Reklama

Nie wiem, czy można być samotnym w małżeństwie, ale właśnie tak się czułam. Z Michałem mieszkaliśmy razem od ośmiu lat. Życie z nim było jak dobrze zaplanowana trasa – zawsze na czas, bez niespodzianek, bez gwałtownych zakrętów. Tylko że z czasem przestało być mi to potrzebne. A może właśnie zaczęło mi brakować tego, co nieprzewidywalne?

Michał pracował w firmie projektującej instalacje sanitarne – miał głowę pełną schematów, planów i terminów. W domu mówił mało. Wieczorem siadał z laptopem, z kubkiem herbaty w dłoni, i odpływał do świata, w którym wszystko było policzalne. Ja odpływałam gdzie indziej – w kierunku samotności.

Remont mieszkania był jego pomysłem. „Przyda nam się świeży start”, powiedział. Miałam ochotę zapytać, czy chodzi mu o nowe kafelki czy o nasze życie. Ale nie zapytałam. Przytaknęłam, jak zwykle. Kiedy zaproponował, że jego ojciec – Andrzej – nam pomoże, wzruszyłam ramionami. Nie sądziłam, że jego obecność coś zmieni.

Andrzej był wdowcem, od kilku lat sam. Pamiętałam go jako trochę przygaszonego człowieka, który przyjeżdżał na święta z ciastem i sokiem w torbie. Tym razem miał zostać z nami na dłużej. Byłam pewna, że będziemy sobie przeszkadzać. Że będzie skrzypiał podłogą w kapciach i rozstawiał swoje narzędzia w kuchni. Ale było inaczej.

Pierwszego dnia remontu zaparzył mi herbatę, nie pytając, czy lubię z cytryną. Po prostu postawił kubek na stole. Usiedliśmy i jakoś... zaczęliśmy rozmawiać. O niczym i o wszystkim. Przez kolejne dni między kolejną herbatą a farbą do ścian zaczęła się snuć jakaś cienka nić porozumienia.

Nie planowałam niczego. Ani tej rozmowy, ani uśmiechu, który pojawił się, kiedy opowiadał, jak sam remontował dom z żoną, jeszcze zanim Michał się urodził. Śmiałam się, gdy mówił, że zawsze malował krzywo, więc żona kazała mu tylko trzymać wałek dla zdjęć do rodzinnego albumu. Nie miałam jeszcze pojęcia, że to wszystko stanie się początkiem końca. Ale może to właśnie było nieuniknione?

Dałam się ponieść chwili

Michał wyjechał w poniedziałek rano. Wyszedł jak zawsze – w garniturze, z telefonem przy uchu, jeszcze zanim zamknęły się za nim drzwi. Powiedział tylko, że wróci za cztery dni, że wszystko jest w harmonogramie. Kiwnęłam głową i już po chwili zostałam sama. Z teściem.

Przez pierwsze godziny chodziliśmy po mieszkaniu w milczeniu. On skręcał nowe szafki, ja sortowałam narzędzia i próbowałam nie patrzeć na zegar. Wieczorem zrobiliśmy sobie przerwę. Andrzej zaproponował herbatę. Byłam zmęczona, ale się zgodziłam. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz usiedliśmy nie jako synowa i teść, tylko jako dwoje ludzi, którzy mieli dość samotnych ścian.

– Ile to już lat jesteście z Michałem razem? – zapytał spokojnie, patrząc w przestrzeń.

– Osiem lat. – Upiłam łyk. – Ale to nic nie znaczy.

Zdziwił się. Nie ukrywał tego.

– Myślałem, że jesteście... no, dobrze dobrani.

– Może na zdjęciach.

Zapadła cisza. Nie była nieprzyjemna, raczej ciężka. Czułam, jak napięcie w moim ciele powoli się rozluźnia.

– Po śmierci Ewy przez trzy lata nie byłem w stanie zaparzyć sobie kawy – powiedział nagle. – Wszystko w domu pachniało nią.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na jego dłonie. Trzymał kubek bardzo delikatnie, jakby mógł mu wypaść. Zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz od dawna słucham kogoś, kto mówi szczerze o swoich uczuciach.

– Michał... on mnie nie rozumie – powiedziałam cicho. – Słowa odbijają się od niego jak od ściany. Czasem mam wrażenie, że gdyby mnie nie było, nawet by tego nie zauważył.

Spojrzał na mnie. Długo nic nie mówił. W tym spojrzeniu było coś, czego nie umiałam nazwać – smutek, zrozumienie, a może coś więcej.

– Wiem, jak to jest. Człowiek oddycha, je, chodzi do pracy, ale tak naprawdę nic nie czuje.

Potem było już tylko jedno dotknięcie. Nieplanowane. Jego dłoń przesunęła się po moim ramieniu. Powiedziałam, żeby przestał, ale nie przestał. Nie protestowałam. Nie całowaliśmy się. Nie było żadnych wielkich słów. Tylko bliskość. Skórzana kanapa i cichy pokój w półmroku. Tyle.

Po wszystkim wstałam, poszłam do łazienki i nie wróciłam do salonu. Leżałam w łóżku, patrzyłam w sufit i próbowałam sobie przypomnieć, czy cokolwiek z tego miało sens. Następnego dnia zachowywał się, jakby nic się nie stało. Dokręcał listwy, planował malowanie ściany. Pytał, czy może mi zrobić herbaty. Miałam wrażenie, że to wszystko mi się przyśniło. Ale to nie był sen.

Próbowałam udawać

Michał wrócił późnym popołudniem. Zdążyłam już posprzątać wszystkie ślady remontu. Andrzej wyjechał rano, nie zostawił żadnej wiadomości. Powiedział tylko „do zobaczenia” i schował mi się za drzwiami. Gdy Michał wszedł do mieszkania, pocałował mnie w czoło, odłożył torbę w korytarzu i od razu wszedł do łazienki. Jakby nic się nie zmieniło. Jakby nadal byliśmy tą samą parą, która wysyła sobie listy zakupów, a nic już do siebie nie czuje.

Przez kilka dni wszystko wyglądało tak, jak zawsze. Tylko że ja nie umiałam już w tym tkwić. Nie spałam, śniłam o Andrzeju. O jego spojrzeniu, dotyku, dłoniach, które znały się na wszystkim – i na drzwiach od szafy, i na moim ciele. Budziłam się spocona i zła. Sama na siebie, na niego, na Michała, że nic nie czuje. Na cały świat.

W kuchni unikałam spojrzeń Michała. Rozmowy były krótkie. Czasem milczał dłużej niż zwykle i wtedy łapałam się na tym, że próbuję znaleźć w nim jakiś ślad jego ojca – może echo jego głosu, ruchów, zapachu. Niczego takiego nie było.

– Wszystko w porządku? – zapytał któregoś wieczoru, kiedy patrzyłam przez okno, udając, że podziwiam widok na park.

– W porządku – odpowiedziałam zbyt szybko.

– Jesteś ostatnio rozdrażniona – dodał spokojnie. – Jeśli coś się dzieje, wolałbym wiedzieć.

– Naprawdę? – zapytałam, odwracając się do niego. – Nagle ci zależy?

– Co masz na myśli?

Nie odpowiedziałam. Bałam się, że powiem coś, czego już nie da się cofnąć. Wyszedł z kuchni bez słowa. A ja zostałam ze szklanką w dłoni i myślą, że wszystko zaczyna się rozsypywać. Nie na raz, ale po trochu. W ciszy. Kilka dni później zadzwonił telefon. Numer nieznany, ale odebrałam. W słuchawce zabrzmiał jego głos.

– Chciałem tylko zapytać, jak się trzymasz.

Zamilkłam. Słowa nie chciały przejść mi przez gardło.

– Dobrze – powiedziałam w końcu. – W porządku.

Przepraszam za wszystko – powiedział cicho i się rozłączył.

Zostałam z sygnałem w uchu i poczuciem, że to, co było, wcale nie minęło. Wcisnęłam telefon pod poduszkę, jakby to mogło sprawić, że cała sytuacja zniknie razem z nim. Ale nie znikała.

Prawda wyszła na jaw

Minęło kilka tygodni. Michał wrócił do swoich wyjazdów, do poranków z laptopem i wieczorów w ciszy. Ja próbowałam wrócić do siebie. Do kobiety, którą byłam wcześniej. Gotowałam, chodziłam do pracy, umawiałam się z koleżankami, uśmiechałam się wtedy, kiedy wypadało. Ale wszystko we mnie było przygaszone.

Któregoś dnia Michał wszedł do mieszkania wcześniej niż zwykle. Nie zdążyłam nawet sięgnąć po czajnik, gdy stanął w drzwiach kuchni z taką miną, że od razu wiedziałam, że coś się stało.

Rozmawiałem z ojcem – powiedział, jakby mówił do siebie.

Stanęłam bez ruchu. Ręce zamarły nad zlewem.

– Był u mnie w biurze. Wyszedłem na spotkanie, a on już siedział w poczekalni. Powiedział wszystko. Dosłownie wszystko.

Nie odpowiedziałam. Nie mogłam.

Dlaczego on? – zapytał cicho, ale jego głos dźwięczał jak uderzenie. – Dlaczego mój ojciec? Dlaczego TY?

– Nie planowałam tego – powiedziałam powoli. – To po prostu się stało.

– Zdradziłaś mnie z moim ojcem – powiedział spokojnie, bez gniewu, ale w tym spokoju było więcej bólu niż w krzyku. – Nie ma nic gorszego.

Podszedł do szafy, zaczął wkładać rzeczy do walizki. Nie protestowałam. Patrzyłam, jak układa koszule, jakby to była zwykła delegacja. Widziałam jego twarz – zimną, zaciętą, obcą.

– Michał, proszę…

– O co prosisz? – spojrzał mi w oczy. – Żebyśmy udawali, że nic się nie stało? Że można to wymazać?

Nie odpowiedziałam. Znałam odpowiedź. Niczego nie dało się już cofnąć. Zamknął walizkę i wyszedł.

To nie była miłość

Siedziałam na sofie, w tym samym miejscu, gdzie wszystko się zaczęło. W mieszkaniu panowała cisza, której nikt już nie przerywał. Michał nie dzwonił, nie pytał. Nie zostawił żadnej wiadomości. Wyniósł się z naszego życia, tak jak człowiek wychodzi z pokoju, w którym nagle zabrakło powietrza. A ja nie próbowałam go zatrzymać. Może nie potrafiłam, może nie chciałam.

Andrzej zjawił się trzy dni później. Stał w progu, a ja wiedziałam, że to nie będzie rozmowa o malowaniu ścian.

– Przepraszam, że przyszedłem – powiedział, stając jakby nie wiedział, czy może wejść dalej.

– Skoro już jesteś, wejdź – odparłam bez emocji.

Usiadł naprzeciwko mnie. Zmarszczone brwi, zmęczone oczy, ręce splecione jak u kogoś, kto od dawna nie spał.

– Powiedziałem mu prawdę, bo nie potrafiłem już kłamać. Bo go kocham. I ciebie też.

Zamarłam. Te słowa nie miały już znaczenia, ale i tak zabolały.

– Nie trzeba było – odpowiedziałam po chwili. – Miałeś wybór.

– Nie miałem – odpowiedział bez wahania. – Chciałem żyć uczciwie, chociaż przez chwilę. Nawet jeśli to mnie kosztuje wszystko.

Dlaczego ja? – zapytałam nagle, nie potrafiąc już trzymać w ryzach tego, co we mnie wrzało. – Przecież miałeś tyle czasu, żeby mnie unikać. Żeby się nie zbliżać. Dlaczego nic nie zrobiłeś?

– Nie wiem. Może dlatego, że byłaś jedyną osobą, przy której znowu poczułem, że istnieję. Że nie jestem tylko czyimś ojcem, wdowcem, pomocą remontową.

Westchnęłam. Nie potrafiłam go znienawidzić. Ale nie potrafiłam też spojrzeć na niego bez żalu. Wszystko, co między nami się wydarzyło, miało swoją cenę. I właśnie ją płaciliśmy.

To nie była miłość – powiedziałam cicho. – To była samotność. Tylko samotność.

Andrzej skinął głową. Wstał, jakby wiedział, że to już koniec tej rozmowy.

– Przepraszam – powtórzył. I wyszedł.

Nie zatrzymałam go.

Wszystko się posypało

Od jego wyjścia minęły dwa miesiące. W kuchni zrobiło się więcej miejsca, w łazience ciszej, a w łóżku chłodniej. Michał się nie odezwał. Nie przysłał listu, nie zadzwonił. Nie wiedziałam, gdzie mieszka i nie próbowałam go szukać. Nie wiedziałam, co bym mu powiedziała, nawet gdyby stanął w drzwiach.

Andrzej też przestał się odzywać. Nie przyszedł, nie zadzwonił, nie zapytał, czy daję sobie radę. Tak jakby zniknął razem z całym tym wspomnieniem. Może właśnie tak trzeba było. Może wszystko inne byłoby tylko przedłużaniem bólu, który i tak nie miał już gdzie się podziać.

W pracy mówiłam mało. Uśmiechałam się wtedy, kiedy wypadało. Gdy ktoś pytał, jak się trzymam, odpowiadałam: „W porządku, wszystko dobrze”. Kłamstwa przychodziły mi łatwo. Ludzie rzadko pytają dalej.

Wieczorami próbowałam pisać. Jednej nocy zaczęłam pisać list do Michała. Pisałam długo, bez planu. Opisałam wszystko – nasze osiem lat, milczenie, remont, wieczór z jego ojcem, moje samotne poranki. Na końcu dopisałam: „Zostałam z trzema złamanymi sercami – twoim, jego i moim. I żadnego nie potrafię posklejać”.

Nie wysłałam tego listu, schowałam go do szuflady z rachunkami. Nie wiem po co. Może po to, by kiedyś o tym wszystkim zapomnieć. Może po to, żeby pamiętać. W weekend pojechałam do matki. Zaparzyła herbatę, ale nie pytała o Michała. Czuła, że coś jest nie tak, a ja nie miałam siły się tłumaczyć.

– Nie martw się, córcia – powiedziała tylko. – Czas leczy wszystkie rany.

Może miała rację. A może to tylko kolejne słowa, które niczego nie zmienią.

Karolina, 32 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama