„Mąż pachniał pudrowymi perfumami jak z bazaru. Mały trop wystarczył, by w mojej głowie zrodził się cwany plan”
„Zaparkowałam kilka ulic dalej. Śledzenie męża nie było na mojej liście marzeń, ale desperacja to taka fajna emocja – pcha cię w kierunki, które kiedyś wyśmiewałaś. Zobaczyłam go. Wysiadł z samochodu. Torba sportowa przewieszona przez ramię. Tylko że zamiast w stronę siłowni, skręcił... pod motel”.

- Redakcja
Niektóre kobiety potrafią zamknąć oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Że mąż wraca późno, bo korki. Że nie chce się przytulać, bo zmęczony. Że z konta znikają pieniądze, bo „coś się źle zaksięgowało”. Te kobiety mają spokój ducha, spokojny puls i święty spokój. Ja niestety nie jestem jedną z nich.
Może to wiek. Może intuicja. A może po prostu nie lubię, jak ktoś robi ze mnie idiotkę. Mam męża, dom, kota i jeden bardzo paskudny nawyk – jak coś mi śmierdzi, to muszę to wywąchać do końca.
Nie wiem, jak się ta historia skończy. Może się ośmieszę. Może przesadzam. A może powinnam była jednak zamknąć oczy i udawać, że nie widzę. Ale jak raz się coś zobaczy, to już się nie da odzobaczyć. A ja właśnie coś zobaczyłam.
Popełnił błąd
– Darek, a co to za torba w bagażniku? – zapytałam z udawaną obojętnością, grzebiąc w siatkach z zakupami.
– Jaka torba? – odburknął, nie podnosząc nawet wzroku znad telefonu.
– No taka czarna. Sportowa. Nie nasza. Nie pamiętam jej.
– Aaa... ta. Stara. To kumpla. Zostawił kiedyś, zapomniał zabrać – wzruszył ramionami, jakby to była najnaturalniejsza rzecz pod słońcem.
Zamilkłam. „Od kumpla”, jasne. Z tym że kumpel chyba trochę dziwny, bo do torby oprócz butów i ręcznika wsadził jeszcze flakonik damskich perfum. Taki tani, podrzędny zapaszek, od którego można dostać migreny. Pachniało jak w kiosku na dworcu PKS.
Coś mnie tknęło, ale nie chciałam od razu robić afery. W końcu jestem kobietą kulturalną. Najpierw robię herbatę, a dopiero potem rzucam kubkiem.
– A nie myślałeś, żeby mi to dać? – zapytałam, przyklejając słodki uśmiech. – Te perfumy. Może to miała być niespodzianka?
Darek spojrzał na mnie jak na wariatkę.
– Jakie perfumy? Joasia, ty znowu coś wymyślasz. Mówię ci, że torba nie moja. Nawet nie wiem, co tam jest. Leży tam od miesięcy.
Aha. Czyli znowu „to nie tak, jak myślisz”. I znowu jestem wariatką. Dziwne, że jeszcze nie dostałam certyfikatu.
Uśmiechnęłam się. Nie powiedziałam nic więcej. Niech sobie myśli, że odpuściłam. Niech żyje w tej swojej durnej pewności. Tymczasem ja zaczęłam czekać. I obserwować.
A Darek właśnie popełnił błąd. Bo nie ma nic gorszego niż kobieta, która przestaje zadawać pytania.
Dowiem się prawdy
Nie wiem, czy faceci myślą, że kobiety są ślepe, głupie czy po prostu żyją w innym wymiarze. Ale wystarczy, że coś choć raz nie pasuje do układanki, a ja już mam radar nastawiony na „uwaga – możliwe kłamstwo”.
I wiecie co? Od tamtej rozmowy z torbą w tle, zaczęłam czuć. Czuć – dosłownie. Ten zapach. W mieszkaniu, na jego kurtce, czasem nawet unoszący się w powietrzu w łazience po jego prysznicu. Pudrowy, mdlący, jak landrynkowy odświeżacz z dyskontu. Ale uparcie wszechobecny. Jak duch, który nie chce się wynieść z tego domu.
– Kochanie, używasz jakiegoś nowego żelu pod prysznic? – rzuciłam niby od niechcenia, kiedy siedzieliśmy razem przy kolacji.
– Co? Nie. A po co?
– Nie wiem, coś dziwnie pachnie – powiedziałam, nakładając mu ziemniaki. – Tak... słodkawo.
– Może twój płyn do płukania? – odbił piłeczkę. – Ostatnio pachniesz jak... jakbyś wpadła do maszyny z watą cukrową.
Uśmiechnęłam się tylko. Miałam ochotę mu odpowiedzieć, że jeśli już, to bardziej pachniałam podejrzliwością i wściekłością, ale nie chciałam jeszcze rozdawać kart.
Zaczęłam sprawdzać jego rzeczy. Po cichu. Koszule, rękawy, kieszenie. Kiedy był pod prysznicem, podnosiłam jego buty i wąchałam, jak jakaś wariatka z sądowego programu kryminalnego.
I tak się stało. Pod koniec tygodnia wyczułam ten zapach... na jego szyi. Taki jak z torby. Słodki, tani, kobiecy. Ale nie mój. Wtedy coś we mnie kliknęło. Nie będę się już domyślać. Ja się dowiem.
Przeprowadziłam prywatne śledztwo
– Wychodzę – rzucił Darek, wkładając adidasy, których nie widziałam na jego stopach od zeszłej dekady.
– O tej porze? – zapytałam, nie podnosząc wzroku znad gazety. Już dawno przestałam udawać, że mnie to nie obchodzi.
– Siłownia. Noworoczne postanowienia, coś trzeba ze sobą zrobić, nie?
Spojrzałam na niego. Darek. Pięćdziesiąt trzy lata. I on nagle na siłownię. Prawie się zakrztusiłam herbatą.
– No tak, siłownia – powtórzyłam, cedząc każde słowo. – A karnet już kupiłeś, czy wchodzisz na urok osobisty?
– Joasia, przestań, no błagam cię – westchnął, jakby go to wszystko przerastało. – Naprawdę musisz tak zrzędzić?
– Nie, nie muszę – powiedziałam słodko. – Przecież każdy normalny facet w twoim wieku zaczyna nagle chodzić na siłownię, kiedy jeszcze tydzień temu jęczał, że nie ma siły wnieść zgrzewki wody na trzecie piętro.
Nie odpowiedział. Wyszedł, trzaskając drzwiami. I wtedy podjęłam decyzję.
Wróciłam do sypialni, wyjęłam z szafy płaszcz i wsunęłam stopy w buty. Nie musiałam się spieszyć – wiedziałam, że jego „trening” potrwa przynajmniej dwie godziny.
Zaparkowałam kilka ulic dalej. Telefon w dłoni, silnik zgaszony, a serce waliło mi jak oszalałe. Śledzenie męża nie było na mojej liście marzeń, ale desperacja to taka fajna emocja – pcha cię w kierunki, które kiedyś wyśmiewałaś.
Zobaczyłam go. Wysiadł z samochodu. Torba sportowa przewieszona przez ramię. Tylko że zamiast w stronę siłowni, skręcił... pod motel „Pod Lasem”. I wiecie co?
Nie zawróciłam. Zostałam. I czekałam.
Ja mu dam siłownię
Motel wyglądał nieciekawie. Rdzawy szyld „Pod Lasem” chylił się jakby miał już dość wszystkich cudzołożników, którzy przekraczali jego próg. Zasłonki w oknach? Czerwone. Z neonem? A jakże. I, oczywiście, dyskretne miejsce do parkowania. Jakby każdy, kto tu przyjeżdżał, miał coś do ukrycia. Mój mąż – najwyraźniej też.
– Siłownia, mówił – mruknęłam do siebie, zapalając papierosa, chociaż rzuciłam siedem lat temu. W takich chwilach zasady nie obowiązują.
Czekałam. Z każdą minutą moja złość puchła jak drożdżówka w piekarniku. Widziałam go: wszedł sam, potem – po kilku minutach – weszła za nim jakaś kobieta. Młodsza. Z torbą. Pewnie też „na siłownię”.
Chciałam wysiąść. Naprawdę. Już nawet chwyciłam za klamkę. Wyjść, podejść, rozpętać burzę. Ale nie. Zamiast tego siedziałam, jak idiotka, i gapiłam się w drzwi. Nagle zabrakło mi odwagi. Albo nie – to nie była brak odwagi. To było coś gorszego: zrozumienie.
On mnie nie kochał już od dawna. Tylko ja się łudziłam, że ten teatrzyk z herbatą i kapciami jeszcze coś znaczy.
Zgasiłam papierosa butem i odpaliłam silnik. Wiedziałam już wszystko, co trzeba. Reszta była tylko kwestią decyzji.
– Dobrze, Darek. Chciałeś siłowni? To będziemy ćwiczyć. Tylko że ja ci pokażę, co to znaczy prawdziwy trening – powiedziałam sama do siebie, ruszając spod motelu.
I uśmiechnęłam się. Złośliwie.
Rozegrałam to po swojemu
Darek wrócił późnym wieczorem. Wszedł do mieszkania, zsunął buty i zamknął drzwi tak cicho, jakby próbował nie obudzić sumienia. A potem ruszył do kuchni, jakby właśnie wrócił z treningu życia. Nawet wrzucił sportową torbę do prania. Oczywiście pustą.
– I jak siłka? – zapytałam słodko, krzątając się przy czajniku.
– A dobrze, dobrze. Tłok był, ale dałem radę – odpowiedział, przeczesując włosy dłonią. Typowa zagrywka winnego faceta. Próbował wyglądać normalnie, ale miał policzki czerwone, jakby robił brzuszki w saunie.
– Zmęczony?
– Jak koń po westernie – rzucił i zaśmiał się nerwowo.
– Aha... No to może chcesz masaż? – zaproponowałam.
– Serio? – Zrobił minę, jakby wygrał los na loterii.
– Tak, serio. Olejek mam nowy. Taki... pudrowy. Może znasz ten zapach? – dodałam i spojrzałam mu prosto w oczy.
Zamarł. Tylko na sekundę, ale wystarczyło. Wzrok uciekł mu w bok, usta lekko się rozchyliły. Prawie jakby chciał coś powiedzieć, ale gardło odmówiło współpracy.
– Nie no, ja... może następnym razem – wybąkał i uciekł do łazienki.
Zamknęłam oczy. W uszach słyszałam tylko szum czajnika.
Nie zrobiłam awantury. Nie rozbiłam talerza. Nie wrzeszczałam. Tego właśnie się po mnie nie spodziewał. Myślał, że będzie dramat. A dostał... ciszę. A cisza potrafi zaboleć bardziej niż wszystkie wrzaski świata.
Nie mówiłam już nic. Ale plan w mojej głowie był gotowy.
Życie bez kłamstw
Nie krzyczałam. Nie płakałam. Nie błagałam. Przez trzy kolejne dni byłam idealną żoną – herbatka na czas, schabowy podsmażony jak lubi, uśmiech rano, buziak na dobranoc. A on? Chodził po domu wystraszony, czujny. Bo głowę by dał, że coś wiem. I miał rację. Ale nie wiedział, co zrobię. I to go najbardziej paraliżowało.
Czwartego dnia po jego „siłowni”, gdy był w pracy, spakowałam mu torbę. Tę samą, co „kumpel zostawił”. Wrzuciłam buty, ręcznik i perfumy. Do środka włożyłam też liścik: „Skoro tak dobrze idzie ci na siłowni – poćwicz też pakowanie się. Klucze zostaw na stole. J.”.
Wieczorem nie wrócił. I dobrze. Wreszcie w domu zrobiło się spokojnie. Cicho. Czysto. Bez pudrowych zapachów i pustych kłamstw.
Czy żałuję? Nie. Czy bolało? Bardziej, niż przyznam. Ale przynajmniej teraz nie żyję w teatrze. A siebie – szanuję bardziej niż kiedykolwiek.
Joanna, 52 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na weselu kuzynki mąż narobił smrodu i zniknął. Myślał, że posprzątam po nim ten cały bałagan, ale się przeliczył”
- „Podarowaliśmy dzieciom nasz ukochany domek letniskowy nad jeziorem. To, co z nim zrobili, woła o pomstę do nieba”
- „Teściowa podkradła mi przepis na zupę dyniową z imbirem. Aż mnie skręca, gdy widzę, jak puszy się przed sąsiadkami”

