Reklama

Gdy Marek odszedł, minęły dwa miesiące, zanim byłam w stanie spojrzeć w lustro i powiedzieć do siebie cokolwiek innego niż „idiotka”. Dziś mijają dwa lata. Dwa lata odkąd spakował swoje rzeczy do walizki, jakby jechał na służbowy wyjazd, a nie wyprowadzał się z życia naszej rodziny.

Musiałam sobie poradzić

Pracuję jako księgowa w niewielkiej firmie, a popołudniami siedzę przy kuchennym stole i liczę wydatki, jakby się od tego miało cokolwiek zmienić. Przez ostatnie dwa lata próbowałam nie zwariować. Najpierw był szok. Potem bezsenność. Potem nagły przypływ siły. Potem znowu płacz. I tak w kółko. Uczyłam się nowego życia, które nie miało już nic wspólnego z tym, jakie znałam przez kilkanaście lat małżeństwa. Życia, w którym nie było jego kubka przy ekspresie. Jego butów w przedpokoju. Ani jego kłamstw, których nie widziałam.

Julia, nasza córka, miała wtedy szesnaście lat. Dziś ma osiemnaście. Mądra dziewczyna. I aż za bardzo dorosła, jak na swój wiek. Wciąż ma kontakt z ojcem. Staram się nie komentować. Nigdy przy niej nie powiedziałam złego słowa na Marka, choć miałam na to tysiąc powodów.

Siedziałyśmy niedawno w kuchni. Julia jadła płatki z mlekiem, ja – obierałam ziemniaki.

– Mamo, tylko przypomnij mi, że mam wolne na urodziny, dobra? – rzuciła, nie patrząc na mnie.

– A coś planujesz? – zapytałam od niechcenia.

– Może wyjście ze znajomymi. Może ojciec się pojawi. Pisał, że coś szykuje.

Nie drgnęłam nawet. Chciałam zareagować. Powiedzieć: „Niech szykuje ci coś bez kredytów, bez długów, bez tych swoich wielkich planów na pokaz”, ale ugryzłam się w język. Przełknęłam złość. Znowu.

– To super – powiedziałam tylko. – Tylko pamiętaj, że kolację urodzinową robimy razem. Tylko my.

Uśmiechnęła się lekko, jakby wiedziała, że to nie prośba, tylko warunek.

A ja pomyślałam: „Kiedyś muszę jej wszystko powiedzieć. Ale jeszcze nie dziś.”

Pamiętam, gdy mąż odszedł

– Agnieszka, musimy porozmawiać – powiedział tamtego wieczoru.

Właśnie kończyłam wycierać talerze po kolacji. Julia była już w pokoju, słuchała muzyki. Spojrzałam na niego. Coś w jego oczach było inne. Zimniejsze.

– Mów – rzuciłam, odkładając ścierkę.

Zakochałem się. – Powiedział to tak, jakby mówił, że jutro będzie padać.

Zamarłam. Myślałam, że to żart. Może jakiś głupi test? Ale on patrzył na mnie poważnie. Spokojny. Okrutnie spokojny.

– Naprawdę uważasz, że zniszczenie naszej rodziny to najlepsze, co mogłeś zrobić? – wysyczałam, czując, jak ogarnia mnie fala gorąca.

– Nie zniszczyłem rodziny, Agnieszka. Po prostu się zakochałem. Ty też zasługujesz na szczęście – wypowiedział te zdania, jakby je wcześniej przećwiczył przed lustrem.

– Nie wygłaszaj mi teraz frazesów.

Milczał. A ja wtedy zrozumiałam, że to nie chwilowy kryzys. To koniec. Prawdziwy, zimny koniec. Miał już spakowaną torbę. Czekała przy drzwiach. Nawet się nie obejrzał, wychodząc. Nie spojrzał na zdjęcia w przedpokoju, nie zapytał, czy Julia już śpi. Po prostu wyszedł. Stałam wtedy w kuchni i słyszałam, jak jego kroki cichną w klatce schodowej. A potem była cisza. Cisza, która bolała bardziej niż krzyk. I wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że nie znam człowieka, z którym dzieliłam życie przez kilkanaście lat.

Było mi ciężko

Najpierw nie potrafiłam wstać z łóżka. Dni zlewały się w jedno. Nie jadłam. Nie spałam. Zaczęłam chodzić do pracy jak automat. Wracałam, zamykałam drzwi, ściągałam buty i płakałam. Mój płacz był cichy, ale ciężki, jakby pękało coś pod skórą.

Przeżyłam pół roku jak duch. Potem coś we mnie pękło inaczej. Zmieniłam fryzurę. Kupiłam nowe okulary. Wyrzuciłam jego kubek, choć wcześniej nie potrafiłam go dotknąć. Poszłam na spacer. Sama. Po raz pierwszy od lat usiadłam w kawiarni z książką. Bez niego. Bez czekania, że zadzwoni, że przyjdzie, że się opamięta. Nie opamiętał się.

Zaczęłam próbować... randek. Kilka nieudanych. Jeden z nich zaczął opowiadać mi o swojej byłej już przy zupie dnia. Drugi – chwalił się, że „potrafi kochać kobiety bez zbędnych emocji”. Trzeci w ogóle nie przyszedł. Siedziałam sama przy stoliku, stukając łyżeczką o filiżankę. Nie bolało. Tylko śmieszyło.

Pewnego wieczoru wypiłam butelkę wina z Izą, moją przyjaciółką.

– Nie myśl, że to minęło – powiedziała. – Po prostu się znieczuliłaś.

– Nie. Po prostu już wiem, że nie można nikomu ufać w stu procentach – odpowiedziałam.

– A jakby wrócił?

– Nie wróci. Zresztą… nawet gdyby. Nie jestem tą samą kobietą, Iza.

I naprawdę tak myślałam. Tyle że wtedy nie wiedziałam, że wróci. I że znowu będę musiała się przekonać, ile we mnie zostało z tamtej kobiety.

Zjawił się nagle z prośbą

To był zwykły wtorek. Wracałam z pracy, z siatką zakupów i bólem głowy po całym dniu liczenia cudzych pieniędzy. Klucz w zamku zaciął się jak zwykle, a ja klęłam pod nosem, walcząc z drzwiami. W końcu otworzyłam. A on tam był.

Marek. Stał w moim przedpokoju, jak duch przeszłości. Ten sam płaszcz, choć bardziej znoszony. Twarz jakby starsza, ale to nie zmarszczki mnie uderzyły. Tylko jego oczy – puste, wypalone.

– Czego chcesz? – zapytałam chłodno, nie ruszając się z miejsca.

– Nie będę kłamał. Potrzebuję twojej pomocy – powiedział, nie patrząc mi w oczy.

– A Patrycja? Już jej nie ma?

– Zostawiła mnie. Z długami. Właściwie… z niczym.

Stałam jak wryta. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Serce mi waliło, nie z tęsknoty – ze złości. Z tej starej, dobrze znajomej złości, która wylewała się ze mnie od miesięcy. Odwróciłam się bez słowa i poszłam do kuchni. Zostawiłam go w przedpokoju. Oparłam się o blat. Ręce mi drżały. Czy to właśnie ten moment, o którym tyle razy marzyłam? Że wróci. Że będzie żałował. Że poprosi. Tylko dlaczego nie czułam satysfakcji? Dlaczego zamiast triumfu czułam... litość? A może chodziło o to, że w końcu miałam szansę spojrzeć mu w twarz i zobaczyć, co po nim zostało?

Nie jestem naiwna

Nie zaprosiłam go do salonu. Usiadł sam, na brzegu kanapy, jakby bał się ją ubrudzić Patrzył w podłogę, dłubał palcem w rękawie kurtki.

– Więc? – spytałam.

Wszystko się posypało – zaczął. – Patrycja… miała pomysły. Chciała się rozwijać, otworzyć studio fitness, robić karierę w internecie. Wzięliśmy kredyt. Potem drugi. Zainwestowaliśmy w sprzęt, w reklamę, a potem... wszystko ucichło. Zlecenia się nie pojawiły. Ona z dnia na dzień zniknęła. Zostawiła mi tylko kartkę i klucze w kopercie.

– Dlaczego przyszedłeś do mnie? – spytałam, choć znałam odpowiedź.

– Bo ty jesteś... zawsze byłaś rozsądna. Znasz się na finansach. Potrzebuję pomocy. Porady. Albo... pożyczki.

Zaczęłam się śmiać. Naprawdę. Głośno, krótko, gorzko.

Nie jestem twoją ratowniczką. Sama się podnosiłam przez dwa lata. Sam mnie zniszczyłeś.

– Przepraszam – powiedział. – Wiem, że to nic nie znaczy, ale...

– Nie. Nie wiesz – przerwałam mu ostro. – Ty się nie ocknąłeś. Tobie się po prostu wszystko rozpadło i przyszedłeś do kogoś, kogo kiedyś zostawiłeś w gruzach, licząc, że ona z tych gruzów zbuduje ci dom.

Zamilkł. W końcu. I wtedy, po raz pierwszy, zobaczyłam w nim wstyd. Prawdziwy. Nie ten udawany – nie wyćwiczoną skruchę, ale człowieka, który naprawdę zrozumiał, że przegrał wszystko. Nie wiem, czy było mi go żal.

Podjęłam decyzję

Tego wieczoru długo siedziałam przy stole, nie mogąc się zdecydować, czy nalać sobie herbaty, czy wina. W końcu zadzwoniłam do Julii, która nocowała u przyjaciółki.

– Cześć, kotku. Masz chwilę?

– Pewnie, co się dzieje? – Jej głos był uważny, jakby przeczuwała, że coś jest nie tak.

– Twój tata był dziś u mnie – powiedziałam, patrząc na własne dłonie. – Potrzebuje pomocy. Finansowej.

Nie mów, że mu pożyczysz. Mamo… – westchnęła. – Serio? Po tym wszystkim?

– Sama nie wiem – przyznałam szczerze. – Siedzi mi to w głowie jak zadra.

– Jeśli mu pomożesz, on się znów na tobie oprze. Zawsze tak robił.

– To nie jest takie proste, Julka.

– Jest. Wybierasz między sobą a nim. Tylko że on już wybrał. Dwa lata temu.

Jej słowa weszły we mnie jak nóż. Bo były prawdziwe. I mówiła je nie tylko jako córka, która widziała matkę płaczącą po nocach. Mówiła je jak dorosła kobieta, która sama uczy się od życia, co to znaczy być traktowaną jak opcja rezerwowa.

– Co mu powiedziałaś? – zapytała po chwili ciszy.

– Nic. Jeszcze nic.

Wieczorem wzięłam telefon i zadzwoniłam.

– Marek? Nie pożyczę ci pieniędzy – powiedziałam spokojnie. – Nie z zemsty. Po prostu... już nie jesteś moją sprawą.

Po drugiej stronie słyszałam oddech, ale nic nie odpowiedział. I w tej ciszy było więcej godności, niż przez całe nasze małżeństwo.

Agnieszka, 46 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama