„Mąż oskarża mnie o zdradę i nie wierzy, że jest ojcem naszego syna. Nie widzi, że to jego kopia 1:1”
„– A ty myślisz, że ja kłamię? Że zaszłam w ciążę z kimś innym? Że zrobiłam ci dziecko wbrew twojej woli, dla kaprysu?! – Ja po prostu nie czuję, że on jest mój, rozumiesz?”

Kiedy wzięliśmy ślub, byłam przekonana, że to ten jedyny. Michał był czuły, opiekuńczy i lojalny. Tak przynajmniej mi się wydawało. Wszystko zaczęło się psuć dopiero gdy zaszłam w ciążę. Wtedy mój mąż, zamiast cieszyć się na wieść o dziecku, zaczął się ode mnie oddalać. Snuł się po domu, unikał rozmów, a w jego oczach pojawiło się coś, czego wcześniej nie znałam – podejrzliwość. Gdy nasz syn się urodził, byłam pewna, że Michał zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia. Ale on... on tylko spojrzał i powiedział, że dziecko „nie jest do niego podobne”.
Miał dziwne podejrzenia
– Nie wydaje ci się, że on ma trochę inny kolor oczu? – zapytał Michał, patrząc na naszego dwutygodniowego synka z miną, która bardziej przypominała kontrolera skarbówki niż świeżo upieczonego ojca.
– Co? Michał, on ma dopiero dwa tygodnie, oczy niemowlaków się zmieniają – odpowiedziałam, próbując ukryć drżenie w głosie.
Nie odpowiedział. Wziął kubek z kawą i wyszedł z kuchni, zostawiając mnie z dzieckiem i niepokojącymi myślami. Od dnia porodu zachowywał się jak cień samego siebie. Nie tulił Maćka, nie pytał, czy może go przewinąć, nie wpatrywał się z czułością w jego twarz. Nawet na zdjęciach, które robiliśmy w szpitalu, wyglądał jakby był tam z przymusu.
– Michał, co się dzieje? – zapytałam kilka dni później, gdy leżeliśmy wieczorem obok siebie, każde z nas odwrócone plecami do siebie.
– A jak myślisz? – odburknął. – Może to, że nic z tego nie rozumiem. Nagle jesteś w ciąży, a ja... ja jakoś nie potrafię tego z tobą świętować.
– Przecież to nasze dziecko!
– Może twoje... – szepnął, tak cicho, że nie byłam pewna, czy dobrze usłyszałam.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Czy on właśnie zasugerował, że go zdradziłam? Że Maciek nie jest jego synem? Chciałam wstać, wyrzucić mu tę obelgę, ale zostałam. Wpatrzona w ścianę, słuchając cichego oddechu mężczyzny, który jeszcze niedawno był moim całym światem.
Niedopowiedzeń było coraz więcej
Od tamtej rozmowy między nami panowała cisza. Przerwana odgłosami podgrzewanego mleka, szeleszczeniem pieluch i kwileniem dziecka, które Michał zdawał się ignorować. Nie kłóciliśmy się, ale nie rozmawialiśmy też naprawdę. Wszystko stało się spojrzeniem, wzruszeniem ramion. Nawet kiedy go pytałam, czy weźmie syna na ręce, odpowiadał tylko:
– Może później.
A później nigdy nie nadchodziło.
– Może byś z nim chociaż poszedł na spacer? – zaproponowałam raz, cicho, ostrożnie, jakby od tego zależał los świata.
– Po co? Żeby ludzie pytali, do kogo bardziej podobny?
– Michał...
– No co? Sama powiedz, czy on wygląda jak ja? Bo ja tego nie widzę.
Wtedy coś we mnie pękło.
– A ty myślisz, że ja kłamię? Że zaszłam w ciążę z kimś innym i zataiłam to przed tobą? Że zrobiłam dziecko wbrew twojej woli, dla kaprysu?!
Stał przy oknie, z dłońmi w kieszeniach bluzy, i nie odwrócił się nawet na moment.
– Ja po prostu nie czuję, że on jest mój, rozumiesz?
– Nie. Nie rozumiem. Bo kiedy patrzę na Maćka, widzę twoje oczy, twoje dłonie, nawet ten śmieszny dołek w brodzie, który masz jak twój ojciec.
W końcu spojrzał, pierwszy raz od tygodni. Ale w jego oczach nie było wzruszenia. Tylko chłód.
– Ty widzisz to, co chcesz widzieć.
Zamarłam. A mój syn, nasz syn, właśnie wtedy zaczął się uśmiechać przez sen.
Nadal mi nie wierzył
Tydzień później znalazłam go przy komputerze. Na ekranie migotała strona jakiegoś forum parentingowego. Temat wątku: „Co zrobić, gdy podejrzewasz, że to nie twoje dziecko?”. Serce mi stanęło. Nie zapytał, nie przyszedł, nie spojrzał w oczy. Zamiast tego wolał pogadać z anonimowymi ludźmi z internetu.
– Michał, co ty wyprawiasz? – zapytałam zbyt cicho, by ukryć drżenie.
Zamknął laptopa. Za późno.
– Szukam odpowiedzi, skoro ty żadnej mi nie dajesz – powiedział spokojnie, z tą przesadną logiką, którą zawsze przybierał, gdy chciał być okrutny w białych rękawiczkach.
– Mam ci dać odpowiedź na co? Na twoje urojenia? Na to, że nie chcesz pokochać własnego dziecka?
– Nie robię testu DNA, jeśli o to ci chodzi. Jeszcze nie. Ale myślę o tym.
Uderzyło mnie to jak pięścią. Nie dlatego, że się bałam – nie miałam nic do ukrycia – ale dlatego, że ta myśl mogła w ogóle zrodzić się w jego głowie.
– Naprawdę uważasz, że jestem do tego zdolna?
– Nie wiem już, co myśleć. Dziecko powinno coś we mnie poruszyć, prawda? A ja nic nie czuję. Jakby był obcy. To nie twoja wina, ani jego. To może ja się nie nadaję.
Wzięłam Maćka na ręce i przytuliłam go mocno. Spał. Nawet nie drgnął. A mnie łzy kapały na jego miękką czapkę.
– Nie wiem, co z nami będzie – wyszeptałam.
– Ja chyba też nie wiem – odpowiedział, nie podnosząc wzroku.
Czy on tego nie widzi?
Dwa dni później przyszła do nas moja matka. Zobaczyła Michała siedzącego z boku, jak zawsze od narodzin Maćka, i nie wytrzymała.
– Co ty wyprawiasz, chłopie? Myślisz, że możesz się tak odciąć, bo masz wątpliwości?
– Nie twój interes – odburknął. Ale mama już miała w sobie tę siłę, której nie sposób zignorować.
– Nie mój? A może i nie, ale patrzeć na to wszystko już nie mogę! Jak możesz nie widzieć, że to twoje dziecko? On wygląda jak ty, gdy byłeś w liceum! Jakby ktoś cię skopiował!
– Przesadzasz – rzucił, ale wtedy weszłam do pokoju z albumem. Starym, wyblakłym, ale wciąż pełnym dowodów.
– Spójrz – powiedziałam cicho, kładąc przed nim zdjęcie z jego dzieciństwa. Michał, czteroletni chłopiec, z tym samym rozczochranym loczkiem, tym samym układem brwi, z tą samą zadziorną miną.
Podałam mu też drugie zdjęcie – Maćka zrobione dwa dni temu. Położyłam jedno obok drugiego. Porównanie było miażdżące. Michał patrzył długo. Zbyt długo. Jakby coś w nim pękało, ale nie chciało spaść na głos.
– To... przypadek – szepnął w końcu, ale nawet w jego głosie zabrakło przekonania.
– Nie, Michał. To twoje dziecko. I możesz to zaakceptować albo odejść. Ale ja nie będę już dłużej przekonywać cię do tego, co masz przed oczami.
Wyszedł. Bez słowa. Zostawił nas z otwartym albumem, drżącymi dłońmi i pytaniem, na które nie umiał odpowiedzieć – nawet sam sobie.
Ostatnia rozmowa na ten temat
Minęło kilka dni. Michał nie wracał na noc, tłumacząc się pracą, delegacjami, potrzebą przemyślenia wszystkiego. Nie dzwonił, nie pytał o Maćka. Przestałam wysyłać zdjęcia, przestałam pisać. Było we mnie tyle zmęczenia, że nie miałam już siły go przekonywać. Dziecko śmiało się do mnie, gaworzyło, rosło, a ja rosłam razem z nim – choćby i w samotności. W piątek wieczorem wszedł do mieszkania bez zapowiedzi. Cisza była lepka i ciężka jak mgła przed burzą. Wstałam od stołu. Michał podszedł, stanął naprzeciwko.
– Miałem dzisiaj test DNA w dłoni – powiedział. – Byłem już umówiony. I wiesz co?
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego spokojnie, jakbym już znała zakończenie tej historii.
– Wyrzuciłem go do kosza.
Zamilkł. Czekał chyba, że coś powiem. Ale ja milczałam.
– Bo nawet jeśli wyniki potwierdziłyby, że Maciek jest mój... – zawahał się – to i tak wiedziałbym, że zawaliłem. Że coś we mnie umarło, że straciłem zaufanie do ciebie. A przecież... nigdy nie dałaś mi powodu.
W końcu spojrzał na syna. Mały siedział w foteliku, machał nogami, trzymając w rękach swoją ukochaną przytulankę.
– Jest do mnie podobny. Wiem o tym – wyszeptał.
– Zawsze był – odpowiedziałam spokojnie.
– Czy jest jeszcze jakaś szansa, żeby to wszystko odkręcić?
Zacisnęłam usta. Chciałam, by ta odpowiedź była prawdziwa, a nie oparta na litości.
– Nie wiem, Michał. Ale już nie będę cię do tego przekonywać.
Już nie czekam
Michał próbował. Naprawdę. Przez kolejne tygodnie przynosił zabawki, gotował obiadki, siadał z Maćkiem na dywanie, pokazywał mu klocki, robił samoloty z kartonu. Ale nie dało się odwrócić czasu. Każdy jego gest był podszyty niepokojem, pytaniem, czy jeszcze może być ojcem. I czy ja pozwolę mu być mężem.
Ja w tym czasie dojrzewałam do odejścia. Do spokojnego, bezkrwawego rozstania. Bo coś we mnie też się wypaliło. Kiedy nie wierzysz kobiecie, która ci ufa bezgranicznie, kiedy nie widzisz w swoim dziecku siebie, to nie wystarczy, że później spróbujesz. To trzeba czuć od początku. Inaczej nie działa.
Pewnego dnia Michał powiedział:
– Chciałbym znowu z tobą zamieszkać. Jesteśmy przecież rodziną.
Popatrzyłam na niego długo. Już bez złości, bez żalu. Może nawet z czułością. Ale z tą cichą pewnością, że miłość może umrzeć nawet bez krzyków i zdrad.
– Już nie jesteśmy. Ty wybrałeś zwątpienie, a ja... wybrałam siebie.
Nie protestował. Spuścił wzrok. Wyszedł. Dziś Maciek ma cztery lata. Czasem pytam go, do kogo jest podobny. Wskazuje na zdjęcie Michała.
– Do niego! Bo ma tak samo śmiesznie włosy!
Uśmiecham się. Nie naprawiam. Nie tłumaczę. Już nie muszę. Bo wiem, że jestem dobrą matką. I że dziecko nie potrzebuje perfekcyjnych rodziców. Potrzebuje tych, którzy w niego wierzą. Zawsze.
Julia, 34 lata
Czytaj także:
- „W maju mąż usuwał chwasty z ogrodu, a ja z życia. Nie wiedział, że jest pierwszy na mojej liście”
- „Tuż przed śmiercią dziadek wyznał mi, że zakopał coś pod krzewem bzu. Byłam w szoku na widok takiego spadku”
- „Córka powiedziała, że matura to bzdura i nie będzie jej zdawać. Nagrywa głupie i filmiki i chce z tego żyć”

