Reklama

Nie od razu zorientowałam się, że coś jest nie tak. Przez lata wierzyłam, że nasz związek jest odporny na kryzysy, a drobne niedopowiedzenia to tylko zmęczenie codziennością. Znałam go jak własną kieszeń – tak mi się przynajmniej wydawało. Ostatnio jednak coraz częściej czułam chłód w jego spojrzeniu, a wieczorne powroty do domu przeciągały się do godzin, które wcześniej były dla nas świętością. Jeszcze wtedy nie podejrzewałam, że gdzieś między komórkami Excela a spotkaniami działu finansowego, znalazł sobie sekretarkę, z którą sprawdzał tabelki w pozycji horyzontalnej.

Zapach perfum na jego koszuli

Wiedziałam, że to nie są moje perfumy. Gdy zdejmowałam jego marynarkę z krzesła, pachniała duszną słodyczą, która nie miała nic wspólnego z naszym domem. Mój zapach był inny – lekki, świeży, jakby nieśmiały. Ten, który poczułam, był krzykliwy, nachalny. Wrył mi się w nozdrza jak obcy głos wśród znajomych dźwięków.

– Coś ci się wylało na marynarkę? – zapytałam mimochodem, udając obojętność.

– Hm? Nie, pewnie w windzie się otarłem o jakąś kobietę – odpowiedział bez cienia zawahania, nawet nie podnosząc wzroku znad telefonu.

W tamtej chwili zrozumiałam, że kłamstwo przychodzi mu zbyt łatwo. Kiedyś tłumaczył się nerwowo, a teraz rzucał odpowiedziami, które bardziej przypominały odbijanie piłeczki niż rozmowę z żoną. Przeszło mi przez myśl, że może to ja przesadzam. Że może to faktycznie przypadek.

Ale tego wieczoru, gdy poszedł pod prysznic, sięgnęłam po jego koszulę. Pochyliłam się, jakby wąchanie jej mogło mi cokolwiek wyjaśnić. I poczułam znowu – słodki, pudrowy aromat, który nie zostaje po przypadkowym otarciu w windzie. Zacisnęłam pięści. Chciałam uwierzyć, że to wymysł mojej wyobraźni. Że może sekretarka tylko przechodziła obok. Ale coś mnie ścisnęło w środku i nie chciało puścić. Już wiedziałam, że to dopiero początek.

Podobno to tylko tabelki

– Dłużej ci dzisiaj zeszło – rzuciłam, gdy wszedł do mieszkania prawie o 21. Nie lubił, kiedy robiłam mu wyrzuty, dlatego udawałam, że pytam z ciekawości.

– Wiesz, zamknięcie miesiąca. Tabelki się nie dopinają, a ktoś to musi ogarnąć – odpowiedział, ściągając buty bez pośpiechu.

Tabelki. Zawsze chodziło o tabelki. Czasem myślałam, że zdradzi mnie z Excelem, bo tylko o tym potrafił mówić. Ale nie. Teraz podejrzewałam, że te tabelki mają na imię i pachną waniliową mgiełką.

– Nie możesz tego robić w godzinach pracy? – zapytałam, starając się utrzymać głos w tonie żartu.

– A ty myślisz, że oni mi za nadgodziny płacą? Po prostu niektórzy nie ogarniają i potem zostaję sam z bajzlem – odpowiedział, kierując się do kuchni.

Otworzył lodówkę, sięgnął po jogurt, jakby wszystko było w najlepszym porządku. A ja patrzyłam, jak przy każdym kłamstwie staje się coraz bardziej obcy.

– A ta twoja nowa sekretarka? Pomaga ci chociaż w tych tabelkach? – rzuciłam z udawaną lekkością.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby mierzył, ile wiem.

– Oczywiście. Siedzimy razem nad raportami. Ale nie przesadzaj, to nie są jakieś romantyczne randki w arkuszach kalkulacyjnych – parsknął śmiechem, który brzmiał nienaturalnie.

Nie wierzyłam mu. I on dobrze o tym wiedział.

Przechwyciłam jego wiadomość

Wzięłam jego telefon przez przypadek. Przynajmniej tak sobie wmawiałam, gdy wyciszone wibracje rozeszły się po blacie stołu. Był w łazience, a ekran mignął jasnym światłem.

„Dziękuję za dziś. Te tabelki naprawdę wyglądają lepiej, gdy sprawdzamy je w twoim tempie 😘” – przeczytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.

Serce zaczęło mi łomotać, a dłoń automatycznie przesunęła się po ekranie, odblokowując telefon. Wiadomość była od niej – Anki, tej sekretarki, którą znałam tylko z opowieści o jej rzekomej niekompetencji. Zaczęłam przeglądać ich rozmowy i każde kolejne zdanie wbijało mnie głębiej w fotel.

„Kiedy znowu zrobimy sobie naszą nockę z Excelem?”. „Nie zapomnij o tych swoich ciasnych spodniach, wyglądasz w nich bosko!” „Twoja żona niczego nie podejrzewa, prawda?” Oddychałam ciężko, a telefon w dłoniach drżał mi jak w gorączce. Nie byłam gotowa na takie słowa. Żadne „kocham cię”, „tęsknię” – tylko żarty z tabelkami, aluzje do spotkań, ukradkowe podteksty.

Zanim zdążyłam wymyślić, co z tym zrobić, usłyszałam dźwięk spuszczanej wody. Wrócił z łazienki, a ja siedziałam z jego telefonem w dłoni, zdrętwiała.

– Co tam ciekawego? – zapytał z nieudawaną nonszalancją, zerkając na mnie spod przymrużonych powiek.

Nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam mu w oczy. On zrozumiał.

Sekretarka, która wie wszystko

Zadzwoniłam do niej następnego dnia. Nie miałam planu, nie miałam też siły, żeby czekać na kolejne kłamstwa. Wykręciłam numer z jego kontaktów, patrząc, jak moje palce drżą nad ekranem. Odebrała po trzecim sygnale.

– Halo? – jej głos był miękki, pewny siebie.

Dzień dobry, mówi żona Michała – cisza po drugiej stronie trwała może sekundę, ale wystarczyła, żebym wiedziała, że dobrze wie, kim jestem.

– Och, dzień dobry... Jak mogę pomóc? – zapytała przesłodzonym tonem, który bardziej pasował do ekspedientki w butiku niż sekretarki mojego męża.

– Chciałam porozmawiać o tabelkach. Tych sprawdzanych w pozycji horyzontalnej – wypaliłam, czując, jak wewnętrzna furia przejmuje kontrolę nad moim głosem.

Po tamtej stronie zapanowało wymuszone milczenie. W końcu odpowiedziała:

– Widzę, że Michał nie dopilnował zabezpieczeń. Cóż, zawsze był trochę niechlujny w kwestii... porządkowania plików.

Miałam ochotę wyrzucić telefon przez okno. Nie przeprosiła. Nie tłumaczyła się. Wręcz przeciwnie – w jej głosie wyczułam triumf. Jakby ta rozmowa była tylko kolejnym punktem w jej grafiku.

– Mam nadzieję, że uporządkujecie swoje domowe arkusze. Michał ma potencjał, ale ktoś musi w końcu wyczyścić te błędy – dodała, z uśmieszkiem słyszalnym nawet przez słuchawkę.

Rozłączyła się, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć. Wtedy już wiedziałam – ta kobieta nie tylko znała mnie z imienia. Ona znała cały mój świat.

Ostatni obiad we dwoje

Zaproponowałam obiad. Wiem, jak to brzmi. Kiedy kobieta zaprasza męża na kolację, wiedząc, że ten układa tabele z sekretarką między prześcieradłami, to albo jest w desperacji, albo planuje zamach. Ja byłam gdzieś pomiędzy. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole, nie zdejmując nawet marynarki. Kiedyś, gdy gotowałam jego ulubione dania, całował mnie w kark i żartował, że czuję się wtedy jak w najlepszej restauracji. Tym razem wbił widelec w stek i jadł bez słowa.

– Smakuje? – zapytałam, ścierając dłonią niewidzialny pyłek z obrusa.

– Pyszne, jak zawsze – odpowiedział, nie odrywając wzroku od talerza.

Czekałam, aż sam zacznie. Ale nie zaczął. To ja musiałam zadać pytanie, które już dawno wisiało w powietrzu.

– Michał, ile jeszcze zamierzasz udawać?

Wtedy odłożył sztućce. Westchnął przeciągle, jakby od lat czekał na ten moment.

– Już nie zamierzam – spojrzał na mnie spokojnie. – Chciałem to załatwić inaczej. Ale widzę, że nie ma sensu.

– A Anka? Ona jest tego warta? – rzuciłam, nie kryjąc już w głosie złości.

– Ona przynajmniej mnie słucha.

Nie płakałam. Siedziałam i patrzyłam, jak kończy ostatni kawałek mięsa. Po prostu zjadł i poszedł. Po wszystkim, co zbudowaliśmy, został tylko pusty talerz.

Jedno zdanie, które wycięło mi serce

Spakował swoje rzeczy w kwadrans. Patrzyłam, jak wrzuca do torby koszule, ładowarkę, nawet te stare szelki, które zawsze śmiałam się, że wyglądają jak z innej epoki. Nie było płaczu, nie było dramatycznych scen. Może dlatego to bolało jeszcze bardziej. Jakby wyrzucał śmieci, a nie opuszczał żonę. Stanął w progu. Przez chwilę sądziłam, że powie coś, co złagodzi to wszystko. Że się zawaha, że choćby udawać będzie, że ma cień wątpliwości. Ale nie. Spojrzał na mnie z tym swoim chłodnym spokojem i rzucił:

– Ty zawsze byłaś tylko stratą czasu.

To było jedno zdanie. I weszło we mnie ostrzej niż jakiekolwiek wyzwisko, niż zdrada, niż perfumy tamtej idiotki. Przez lata budowałam dom, w którym nie brakowało niczego, tylko jego. A on podsumował to wszystko w jednym zdaniu, które wycięło mi serce.

Nie odwrócił się nawet, kiedy zamknął za sobą drzwi. A ja nie płakałam. Nie tego wieczoru. Tego wieczoru usiadłam przy stole, spojrzałam na pusty talerz po jego obiedzie i zrozumiałam, że już nigdy nie będę sprzątać po nikim, kto uważa mnie za stratę. Może faktycznie dobrze sumuję straty. Może czas zająć się teraz zyskami. A Anka? Anka niech sobie liczy tabelki. Ja zaczynam nowy plik.

Monika, 39 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama