Reklama

Z Markiem byłam od zawsze. Tak to przynajmniej wyglądało z perspektywy znajomych i rodziny – para idealna, dom, dwójka dzieci, wspólne wakacje i śmiech przy niedzielnym stole. Rzeczywistość była jednak cichsza, bardziej szara. Byliśmy razem, ale każdy coraz częściej osobno. On – wiecznie zajęty, zamyślony, z telefonem przyklejonym do ucha. Ja – w domu, między praniem a obiadem, z książką, której nie miałam siły czytać.

Od pewnego czasu coś zaczęło we mnie narastać

Taki niepokój, którego nie potrafiłam nazwać. Marek coraz częściej wychodził wieczorami, a ja przestałam nawet pytać, dokąd idzie. Bo i tak zawsze miał odpowiedź – zebranie, klient, kolacja służbowa. Tylko że potem zaczęły znikać pieniądze. Nieduże sumy, ale regularnie. Z naszego wspólnego konta. Tłumaczył to inwestycjami, czasem zapominał w ogóle cokolwiek tłumaczyć.

Nie szukałam afery. Przez lata nauczyłam się nie węszyć. Ale tym razem coś we mnie pękło. Zalogowałam się na konto. Patrzyłam w ekran, nie wiedząc jeszcze, co dokładnie chcę znaleźć. Ale już wtedy przeczuwałam, że coś się skończyło. Może nawet nie między nami – ale we mnie.

– Marek, muszę z tobą porozmawiać – zaczęłam spokojnie, choć serce biło mi jak oszalałe. Stał przy ekspresie, nalewając sobie kawę, jakby ten poranek był jak każdy inny.

– O czym? – zapytał bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od filiżanki.

– O pieniądzach. Z konta znikają środki. Regularnie. Ty coś wiesz?

Zamilkł na moment, ale nie dlatego, że był zaskoczony. Raczej kalkulował, co powiedzieć.

– Beata, przecież wiesz, że prowadzę interesy. Przelewy, inwestycje. Nie musisz wszystkiego rozumieć.

– Ale to nasze wspólne konto – podniosłam głos, pierwszy raz od dawna. – Mam prawo wiedzieć, na co idą pieniądze.

Spojrzał na mnie chłodno.

– Ty nie masz pojęcia, jak działa ten świat. Siedzisz w domu, zajmujesz się praniem i dziećmi, a nagle chcesz być księgową?

– Dzieci są dorosłe. A ja nie jestem głupia – wyszeptałam, czując w gardle gulę.

– Przesadzasz. Może idź na spacer, przemyśl to. Przelewy są legalne, wszystko jest pod kontrolą – powiedział lekceważąco i wyszedł z kuchni.

Zostałam sama. Siedziałam długo, wpatrując się w blat stołu. W końcu wstałam, wzięłam laptopa i zalogowałam się na konto. Zaczęłam przewijać historię transakcji. Rachunki z restauracji, kwiaciarnie, jakiś butik, hotel w centrum. Powtarzające się nazwisko w tytule przelewu. Imię: Iga.

Z każdą kolejną stroną narastała we mnie złość, ale i chłodna determinacja. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię. Ale już wiedziałam, że zrobię coś.

Zauważyłam, że przelewy na jedno imię pojawiało się coraz częściej. Iga. Co tydzień kolacja, potem hotel. Kwiaty, biżuteria, coś z perfumerii. Wszystko opłacane z naszego wspólnego konta. Niby drobiazgi, ale regularność przerażała. Jakby prowadził drugie życie z budżetem, który wspólnie wypracowaliśmy.

Poczułam, jak krew uderza mi do głowy. Bez słowa zamknęłam laptopa i ubrałam się. W banku byłam chwilę później. Czułam się, jakbym wchodziła na pole bitwy.

– Dzień dobry. Chciałabym wypłacić środki z konta wspólnego i założyć nowe, wyłącznie na siebie – powiedziałam do kobiety za okienkiem.

– Oczywiście. Czy środki mają być przelane w całości?

– Tak. Proszę zostawić złotówkę.

Spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale nie zapytała o powód.

– A tytuł przelewu?

Zawahałam się. Potem kazałam napisać: Dla jednej z nas nie starczyło lojalności – to niech chociaż wystarczy pieniędzy.

Przez chwilę patrzyłam na własne dłonie, zanim potwierdziłam. Kiedy wszystko zostało zrealizowane, pani podała mi nowe dane konta. Podziękowałam i wyszłam. Na zewnątrz pachniało mokrym chodnikiem i spalinami. Oddychałam głęboko.

Wiedziałam, że to, co zrobiłam, nie cofnie czasu. Nie sprawi, że Marek zrozumie. Nie miałam też złudzeń, że przelew w czymkolwiek go powstrzyma. Ale to nie było już dla niego. To był mój pierwszy krok. Nie zemsta – raczej wyzwolenie. Symboliczny, ale mocny. Przez tyle lat trzymałam się roli żony, bo tak trzeba. Teraz pierwszy raz poczułam, że nie muszę. Że mogę być kimś innym niż tłem.

Marek wrócił późnym wieczorem

Byłam już w łóżku, ale nie spałam. Po jego minie od razu wiedziałam, że odkrył przelew. Zatrzymał się w drzwiach sypialni, trzymając w ręku telefon.

– Co to ma być? – zapytał chłodno.

– Tytuł przelewu chyba mówi wszystko – odpowiedziałam spokojnie.

– Przetrząsnęłaś konto, zrobiłaś jakiś spektakl i teraz się jeszcze tym szczycisz?

Usiadłam na łóżku. Byłam spokojna, ale wewnątrz czułam jakąś dziką energię, której dawno nie znałam.

– Przez lata płaciłam za twoje milczenie swoją lojalnością. Teraz uznałam, że skoro nic między nami nie jest już wspólne, to i konto nie musi być.

– Beata, to jakieś szaleństwo. Podsłuchujesz mnie, szpiegujesz... To nie jest normalne!

– Nie. Normalne nie jest to, że okłamujesz mnie od miesięcy. Że wydajesz nasze pieniądze na inną kobietę. Że udajesz męża tylko wtedy, gdy ci wygodnie.

Zbliżył się do mnie, twarz miał napiętą, wzrok lodowaty.

– Uważaj, co mówisz. Nie jesteś bez winy. Zaniedbałaś wszystko – mnie, dom, siebie. Nie dziw się, że szukałem czegoś więcej.

– Nie szukałeś "czegoś więcej". Szukałeś kogoś, kto nie będzie cię znał. Kogoś, przy kim możesz udawać kogoś lepszego. Ale prawda cię i tak dogoniła.

Marek milczał przez chwilę. W końcu rzucił tylko:

– Nie skończyliśmy jeszcze tej rozmowy.

– Ja skończyłam – powiedziałam i zgasiłam lampkę.

W tamtej chwili wiedziałam, że pierwszy raz od lat postawiłam granicę. I że nie zamierzam się z niej cofać.

Kasia wróciła ze studiów następnego dnia, jakby przeczuła, że coś się dzieje. Czasem wpadała bez zapowiedzi, kiedy miała luźniejszy dzień i mogła sobie pozwolić na wyjazd z miasta. Weszła bez pukania, jak miała w zwyczaju od dzieciństwa, i od razu rzuciła mi spojrzenie, które znałam aż za dobrze – badawcze, czujne.

– Coś się stało, mamo?

Skinęłam głową i podałam jej kubek herbaty. Usiadłyśmy przy stole, jak kiedyś, gdy była nastolatką i płakała po pierwszym złamanym sercu.

– Twój ojciec... – zaczęłam, ale głos mi się załamał. – Od miesięcy mnie okłamuje. Ma kogoś. I wydawał na nią nasze pieniądze.

Kasia zamilkła na chwilę. Potem położyła dłoń na mojej.

– Wiedziałam, że coś jest nie tak. Ale nie chciałam cię ranić. Czułam, że to nie moja sprawa... że może przesadzam.

– Nie przesadzałaś. Po prostu ja za długo milczałam.

– Co teraz zrobisz?

– Zrobiłam już. Zabrałam pieniądze. Przestałam grać rolę, która mnie niszczyła. Teraz... nie wiem. Może zacznę od siebie.

– Jestem z tobą, mamo – powiedziała cicho. – Cokolwiek zdecydujesz.

W tym samym czasie zadzwonił Paweł. Powiedział, że słyszał o „jakimś dramacie” i chciałby, żebyśmy nie robili scen. Bronił ojca, choć wyraźnie był rozdarty.

– To wasze sprawy. Ja nie chcę się mieszać – zakończył rozmowę.

Zamknęłam oczy i przez chwilę siedziałam w ciszy. Zrozumiałam, że rozpad małżeństwa to nie tylko ja i Marek. To też dzieci, wspomnienia, cała ta sieć zależności, którą przez lata budowaliśmy. I którą teraz trzeba było rozplątać, nitka po nitce, nie zostawiając się w niej samej.

Z Igą umówiłam się w kawiarni

Napisałam wiadomość z neutralnym tonem – że mam kilka rzeczy Marka, które powinnam jej oddać. Zgodziła się od razu. Przyszła punktualnie, ubrana elegancko, pachnąca drogimi perfumami, które sama kiedyś wybierałam dla Marka. Usiadła naprzeciwko mnie, lekko spięta.

– Dzień dobry. Mówiła pani, że chodzi o rzeczy Marka?

Podałam jej małą torbę – koszula, notatnik, jakiś klucz.

– Tak. To wszystko, co zostawił. Nic mi już nie jest potrzebne.

Przyjęła torbę ostrożnie, jakby spodziewała się, że to pułapka. Ale nie było w tym niczego złośliwego. Patrzyłam jej prosto w oczy.

– Nie przyszłam robić sceny – powiedziałam spokojnie. – Przyszłam ci powiedzieć jedno.

– Słucham?

– Nie jestem już jego żoną. Ale ty też nie będziesz jego przyszłością. On zdradza nie z powodu ciebie. On zdradza, bo może. A teraz skończyły mu się pieniądze, więc niedługo już nie będzie ci potrzebny.

Iga zamarła, przygryzła dolną wargę. Nie odpowiedziała od razu. Była zaskoczona, może nawet zraniona – ale nie walczyła.

– Myślałam, że jesteście po prostu nieszczęśliwi – powiedziała w końcu. – Że to się rozpadło już dawno.

– Może i tak. Ale to nie usprawiedliwia kłamstw.

Wstałam, zarzuciłam płaszcz na ramię.

– Dziękuję, że przyszłaś. Już wszystko wiem. Ty teraz też.

Rzuciłam 50 złotych i zostawiłam ją przy stoliku, wśród niedopitych kaw i sztucznie życzliwych spojrzeń obsługi. Wyszłam na ulicę i po raz pierwszy od miesięcy nie obejrzałam się za siebie. Nie czułam się lepsza, ale czułam się silna.

Dom był cichy. Zbyt cichy, jak na miejsce, w którym przez lata królował gwar rozmów, śmiech dzieci, dźwięk garnków i porannego radia. Usiadłam przy kuchennym stole, w tym samym miejscu, gdzie kiedyś Marek patrzył na mnie z pogardą. Teraz patrzyłam w pustkę. I wbrew temu, co sobie wyobrażałam, nie czułam ulgi. Nie było euforii ani triumfu. Była cisza. Pustka. I coś jeszcze – przestrzeń, która nie bolała, tylko po prostu… była.

Wzięłam kartkę papieru. Nie lubiłam pisać ręcznie, ale tym razem to wydawało się właściwe. Powoli, litera po literze, napisałam:

„Zabrałam tylko to, co wspólne. Reszta – twoja samotność – zostaje z tobą.”

Złożyłam kartkę na pół i wsunęłam ją do koperty. Nie wiedziałam, czy ją przeczyta. Może ją wyrzuci. Może się rozzłości. Ale to już nie było ważne.

Przez chwilę patrzyłam przez okno. Wiosna zbliżała się nieśmiało. Gałęzie drzew zaczynały pękać zielenią, świat powoli wracał do życia. A ja? Ja też musiałam wrócić. Nie wiedziałam jeszcze, kim będę. Ale wiedziałam, że nie będę już żoną Marka. Nie będę tą, która czeka, tłumaczy, usprawiedliwia.

Może na początku będzie trudno. Może jeszcze wiele razy poczuję się zagubiona. Ale już nie będę ślepa. Ani lojalna wobec kogoś, kto nie zna znaczenia tego słowa.

Oparłam głowę o chłodną szybę. I choć łzy napłynęły mi do oczu, wiedziałam, że to nie łzy rozpaczy. To łzy początku. A ja właśnie nauczyłam się, że koniec jednego życia może być pierwszym krokiem do nowego.

Beata, 48 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama