Reklama

Od pewnego czasu pracuję jako graficzka w niewielkim wydawnictwie i, przynajmniej na papierze, jestem mężatką. Od siedmiu lat dzielę życie z Waldkiem: mężczyzną, którego kiedyś uważałam za skałę i moją opokę. Był spokojny, opanowany, nigdy nie podnosił głosu, a co za tym idzie, nie robił awantur. Po kilku związkach z facetami, którzy albo mnie zdradzali, albo robili sceny o każdą głupotę, wydawał mi się wybawieniem. I przez jakiś czas rzeczywiście byłam przekonana, że znalazłam to, o czym marzyłam.

Teraz... Teraz wiem już, że ten spokój, który wtedy tak mnie urzekł, był tylko ciszą emocjonalnej pustki. Na pozór nasze życie wygląda normalnie. Mieszkanie urządziliśmy wspólnie. Dzielimy obowiązki, robimy razem zakupy, płacimy rachunki. Rozmawiamy o tym, że trzeba kupić nowy filtr do wody, że coś przecieka w łazience, że moja siostra znowu się pokłóciła z mężem. Tyle że to wszystko to nie są prawdziwe rozmowy. Nie ma między nami czułości ani zrozumienia. Zdarza się, że jestem rozbita po trudnym dniu w pracy albo po rozmowie z ojcem, który się starzeje i coraz częściej zapomina, kim jestem. A Waldek tylko wzrusza ramionami i mówi: „No, co poradzisz, takie życie”.

Od kilku miesięcy czuję, jak się od siebie oddalamy. Ja wciąż próbuję to naprawić: zagaduję, szukam bliskości, inicjuję rozmowy. Tyle że on jest jak ściana. Nigdy się nie kłócimy ani na siebie nie krzyczymy. I może właśnie to jest najgorsze: ta martwa cisza, która osiada między nami jak kurz, którego nie da się już zetrzeć.

Ostateczny cios spadł na mnie, gdy zmarła moja mama — najbliższa mi osoba. Jedyna, przy której czułam się naprawdę bezpieczna. I wtedy... Wtedy Waldek stał się dla mnie kimś zupełnie obcym.

Jakby nic się nie stało

Było zimno, choć mieliśmy dopiero koniec września. Ściskałam chusteczkę tak mocno, że prawie ją porwałam. Wciąż nie docierało do mnie, że w trumnie przed nami jest mama. Że już jej nie zadzwonię, nie zapytam, czy pamięta przepis na szarlotkę, że nie przyjedzie na święta i nie powie mi: „Znowu schudłaś, Klaudia, ty coś w ogóle jesz?”.

Obok mnie stał Waldek. W garniturze, w ciemnym płaszczu, z rękami schowanymi w kieszeniach. Twarz miał tak spokojną, jakby to był pogrzeb kogoś zupełnie mu obcego. Nie trzymał mnie za rękę, nie przytulił, nie powiedział ani słowa. Po prostu stał jak figura z lodu.

Zaczęłam cicho płakać. Miałam nadzieję, że poczuję jego dłoń na plecach, choćby lekkie muśnięcie. Ale nie poczułam nic.

— Nie mogę uwierzyć, że już jej nie ma… — wyszeptałam, ledwo oddychając przez łzy.

— Trzeba iść dalej. Takie jest życie — rzucił cicho, beznamiętnie.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

— Ale czemu nic nie mówisz? — spytałam. — Czemu mnie nie przytulisz?

Wzruszył ramionami.

— Nigdy nie wiem, co mam robić, kiedy płaczesz — przyznał.

Po uroczystości siedzieliśmy w aucie. Patrzyłam przez okno, a moje serce krzyczało. W Waldku za to była cisza. Taka przerażająca pustka. Jakby nic się nie stało.

„Czy on naprawdę nic nie czuje, czy tylko nie potrafi tego okazać?” – zastanawiałam się. Ale to nie była pierwsza taka sytuacja, po prostu nigdy wcześniej to nie bolało aż tak. Wtedy zrozumiałam, że jestem z tym sama. Że on nie będzie przy mnie, gdy się posypię, bo sam nie wie, jak się wtedy zachować.

Nie patrzył na mnie

Zebrałam się na odwagę kilka dni później. Usiadłam na kanapie, kiedy wrócił z pracy, i poprosiłam, żeby zajął miejsce naprzeciwko mnie. Wiedziałam, że jak nie powiem tego teraz, to nie zrobię tego już nigdy. A coś się we mnie kruszyło: jakby codziennie łamał się kolejny kawałek mojego serca.

— Muszę z tobą porozmawiać — zaczęłam spokojnie, choć głos mi drżał.

— Co się stało? — zapytał bez emocji. Miał dokładnie taki ton, jakby pytał, czy mleko się skończyło.

— Miałam wrażenie, jakbyś był tylko gościem na pogrzebie — przyznałam. — Jakbyś przyszedł z obowiązku. Nie powiedziałeś mi nawet jednego miłego słowa.

Milczał, a ja wtedy poczułam, że to znów muszę prowadzić rozmowę.

— Ja… potrzebuję emocji, Waldek — stwierdziłam. — Potrzebuję cię przy mnie. A czuję się przy tobie jak dziecko, które musi się samo pocieszać.

— Nie wiedziałem, co zrobić. — Nie patrzył na mnie. — Nie chcę być sztuczny.

— Ale to nie chodzi o to, żebyś grał! — wyrwało mi się. — Nie oczekuję od ciebie jakichś wielkich wyznań! Chciałam tylko, żebyś był. Żebyś mnie objął. Żebyś powiedział cokolwiek… Że rozumiesz, że też ci przykro. A ty… Ty jakbyś był z kamienia.

— To chyba nie moja wina, że jestem inny — odpowiedział cicho.

Zrobiło mi się niedobrze. Zerwałam się z miejsca i ruszyłam do sypialni, ale jeszcze w progu odwróciłam się, cała drżąca.

— Wiesz, czego się boję? — szepnęłam. — Że całe moje życie z tobą było pomyłką.

Nie odpowiedział. Słyszałam tylko dźwięk naciskanych guzików pilota, którym włączył telewizor. Jakby i tym razem nic się nie wydarzyło.

On nie jest zły

Zaczęłam widzieć to wyraźnie, jakby ktoś zdjął mi z oczu opaskę. Waldek nie znikał tylko wtedy, kiedy płakałam po mamie. On znikał zawsze, kiedy pojawiały się emocje. Jakiekolwiek. Smutek, radość, wzruszenie, złość. Nie umiał tego unieść albo... nie chciał próbować.

Któregoś wieczoru oglądaliśmy film — coś zwyczajnego, dramat o relacji ojca z córką. Była scena, w której bohaterka, już dorosła, wraca do ojca po latach. Zaczęła płakać, a ja… rozryczałam się razem z nią. Tęskniłam za mamą i za dzieciństwem. I wtedy poczułam, że jestem sama na tej kanapie.

Waldek po prostu bez słowa wyszedł z pokoju.

Znowu uciekasz?! — zawołałam za nim. — Wystarczy, że zacznę płakać, a ty znikasz.

Stanął w korytarzu, oparty o framugę. Nawet nie patrzył mi w oczy.

— Nie mogę patrzeć, jak cierpisz — przyznał. — To mnie przerasta.

— A mnie przerasta to, że jestem z kimś, kto nie umie być przy mnie, kiedy go najbardziej potrzebuję — wycedziłam.

Oczywiście nie odpowiedział. Wrócił po chwili i zaczął przeszukiwać szafkę z ładowarkami, jakbyśmy właśnie rozmawiali o kablach, a nie o tym, że nasze małżeństwo się rozpada.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku obok niego, ale czułam się, jakbym była co najmniej w innym kraju, jeśli nie na innej planecie. W końcu zsunęłam się z łóżka i poszłam do salonu. Usiadłam po ciemku na kanapie. I wtedy to do mnie dotarło.

On nie jest zły ani okrutny. Po prostu... nie odczuwa wszystkiego tak jak ja albo nie umie odczuwać. A ja potrzebuję więcej. Potrzebuję bliskości — nie kogoś, kto znika, kiedy tylko łzy pojawią się w kącikach moich oczu.

Nawet wtedy mnie nie objął

Cisza między nami była coraz gęstsza — jak dym, który dławi. Już się nie starałam. Nie próbowałam z nim rozmawiać, nie szukałam kontaktu. Wstawałam rano, piłam kawę w kuchni sama. Wracałam z pracy i siadałam z książką tylko po to, by nie musieć mówić. Wieczorami zasypialiśmy bez słowa.

W końcu jednak uznałam, że milczę za długo.

— Odchodzę — rzuciłam w przestrzeń.

Waldek spojrzał znad ekranu telefonu trochę zdziwiony, jakby nie dosłyszał.

— Słucham?

— Odchodzę — powtórzyłam, po czym dodałam dla pewności: — Chcę rozwodu.

Patrzył na mnie bez zrozumienia. Dopiero potem zmarszczył brwi, jakby próbował złożyć te słowa w sensowną całość.

— Nie rozumiem… — przyznał. — Przecież nie jest tak źle. Nie kłócimy się. Żyjemy sobie spokojnie.

— Właśnie — przerwałam mu. — Nie kłócimy, bo ty nic nie czujesz. A ja czuję za nas dwoje i już nie mam na to siły. — Zamrugałam, starając się odgonić łzy. — Wiesz, co jest gorsze od samotności? Samotność obok kogoś, kto nazywa się twoim mężem.

Chciał coś powiedzieć, ale chyba nie potrafił. Tylko spuścił wzrok i zaczął dłubać paznokciem w drewnianym blacie stołu, jak zawsze, gdy był zakłopotany. Tyle że tym razem mnie to już nie poruszało.

— Ty nie jesteś zły — powiedziałam cicho. — Po prostu... nie umiesz być blisko. A ja nie umiem dłużej żyć w tej ciszy.

Wstałam i poszłam do sypialni. Waldek mnie nie zatrzymywał. Nie powiedział: „Zostań” ani nie wybiegł za mną. Nawet wtedy mnie nie objął. Bez wyrzutów sumienia zaczęłam pakować walizkę jeszcze tego samego wieczoru.

Byłam sama, ale nie samotna

Zamknęłam walizkę, gdy jeszcze spał. Usiadłam na chwilę na brzegu łóżka i spojrzałam na niego. Spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie tracił właśnie żony. Może naprawdę nie rozumiał, co się dzieje. A może po prostu… było mu wszystko jedno.

Nie zostawiłam mu żadnego listu: nie było już we mnie słów, które miałyby sens. Zamieszkałam tymczasowo u Sylwii, mojej przyjaciółki. U niej zawsze pachniało kawą i świeżo upieczonym chlebem. I śmiech był prawdziwy, nawet jeśli przez łzy. To była bezpieczna przystań, choć i tam czułam ból. Nie od razu przyszła ulga — najpierw był żal, a potem samotność. I lęk, czy dam radę. Z każdym dniem oddychałam jednak trochę lżej.

Czasem w nocy wracały do mnie różne sceny: te z pogrzebu, te z naszej kuchni, te z salony, gdy podejmowałam karkołomne próby zwrócenia na siebie uwagi, a on milczał. Pojmowałam wtedy, że to nie była zła miłość. To była miłość, której on nie karmił.

Któregoś wieczoru usiadłam na ławce w parku z kubkiem herbaty w dłoniach. Patrzyłam w niebo — szare, jesienne, ale spokojne. Byłam sama, ale nie samotna. Pomyślałam wtedy, że może Waldek rzeczywiście nie był złym człowiekiem. Może naprawdę mnie kochał, tylko... nie potrafił mnie kochać tak, jak ja tego potrzebowałam. A ja w końcu nauczyłam się, że to też jest odpowiedź.

Klaudia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama