. Wzięłam telefon i przeszukałam galerię zdjęć. Trafiłam na jedno – my nad jeziorem, oboje w śmiechu, mokrzy, szczęśliwi. Zaczęłam płakać.

Potem włożyłam kurtkę, owinęłam się szalem i wyszłam z domu. Chodziłam po mieście do późna. Myślałam. Gdy wróciłam, Marek siedział przy stole. Milczał. Ja też. Położyłam przed nim kartkę z listą rzeczy, które zwróciłam. Nie skomentował.

Porozmawialiśmy szczerze

Marek wszedł do sypialni cicho. Miał w ręce moją kartkę.

– Przeczytałem – powiedział tylko. – Wszystko.

Usiadł na brzegu łóżka. Ja siedziałam po turecku, z poduszką na kolanach.

Nie miałem prawa zmieniać hasła. Wiem – zaczął. – Przepraszam. Byłem wkurzony. Przestraszony. I… poczułem, że wszystko mi się wymyka.

– Marek, nie chcę być twoją córką, której musisz pilnować. Chcę być partnerką.

Patrzył na mnie długo. Jakby mnie pierwszy raz widział naprawdę.

– Wiesz, że to było dla mnie jak alarm. Te zakupy. Pomyślałem: „Ona się gubi. Ja muszę to zatrzymać”, ale powinienem z tobą rozmawiać.

– A ja… uciekałam w rzeczy. Bo czułam się pusta – wyszeptałam. – I to nic nie zmieniło. Przeciwnie. Czułam się jeszcze gorzej. Bo to nie o te zakupy chodziło. Chodziło o nas. A właściwie o to, co z nas zostało.

Zamilkliśmy. Przez chwilę było tylko ciche tykanie zegara.

– Nie wiem, czy da się to naprawić – powiedział w końcu Marek. – Ale jeśli ty chcesz próbować, ja też chcę. Tylko… musimy zacząć od nowa. Na innych zasadach.

– Na równych – dodałam.

Pokiwał głową, ale żadne z nas nie powiedziało „będzie dobrze”.

Katarzyna, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama