Reklama

Środa. Zwykły dzień w środku tygodnia, taki, w którym człowiek raczej nie spodziewa się żadnych dramatów. A jednak to właśnie w środę, w hotelowym pokoju, odebrałam telefon od Pawła i wszystko się skończyło.

– Maja… musimy porozmawiać – usłyszałam jego głos, jakby dochodził z innego świata.

W jednej chwili poczułam, jak moje dłonie się pocą, a serce zaczyna bić, w tempie którego nie umiałam opanować.

– Jestem teraz w delegacji – wyszeptałam. – Możemy później?

– Nie. To musi być teraz. Podjąłem decyzję. Wyprowadzam się. To koniec.

Przez kilka sekund nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W gardle miałam Saharę, a w głowie tylko jeden, bezsensowny dźwięk szumu krwi.

– Rozumiem – odpowiedziałam w końcu. Tylko tyle. Ani jednego pytania, ani jednej prośby. Nic.

Nie pamiętam, jak spakowałam swoje rzeczy, jak wymeldowałam się z hotelu. Wróciłam do mieszkania, które nagle stało się zbyt duże i zbyt ciche. Wieczorem usiadłam na kanapie ze szklanką herbaty, której nawet nie spróbowałam, i wiedziałam już, że nie mogę tu zostać. Następnego dnia zaczęłam szukać kawalerki na wynajem.

Czułam coraz więcej złości

Pierwsze dni w kawalerce były jak pobyt w obcym kraju, którego języka jeszcze nie znałam. Pachniało farbą, a za cienką ścianą słychać było kroki sąsiadów i ich rozmowy. Nie znałam ich, ale czułam, że już wchodzą w moją codzienność. Wieczorami siadałam przy małym stole i wpatrywałam się w okno. Nie było w tym nic z relaksu – cisza przygniatała, a każdy szmer na klatce wyrywał mnie z zamyślenia.

Zmuszałam się do normalnych czynności. Zakupy, gotowanie, poranne wstawanie do pracy – wszystko wyglądało jak dawniej, ale we mnie było inaczej. Otwierałam szafkę w kuchni i mimowolnie szukałam jego kubka, a potem przypominałam sobie, że nie mam już po co go szukać. Pewnego wieczoru zadzwoniła Anka.

– No i co on dokładnie powiedział? – zapytała bez żadnych wstępów.

– Anka, opowiadałam ci już trzy razy – westchnęłam.

– Ale może coś ci się przypomniało, może był jakiś szczegół… – drążyła.

– To było krótkie. Powiedział, że to koniec i że się wyprowadza. Tyle – przerwałam jej, czując rosnącą irytację.

Kiedy odłożyłam telefon, zaczęłam analizować, czy mogłam zrobić coś inaczej. Może więcej z nim rozmawiać, może częściej pytać, jak się czuje. Potem jednak przychodziła myśl, że nawet gdybym stawała na głowie, decyzja i tak zapadła pewnie dawno temu, a ja byłam ostatnią, która się o niej dowiedziała. Z każdym dniem było mniej łez, a więcej złości – na niego, że odszedł, i na siebie, że tak długo nie chciałam widzieć oczywistych znaków.

Nikt nie pytał, czy mam siłę

Do matki pojechałam w sobotę, niby tylko na obiad. Wzięłam ze sobą ciasto z pobliskiej cukierni, żeby nadać spotkaniu pozory zwyczajności. Od progu czułam jednak, że ta wizyta nie skończy się na wspólnym jedzeniu.

– No to mów, co się stało – powiedziała, kiedy tylko zdjęłam płaszcz.

Nic takiego, radzę sobie – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

– Nie przyjechałaś tu, żeby mi opowiadać bajki. Chcę wiedzieć, czy zamierzasz walczyć o męża – spojrzała na mnie uważnie.

Usiadłyśmy w kuchni. Mama nalała herbaty, ale nie dotknęła filiżanki, czekając na moją odpowiedź.

– Nie wiem – odparłam w końcu. – On już zdecydował.

– Maja, takich facetów łatwo zastąpić. Nie będziesz całe życie czekać, aż wróci z podkulonym ogonem – powiedziała tonem, w którym było więcej pewności niż czułości.

Patrzyłam na jej twarz i wiedziałam, że próbuje mnie wciągnąć w swój plan działania. Nie pytała, czego ja chcę, tylko podsuwała rozwiązania, które uznała za właściwe. To sprawiało, że czułam się jeszcze mniejsza, jeszcze bardziej bezradna. Chciałam, żeby po prostu mnie wysłuchała, a nie układała strategię na moje życie.

– Mamo, ja potrzebuję chwili spokoju – powiedziałam, ale ona tylko machnęła ręką, jakby to było dziecinne tłumaczenie.

– Spokój nie rozwiąże problemu – skwitowała. – Działanie tak.

Kiedy wracałam do swojej kawalerki, czułam narastającą frustrację. Paweł mnie zostawił, Anka wypytywała o szczegóły, a matka już planowała, co powinnam zrobić. Nikt nie pytał, czy mam siłę na cokolwiek.

Od dawna był nieszczęśliwy

Do kawiarni weszłam tylko dlatego, że nagle lunął deszcz. Szukałam wolnego stolika, kiedy kątem oka zobaczyłam ich przy oknie. Paweł siedział obok kobiety, której twarz znałam z kilku przypadkowych zdjęć w internecie. Karolina. Rozmawiali, on lekko się uśmiechał, a ona odgarniała włosy z twarzy w sposób, który wyglądał na dobrze przećwiczony gest. Zamarłam, ale oni mnie nie zauważyli. Po kilku minutach Paweł wstał, coś do niej powiedział i wyszedł. Karolina została sama. Czułam, jak serce bije mi coraz szybciej, a w głowie pojawiało się jedno pytanie, czy podejść, czy udawać, że jej nie widzę? Ruszyłam w jej stronę, zanim zdążyłam się rozmyślić.

– Karolina, prawda? – zapytałam, stając przy jej stoliku.

Unosząc wzrok znad filiżanki, skinęła głową.

– Maja. Żona Pawła – przedstawiłam się celowo bez „była”.

– Wiem, kim jesteś – odpowiedziała spokojnie, niemal obojętnie. – Paweł mówił, że pewnie się spotkamy.

Usiadłam naprzeciwko niej, mimo że nie zaprosiła mnie gestem.

– Ciekawe, co jeszcze mówił – zaczęłam.

– Że od dawna był nieszczęśliwy. I że próbował to zmienić, ale nic z tego nie wyszło – stwierdziła, patrząc mi prosto w oczy.

Przez chwilę milczałam, czując, jak w gardle rośnie mi gula.

– Nieszczęśliwy… – powtórzyłam cicho. – To łatwe wytłumaczenie.

– Może. Ale prawdziwe – odparła bez cienia skruchy. – Wiesz, czasem trzeba mieć odwagę, żeby odejść.

Jej słowa były dla mnie jak zimny prysznic. Wstałam, żeby wyjść, ale w środku poczułam dziwną ulgę. Pierwszy raz patrzyłam jej prosto w twarz i wiedziałam, że przynajmniej niczego już nie muszę kryć.

Odszedł, zanim zdążyłam zauważyć

Umówiliśmy się w małej restauracji na obrzeżach miasta. Paweł przyszedł punktualnie, jakby to miało w jakikolwiek sposób zrekompensować wszystko inne. Usiadł naprzeciwko mnie, a ja przez chwilę tylko patrzyłam, jak układa ręce na stole. Wciąż ten sam ruch, który znałam na pamięć.

– Chciałam wiedzieć, kiedy to się naprawdę skończyło – zaczęłam bez wstępów.

Paweł spuścił wzrok, przesunął palcem po krawędzi szklanki.

– Nie umiem wskazać dnia – powiedział. – To trwało od dawna. Myślę, że jeszcze zanim poznałem Karolinę, w głowie miałem… inne życie.

– Inne, czyli bez nas – stwierdziłam.

– Tak. Brakowało mi czegoś. Maja, ty zawsze byłaś zajęta. Praca, projekty, terminy. Czułem się obok, a nie w środku – mówił, jakby tłumaczył się sam przed sobą.

Słuchałam i próbowałam zrozumieć, czy to jest wyznanie winy, czy tylko starannie ułożona wersja, w której każdy ma po trochu racji.

– Mogłeś powiedzieć – wyrzuciłam. – Mogłeś spróbować rozmawiać, a nie szukać wyjścia gdzie indziej.

– Próbowałem, ale może za cicho, może w złych momentach. A potem już nie umiałem – odparł, patrząc w bok.

Nie było w nim skruchy, raczej zmęczenie i rezygnacja. Poczułam, że gniew, który trzymał mnie od tygodni, zaczyna się mieszać z obojętnością. On naprawdę już odszedł, zanim zdążyłam to zauważyć.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – W takim razie nie będę próbować zatrzymywać kogoś, kogo od dawna już tu nie było.

Wyszłam pierwsza, zostawiając go przy pustym stoliku.

Nie wiedziałam, co dalej

Anka odebrała po drugim sygnale.

– I jak? – zapytała od razu, jakby czekała z telefonem w ręku.

– Spotkaliśmy się. Powiedział, że od dawna chciał odejść, że mu czegoś brakowało – streściłam bez upiększeń.

– I co ty na to? – dopytała.

– Nic. Słuchałam. Wyszłam. Nie zamierzam się już z nim siłować – odpowiedziałam spokojniej, niż się spodziewałam.

Opowiedziałam jej też o spotkaniu z Karoliną. Słyszałam, jak po drugiej stronie Anka cicho wzdycha.

– Wiesz… może to naprawdę moment, żeby zacząć od nowa. Nie mówię, że od razu masz skakać z radości, ale może to jest jakaś przestrzeń, którą możesz wypełnić czymś swoim – powiedziała.

Jej głos brzmiał łagodniej niż ostatnio. Nie było w nim przymusu ani rad, które należało wdrożyć od razu. Siedziałam na kanapie, trzymając telefon przy uchu i myślałam, że pierwszy raz od tygodni ta rozmowa mnie nie męczy.

– Może masz rację – przyznałam. – Ale jeszcze nie wiem, co to będzie.

– To też jest odpowiedź – odparła. – Nie musisz wiedzieć od razu.

Kiedy się rozłączyłyśmy, pomyślałam, że faktycznie przez cały czas skupiałam się na tym, co straciłam, a nie na tym, co mogłabym zyskać. Ta myśl nie była ani pocieszająca, ani przytłaczająca. Była po prostu nowa.

Chyba będzie dobrze

Wieczorem siedziałam w kawalerce, patrząc przez okno na miasto, które pulsowało światłami. Na ulicy ktoś się śmiał, gdzieś dalej rozległ się klakson, a ja pierwszy raz od dawna nie miałam ochoty zasłaniać zasłon i odcinać się od tego wszystkiego. Telefon leżał obok mnie. Wysłałam do Anki krótką wiadomość: „Chyba będzie dobrze”. Nie wiedziałam jeszcze, co to dokładnie znaczy, ale brzmiało jak coś, czego chciałam się trzymać. Oparłam czoło o chłodne szkło i poczułam, że choć w środku wciąż jest sporo pustki, nie dławi mnie już tak jak wcześniej. Przede mną była droga, której nie znałam, i po raz pierwszy to nie budziło we mnie paniki. Decyzja, jak dalej żyć, należała już tylko do mnie.

Maja, 38 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama