„Mąż oddał naszą rodzinną firmę synowi. Rozpłakałam się, gdy doprowadził ją do bankructwa w kilka miesięcy”
„– Daj mi działać po swojemu! – warknął. – Ty zrobiłeś swoje, teraz jest moje pięć minut! – Patryk, nie chodzi o moje ego. Firma jest w kiepskiej kondycji. Musimy coś z tym zrobić, zanim... – powiedział mąż. – Nie zamierzam cię słuchać. Twoje metody to przeszłość”.

- Redakcja
Czasem, kiedy wracam myślami do tych pierwszych lat naszej wspólnej pracy, mam wrażenie, że żyłam w zupełnie innym świecie. Marka poznałam, kiedy oboje mieliśmy po dwadzieścia parę lat. On – z głową pełną pomysłów, ja – z zeszytem pełnym tabelek i planów. On lubił ryzyko, ja – przewidywalność. Ale to właśnie dlatego tak dobrze się uzupełnialiśmy.
Zaczęło się od małej firmy zajmującej się montażem okien. Marek jeździł po klientach, a ja siedziałam wieczorami przy komputerze, licząc, planując, oszczędzając. Z biegiem lat firma rosła, zatrudnialiśmy ludzi, kupiliśmy halę, potem drugą. W końcu mogliśmy powiedzieć: udało się.
I choć to on był twarzą firmy – "pan Marek od okien" – to ja byłam tą, która stała za kulisami, cicho i skutecznie. Nigdy nie potrzebowałam błyszczeć. Wystarczyło mi, że robimy coś wspólnie. I że to działa.
Syn był buntownikiem
Ale był jeszcze Patryk. Nasze jedyne dziecko. Od zawsze wiedział lepiej. Od małego miał w sobie bunt, jakby wszystko, co stare, było złe, a tylko jego nowe pomysły miały sens. W szkole nie było łatwo – zamiast słuchać nauczycieli, przekonywał ich, że system edukacji jest przestarzały. Zamiast się uczyć, tworzył własne startupy, które upadały po tygodniu.
Nie miałam z nim bliskiego kontaktu. Był jak zamknięta księga, a ja nawet nie wiedziałam, gdzie jest zakładka. Gdy przynosił nowe pomysły, Marek kiwał głową z dumą. Ja czułam niepokój.
Ten niepokój wzmógł się, kiedy Marek podczas kolacji ogłosił, że przekazuje firmę Patrykowi.
– To będzie jego czas. Niech się wykaże – powiedział z uśmiechem.
Ja zbladłam. Miałam złe przeczucia. Bardzo złe.
Nie popierałam decyzji męża
– Od pierwszego października Patryk przejmuje firmę – oznajmił Marek przy kolacji, spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
W dłoni trzymałam łyżkę, którą właśnie nabierałam zupę. Zatrzymałam się w pół ruchu.
– Co ty mówisz? – zapytałam ostrożnie, choć serce już biło szybciej.
– Przekazuję mu stery. Niech uczy się odpowiedzialności. Ja chcę trochę zwolnić, odpocząć. Ile można harować?
– I ty myślisz, że on się nadaje? – odłożyłam łyżkę. – Marek, błagam cię… On nie potrafi nawet zorganizować sobie tygodnia pracy, a ty chcesz mu oddać firmę?
Patryk uśmiechnął się cynicznie, wbił wzrok w telefon.
– Mamo, firma potrzebuje świeżej krwi. Będzie lepiej niż kiedykolwiek.
– Skończ z tą skostniałą mentalnością – dodał, nie podnosząc głowy. – Świat się zmienia. Wy już tego nie rozumiecie.
– Marek… – spojrzałam na męża błagalnie. – Przemyślałeś to? Naprawdę?
– Tak, przemyślałem. Patryk musi mieć szansę. Poza tym... już nie mam tej energii, co kiedyś.
Po kolacji wyszłam do ogrodu. Oparłam się o balustradę. Patrzyłam w ciemność. Przez tyle lat byłam partnerką. Wspólniczką. Wspierałam Marka, dźwigałam razem z nim ten biznes. A teraz? Teraz zostałam tylko matką. I to matką, której nikt nie pyta o zdanie. Zimny wrześniowy wiatr owiał mi twarz. Zadrżałam. I nie było to tylko z zimna. Czułam, że coś właśnie się kończy. I że ten koniec nie będzie łagodny.
W firmie zapanował chaos
– Dzień dobry, pani Mario – Tomek wszedł do mojego biura z marsową miną. – Ma pani chwilę?
– Oczywiście, siadaj, Tomek. Co się dzieje?
Przyciągnął krzesło, usiadł ciężko. Na jego twarzy malowało się zmęczenie, ale i rozgoryczenie.
– Patryk robi rewolucję. Zatrudnił jakichś znajomych „od marketingu”, mówi, że „trzeba zbudować nową tożsamość marki”. Zwolnił Basię z księgowości. Wie pani? Po dwudziestu dwóch latach...
Zamarłam.
– Co?! Ale przecież Basia zna każdą fakturę, każdy numer konta...
– Dla Patryka to nieistotne. Ona jest „stara szkoła”. A jego nowa dziewczyna, Edyta, ma podobno wizję nowoczesnych rozwiązań. Już przesiadamy się na jakiś dziwny system, którego nikt nie zna. Nawet informatyk kręci głową.
Pokiwałam głową, próbując zachować spokój.
– Marek nie chce mnie słuchać – powiedziałam cicho. – On wierzy w Patryka.
Tomek splótł ręce.
– To nie jest już ta sama firma, pani Mario. To wszystko się sypie. A najgorsze… ludzie zaczynają się bać. Nikt nie wie, kto będzie następny.
Wieczorem przy kolacji podjęłam temat z Markiem.
– Marek, on popełnia błędy. Nie możesz tego nie widzieć.
Westchnął, odsunął talerz.
– Musimy mu zaufać. Każdy popełnia błędy na początku. Daj mu czas.
– Ale to nie zaufanie. To ślepota! – krzyknęłam, a mój głos zadrżał.
Spojrzał na mnie jak na obcą.
– On jest naszym synem. Chcę, żeby miał szansę.
– Ale nie kosztem ludzi. Nie kosztem wszystkiego, co razem zbudowaliśmy.
Poczułam się jak ktoś, kto wali pięściami w szybę, wołając o pomoc.
To była katastrofa
Zatrzymałam się na schodach, słysząc głosy z gabinetu. Drzwi były lekko uchylone. Miałam przynieść Markowi herbatę, ale usłyszałam znajomy ton Patryka – zniecierpliwiony, arogancki.
– Daj mi działać po swojemu! – warknął. – Ty zrobiłeś swoje, teraz jest moje pięć minut!
– Patryk, nie chodzi o moje ego. Firma jest w kiepskiej kondycji. Musimy coś z tym zrobić, zanim... – powiedział mąż.
– Nie zamierzam cię słuchać. Twoje metody to przeszłość.
Marek milczał. Weszłam bez pukania.
– Ile jeszcze musi się zawalić, żebyście mnie wreszcie posłuchali?! – zapytałam ostro. – Ty nawet nie widzisz, jak ta firma upada!
– Mamo, nie dramatyzuj... – Patryk przewrócił oczami.
– Zwalniasz ludzi z dwudziestoletnim stażem! Zatrudniasz dzieciaków, którzy umieją tylko robić prezentacje! – krzyczałam. – Myślisz, że to firma technologiczna? To jest biznes produkcyjny, tu liczy się doświadczenie i relacje z ludźmi
– Nie interesuje mnie przeszłość – powiedział zimno. – Albo pozwolicie mi działać, albo zostawcie mnie w spokoju.
Spojrzałam na Marka. Wpatrywał się w filiżankę jak w otchłań.
– Marek? – szepnęłam. – Powiedz coś...
– On już zdecydował – rzucił Patryk. – A ty możesz się pogodzić z rzeczywistością. Albo... zniknąć.
Zamarłam.
Jeszcze tego wieczoru Tomek wysłał mi raport finansowy. Straty z ostatniego kwartału były większe niż przez poprzednie trzy lata razem wzięte. Zrozumiałam wtedy, że to już nie tylko chaos. To była katastrofa. A ja nie potrafiłam jej zatrzymać.
Miałam pretensje do syna
Zobaczyłam go w jego nowym biurze. Otoczony szklaną ścianą, z designerskim biurkiem i fotelami, które bardziej pasowały do salonu kosmetycznego niż do firmy rodzinnej. Patryk nawet nie podniósł wzroku, gdy weszłam.
– Masz chwilę? – zapytałam chłodno.
Skinął głową, ale wciąż wpatrywał się w ekran.
– Wiesz, co zrobiłeś? – głos mi drżał. – Zniszczyłeś coś, co budowaliśmy całe życie.
W końcu spojrzał na mnie z lekkim zniecierpliwieniem.
– To był tylko biznes.
Zacisnęłam dłonie.
– Nie. To było nasze życie. Ty je roztrzaskałeś jak butelkę o bruk.
Milczał. Zerkał gdzieś za moje ramię.
– Nie masz nawet odwagi spojrzeć mi w oczy?
– Mamo, przesadzasz.
– Nie. Nie przesadzam. Masz firmę na skraju upadku. Ludzie, których znałam po imieniu, są teraz bezrobotni. A ty siedzisz tu jak król na tronie.
Drzwi się otworzyły. Weszła Edyta w obcisłej garsonce, z perfekcyjnie ułożonymi włosami, spojrzała na mnie z uśmiechem, który wcale nie był serdeczny.
– Pani Mario. To pani tu jeszcze zagląda? – zapytała z udawaną grzecznością.
– Chciałam porozmawiać z moim synem. Ale chyba wszystko już zostało powiedziane.
– Może czas na coś nowego? – rzuciła Edyta, siadając na biurku Patryka. – Firma i tak była... przestarzała.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wyszłam stamtąd bez słowa. Schodząc po schodach, czułam, jak po policzkach spływają mi łzy. Szybko, bez kontroli. Na parkingu zatrzymałam się i spojrzałam w górę na budynek, w którym spędziłam pół życia. Czułam ogromny żal.
Nie tak miało być
Siedzieliśmy przy kuchennym stole. Marek gapił się w filiżankę z zimną herbatą, jakby mogła mu odpowiedzieć na wszystkie pytania, które kłębiły się w jego głowie. Ja bawiłam się obrączką. Zdjęłam ją z palca i położyłam na blacie. Cicho. Symbolicznie.
– Myślałem, że robię dobrze – odezwał się w końcu, zachrypniętym głosem.
– Zdradziłeś nas – odpowiedziałam. – I mnie. I to, co wspólnie zbudowaliśmy.
Spojrzał na mnie, jego twarz była starsza, jakby w kilka miesięcy przybyło mu dziesięć lat.
– Chciałem być ojcem. A zostałem idiotą.
Nie miałam siły zaprzeczać. Wszystko się rozpadło. Firma na skraju bankructwa. Pracownicy – porozrzucani po konkurencji, część bez pracy. Nasz dom – zastawiony, by pokryć zobowiązania. Ludzie patrzyli na nas z litością, a może z satysfakcją. „Patrzcie, ci od wielkiej firmy, teraz na kolanach.”
Z kuchni przeszłam do salonu. Na półce stała stara ramka ze zdjęciem sprzed lat. Marek w roboczym kombinezonie, ja obok z kubkiem kawy, uśmiechnięci, zmęczeni, ale szczęśliwi. To było przed halą. Naszą pierwszą halą. Wzięłam zdjęcie w dłonie. Westchnęłam i rozpłakałam się.
Maria, 57 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż kpił ze mnie, że jestem tylko sprzątaczką. Obraził mnie o 1 raz za dużo i teraz sprzątam po jego wyprowadzce”
- „Gdy wygrałem 4 miliony w loterii, chciałem odzyskać dawną miłość. Szybko zrozumiałem, że szczęścia nie da się kupić”
- „Córka jeździ co weekend do spa, a mi żałuje pożyczki na rachunki. W podeszłym wieku można liczyć już tylko na siebie”

