„Mąż nie daje mi pieniędzy na pieluchy dla dziecka. Mówi, że skoro siedzę w domu, to mogę w ramach rozrywki prać tetrę”
„Otworzyłam konto bankowe i zaczęłam przeglądać jego wydatki. Skoro nie było pieniędzy na pieluchy, to chciałam sprawdzić, na co właściwie je wydawał. Restauracja – 120 zł. Nowe felgi do auta – 800 zł. Barber – 150 zł. I codzienne wydatki. Poczułam, jak coś mnie dusi od środka”.

- redakcja
Gdy zaszłam w ciążę, byłam pewna, że razem z Kubą stworzymy kochającą rodzinę. Cieszył się, gdy dowiedział się, że zostanie ojcem. Obiecywał, że o mnie zadba, że nie będę musiała się martwić o nic. Przez pierwsze miesiące po porodzie faktycznie było dobrze. Kuba kupował pieluchy, mleko, chusteczki. Ale potem zaczął się zmieniać. Zaczął narzekać, że „wydaję za dużo”, że „siedzę w domu i nic nie robię”. A potem przestał mi dawać pieniądze na podstawowe rzeczy dla naszego synka.
Byłam pewna, że to żart
Kiedy pewnego dnia powiedział mi, że nie da mi ani grosza na pieluchy, bo mamy tetrę i „mogę ją w ramach rozrywki prać”, myślałam, że żartuje. Niestety, on mówił serio. Stałam wtedy w kuchni, patrząc na niego, i czułam, jak coś we mnie pęka. Jak jego słowa przecinają mnie na pół. Zawsze myślałam, że jest rozsądnym człowiekiem, że troszczy się o naszą rodzinę. Ale teraz zobaczyłam, że dla niego liczyło się tylko to, żeby miał pełny portfel. A ja? Ja miałam sobie radzić sama.
– Kuba, skończyły się pieluchy – powiedziałam mu, gdy wrócił z pracy. – Daj mi pieniądze, muszę kupić nową paczkę.
Podniósł na mnie wzrok znad telefonu i uśmiechnął się kpiąco.
– Po co ci pieniądze? Przecież mamy tetrę.
Patrzyłam na niego w milczeniu, mając nadzieję, że się zaśmieje i powie, że to tylko żart. Ale nie powiedział.
– Serio myślisz, że mam prać pieluchy ręcznie jak nasze babki? – zapytałam, starając się mówić spokojnie.
– No a co ty takiego w domu robisz? Przewijasz, karmisz, usypiasz… I co? To wszystko? Masz czas.
Zacisnęłam pięści.
– Masz pieniądze na swoje papierosy, na swoje piwa po pracy, ale na pieluchy dla własnego dziecka już nie?
Kuba westchnął i wstał od stołu.
– Nie przesadzaj. Pieluchy to luksus, a nie konieczność. Kiedyś ich nie było i dzieci jakoś żyły.
Wtedy zrozumiałam, że prośby nie mają sensu. Kuba nie zamierzał się zmienić. Dla niego było wygodnie, że jestem zależna finansowo. A ja musiałam coś z tym zrobić.
Na siebie wydawał krocie
Wieczorem, gdy Kuba zasnął, usiadłam przy komputerze. Otworzyłam konto bankowe i zaczęłam przeglądać jego wydatki. Skoro nie było pieniędzy na pieluchy, to chciałam sprawdzić, na co właściwie je wydawał. Restauracja – 120 zł. Nowe felgi do auta – 800 zł. Barber – 150 zł. I jeszcze codzienne wydatki na piwo i papierosy. Poczułam, jak coś mnie dusi od środka. On traktował mnie jak darmową pomoc domową, ale na siebie nie żałował.
Zamknęłam laptopa. Wiedziałam, że muszę zacząć działać. Przejrzałam szafę i znalazłam kilka ubrań, których nie nosiłam. Wystawiłam je na sprzedaż w internecie. Za kilka bluzek dostałam 100 zł. Starczyło na pieluchy, chusteczki i jeszcze na kilka drobiazgów dla synka. Kiedy następnego dnia Kuba zobaczył paczkę pieluch, zmarszczył brwi.
– Skąd miałaś na to pieniądze?
– Znalazłam w kieszeni kurtki – skłamałam.
Nie powiedziałam mu prawdy. Bo prawda była taka, że od teraz nie będę go już prosić o pieniądze.
Muszę radzić sobie sama
Miałam dość proszenia i tłumaczenia się. Postanowiłam działać. Po nocy spędzonej na przewijaniu i karmieniu synka usiadłam przy komputerze i zaczęłam szukać pracy. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie na pełen etat, ale coś dorywczego – czemu nie?
Znalazłam ogłoszenie o korepetycjach z angielskiego. Dawno tego nie robiłam, ale przecież w szkole byłam dobra. Napisałam wiadomość. Już po godzinie dostałam odpowiedź – ktoś szukał nauczycielki dla swojego syna.
– Co robisz? – zapytał Kuba, zaglądając mi przez ramię.
– Nic ważnego – odparłam szybko, zamykając laptopa.
Nie musiał wiedzieć. Pierwsza lekcja poszła świetnie. Druga jeszcze lepiej. Po tygodniu miałam już kilku uczniów. Zarabiałam niewiele, ale dla mnie to była fortuna. Pewnego dnia, gdy Kuba wrócił z pracy, na stole leżała paczka pieluch i nowy kocyk dla synka.
– Skąd na to miałaś? – zapytał podejrzliwie.
– Może w ramach rozrywki zaczęłam pracować? – rzuciłam ironicznie.
Zmrużył oczy.
– Myślałem, że nie masz na to czasu.
– Czas się znalazł.
Nie odpowiedział. Patrzył na mnie długo, jakby coś analizował. Może w końcu zaczynał rozumieć, że nie dam się więcej traktować jak darmowa służąca. Ale ja już wiedziałam jedno: nie będę więcej czekać na jego pozwolenie. Znalazłam swoją drogę do niezależności i nie zamierzałam jej porzucać.
Powinnam być niezależna
Pracowałam coraz więcej. Popołudniami, gdy synek spał, siadałam do lekcji online. Po kilku tygodniach zaczęłam zarabiać na tyle, by nie musieć oglądać każdej złotówki z lękiem. Ale Kuba nie był zachwycony.
– Znowu siedzisz przed komputerem? – rzucił, kiedy któregoś wieczoru zobaczył mnie przy biurku.
– Pracuję – odpowiedziałam spokojnie.
– Ciekawe po co. Przecież ja zarabiam na dom.
Odłożyłam długopis i spojrzałam mu w oczy.
– Serio? Bo jeszcze niedawno nie miałeś pieniędzy na pieluchy.
Zacisnął usta. Przez chwilę myślałam, że coś powie, ale zamiast tego odwrócił się i wyszedł do kuchni. Kiedyś bałabym się takiej rozmowy. Teraz czułam siłę. Kilka dni później zadzwoniła do mnie znajoma z propozycją pracy w biurze. Pół etatu, dobre warunki. To było coś więcej niż korepetycje – stała praca, większe pieniądze, prawdziwa niezależność. Wieczorem powiedziałam o tym Kubie.
– I kto będzie zajmował się dzieckiem?! – wybuchnął.
– Poradzę sobie – odpowiedziałam.
– A co, jeśli nie?
– To się przekonamy.
Nie mówił nic więcej. Ale widziałam po jego twarzy, że to mu się nie podobało. Nie podobało mu się, że nie był już panem sytuacji.
Nie potrzebuję jego kasy
Zaczęłam pracę w biurze. Początkowo było trudno, ale po tygodniu przyzwyczaiłam się do nowego rytmu. Rano zostawiałam synka u mojej mamy, pracowałam kilka godzin, potem wracałam i zajmowałam się domem. Pracy miałam więcej, ale… czułam się lepiej niż kiedykolwiek.
Kuba nie był zachwycony.
– Wracasz i od razu zajmujesz się małym, a gdzie obiad? – zapytał, krzywiąc się, gdy zastał pustą kuchnię.
– Możesz ugotować – odparłam spokojnie.
Parsknął śmiechem.
– No nie przesadzaj, ja pracuję!
– Ja też.
Jego mina była bezcenna. Coraz częściej się sprzeczaliśmy. Kuba nie mógł zaakceptować, że już nie jestem od niego zależna. Nie potrafił tego znieść. Pewnego wieczoru usiadł na kanapie i westchnął ciężko.
– Może przesadzałem. Może faktycznie powinnaś mieć swoje pieniądze.
Zdziwiłam się, ale nie dałam tego po sobie poznać.
– Może – powiedziałam tylko.
Nie przeprosił. Nie przyznał, że mnie krzywdził. Ale ja już nie potrzebowałam jego słów. Miałam swoją siłę i swój plan.
Mijały tygodnie. Pracowałam, zarabiałam, przestałam się bać.
Kuba wciąż był obok, ale czułam, że coś między nami się skończyło.
Nie zmienił się. Nadal potrafił rzucić kąśliwy komentarz, nadal nie widział, ile obowiązków miałam na głowie. Ale różnica była taka, że ja już nie musiałam go o nic prosić. Zaczęłam odkładać pieniądze. Na przyszłość, na siebie, na bezpieczeństwo synka.
Pewnego wieczoru spojrzałam na Kubę i zrozumiałam, że to nie on się zmienił. To ja. I teraz to ja miałam wybór. A jeśli kiedykolwiek znajdę się w sytuacji, w której znowu będę musiała o coś prosić – to się nie wydarzy.
Nigdy więcej.
Edyta, 30 lat
Czytaj także:
„Mąż nie przestał być maminsynkiem nawet podczas rozwodu. Gdy zapadł wyrok, leciał wypłakać się w jej spódnicę”
„Żona każe mi wyprowadzać się z domu co 28 dni. Nie potrzebuję korepetycji z biologii, by wiedzieć, co się święci”