Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, kiedy Paweł po raz pierwszy zapomniał zapłacić rachunek za prąd i twierdził, że to nic takiego. A może kiedy przyszedł z nowymi słuchawkami, warte więcej niż nasze miesięczne zakupy, i powiedział, że były w promocji.

Codzienność wyglądała tak: ja – z notatnikiem, długopisem i aplikacją bankową w telefonie, z oczami przekrwionymi od zmęczenia, przeliczałam, ile nam zostało do pierwszego. On – z nowym gadżetem, kolejną subskrypcją, kolejnym „musiałem to mieć”.

W pracy jestem nauczycielką na pół etatu. Po godzinach: matką, kucharką, księgową, sprzątaczką, psychologiem własnych dzieci i… najwyraźniej też menedżerem finansowym męża.

– Mamo, Lena chce drugą bułkę! – krzyknął Michał z kuchni.

– Daj jej moją. – Podsunęłam mu talerz, chociaż sama byłam głodna. Ale Lena marudziła cały ranek, a ja nie miałam siły na kolejną scenę.

Paweł w tym czasie przewijał coś w telefonie. Pewnie nowe buty do koszykówki. Ma ich już sześć par.

Czasem mam ochotę po prostu zniknąć. Wyjść z domu i nie wrócić. Przestać być dorosła, nie myśleć o rachunkach, nie udawać, że wszystko jest pod kontrolą. Ale wiem, że jeśli ja się rozsypię – wszystko się posypie. Tylko czy ja jeszcze jestem żoną, czy już tylko kontrolerem budżetowym?

Wczoraj przeglądałam stare zdjęcia. Paweł obejmujący mnie na plaży w Jastarni. Byliśmy wtedy… szczęśliwi? Nie wiem. Może po prostu młodsi. Głupsi. Nieświadomi, ile waży wspólne życie.

Mąż wydawał bez opamiętania

– Paweł, co to jest? – zapytałam spokojnie, choć w środku już mi się gotowało. Pokazałam mu SMS z banku.

– Yyy… nowy głośnik. Promka była. – Wzruszył ramionami, jakby chodziło o bułkę z masłem.

– Za osiemset złotych?! – mój głos przeszedł w pisk. – Wiesz, ile mamy na koncie?

– Kasia, no bez przesady. Raz coś kupię i od razu afera?

– Nie jestem urzędem, Paweł. Ale jak tak dalej pójdzie, to będziemy żebrać o kasę na chleb!

– No tak, bo ty wszystko wiesz najlepiej. Księgowa się znalazła – rzucił z ironią, nie podnosząc nawet wzroku znad telefonu.

– Księgowa? Serio? Ja jestem twoją żoną. Ale skoro ty nie umiesz ogarnąć podstaw, to ktoś musi…

– Dobra, Kasia. Nie rób scen przy dzieciach.

Spojrzałam na Michała i Lenę. Udawali, że ich nie obchodzi. Ale wiem, że słyszą każde słowo. Zawsze słyszą.

– Nie chodzi o głośnik, tylko o to, że robisz, co chcesz. A ja potem mam łatać dziury w budżecie. Jak zawsze.

Paweł tylko westchnął i poszedł do drugiego pokoju. Zostałam przy stole, z rękami zaciśniętymi w pięści. Czy ja naprawdę jestem tylko od liczenia pieniędzy? Czy to jest moje małżeństwo? W głowie dudniły mi wcześniejsze rozmowy. Wszystkie wyglądały tak samo. On się obraża. Ja łagodzę. On kupuje. Ja odmawiam dzieciom. On się śmieje. Ja wcale.

Miałam mętlik w głowie

– I co ja mam robić, Basia? – spytałam, mieszając kawę. – On mnie już nawet nie słucha. Mam wrażenie, że w jego oczach jestem tylko od rachunków.

Siedziałyśmy na ławce obok placu zabaw. Dzieci biegały, wrzeszczały, śmiały się. Nasze życie wyglądało normalnie tylko z zewnątrz.

– A czemu ty w ogóle to wszystko ciągniesz sama? Czemu on nie ponosi żadnych konsekwencji? – zapytała Basia z tym swoim spokojem, którego tak jej zazdrościłam.

– Bo ktoś musi. Dzieci, rachunki, szkoła… Jeśli ja nie ogarnę, to kto? – wzruszyłam ramionami, ale głos mi zadrżał.

– Kasia… to nie jest partnerstwo.

Zamilkłam. Miała rację. Od dawna nie czułam się partnerką. Tylko zarządzającą kryzysem. Kiedyś kochaliśmy się do nieprzytomności, śmialiśmy się do łez. A teraz? Paweł tylko „przesadza”, „znowu się czepiam”, „przecież to nic takiego”.

Może ja naprawdę przesadzam – mruknęłam bardziej do siebie.

– Nie. Po prostu jesteś jedyną dorosłą osobą w tym małżeństwie.

Te słowa trafiły we mnie jak cegła. Tak – byłam. Jedyną dorosłą, jedyną odpowiedzialną, jedyną, która pamiętała o urodzinach dzieci, o szczepieniach, o kończącym się mleku, o wszystkim. I nagle, tak po prostu, poczułam się potwornie samotna.

Teściowa się wtrąciła

Drzwi do sypialni były tylko przymknięte. Nie podsłuchiwałam specjalnie – po prostu wracałam z łazienki i usłyszałam znajomy głos.

– Oj Paweł, przecież ty się starasz. Kasia przesadza. Zawsze była taka spięta.

Zamarłam.

– No właśnie… Jakby każdy wydatek to była zbrodnia. Nie da się tak żyć – powiedział Paweł z irytacją. – Kupię coś raz na jakiś czas i mam wrażenie, że jestem jakimś nastoletnim idiotą, co wydał kieszonkowe.

– Wiesz co? Może powinieneś jej powiedzieć, że nie jesteś dzieckiem, żeby cię rozliczała.

Zrobiło mi się zimno. W tamtym momencie wiedziałam jedno – wszystko, co czuję, to nie była przesada. Nie byłam "zła", nie byłam "kontrolująca". Byłam samotna w małżeństwie z wiecznym chłopcem.

Weszłam do pokoju.

– Serio, Paweł? – zapytałam, ignorując jego minę. – To ja jestem problemem?

– Kasia, nie podsłuchuj… – syknął.

– Nie muszę. Wszystko mam na co dzień. I wiesz co? Przykro mi, że nawet twoja matka nie widzi problemu. Ale to nie ja jestem tu spięta. Tylko ty nie dorosłeś.

Odwróciłam się i wyszłam, zanim zdążył odpowiedzieć. Czułam, że jak zostanę choć chwilę dłużej, rozpadnę się na milion kawałków.

Miałam dość

Wieczorem siedziałam w kuchni. Światło nad stołem migotało jakby niepewne, czy powinno się palić. Paweł wszedł cicho, jakby liczył, że uda mu się przejść obok mnie niezauważonym. Ale czekałam.

– To ja jestem problemem? Naprawdę? – zapytałam cicho, patrząc w jego oczy.

Zatrzymał się, zaskoczony.

– Nie… ale… czasem mam dość życia pod linijkę – wyjąkał. – Ciągle tylko słyszę, czy nas stać, czy można, czy powinnam.

– A ja mam dość życia w chaosie! – wybuchłam. – Ty możesz sobie coś kupić i mieć w nosie, ale ja potem muszę łatać dziurę w budżecie! Zastanawiałeś się kiedyś, co by było, gdybym przestała to robić?

Paweł zamilkł. Nie odpowiedział. Jak zwykle, gdy brakło mu argumentów.

– Ja nie jestem twoją księgową. Jestem twoją żoną – powiedziałam, spokojniej, ale wyraźnie. – Ale ty mnie nie traktujesz jak partnera. Traktujesz mnie jak przeszkodę w swoim luzackim życiu.

Usiadł na krześle naprzeciwko. Przez chwilę patrzył gdzieś poza mnie.

– Może ty masz rację… Ale ja już nie wiem, jak się z tobą dogadać.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: może my już się nie kochamy? Może ja chcę stabilności, a on tylko wiecznej zabawy? W mojej głowie pojawiło się słowo, którego wcześniej się bałam. Rozwód.

Chciałam zmian

– Musimy ustalić coś konkretnie – powiedziałam dwa dni później, kładąc na stole kartkę. Było na niej napisane jedno słowo: budżet.

– Serio? – Paweł spojrzał na mnie jak na urzędniczkę w skarbówce.

– Tak. Albo zrobimy to razem, albo ja nie dam rady dalej tak żyć. Mówię poważnie.

Usiadł ciężko przy stole. Bez złośliwości. Po prostu zmęczony.

– Kasia… nie wiem, czy potrafię. Ja nie jestem jak ty. Ja tego nigdy nie ogarniałem.

– Nie musisz być jak ja. Ale nie możesz dalej być jak dziecko – odpowiedziałam spokojnie. – To jest nasz dom. Nasze dzieci. Nasze życie. Nie moje. Nie twoje. Nasze.

Milczał chwilę.

– A jeśli znowu coś schrzanię?

– To przynajmniej powiedz mi o tym. Nie udawaj. Nie chowaj się za sarkazmem. Po prostu bądź uczciwy.

Przytaknął. Cicho. Bez entuzjazmu, ale też bez kłamstwa.

– Spróbuję.

Nie było w tym żadnej romantycznej deklaracji. Żadnego „kocham cię, naprawię wszystko”. Ale to był pierwszy raz od dawna, kiedy coś zabrzmiało prawdziwie. Nie miałam złudzeń. To nie była jeszcze zmiana. To był ledwo zalążek. Ale pierwszy raz poczułam, że Paweł chociaż próbował mnie zrozumieć.

Katarzyna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama