„Mąż nie chciał pracować za najniższą krajową. Honor był dla niego ważniejszy niż chleb dla dzieci”
„– Ty chyba żartujesz! Mam kopać w błocie jak jakiś Janek? To do tego sprowadzasz mnie po dziesięciu latach pracy w biurze? – A do czego sprowadza nas twoje nicnierobienie? Do życia z mojej pensji? – wypaliłam”.

- Redakcja
Pamiętam, jak kiedyś zazdrościłam ludziom, którzy mówili: "Praca to tylko narzędzie". Moje życie zawsze było inne – praca była podstawą, na której budowałam każdy dzień. Ostatnio, niestety, stało się tak też z moim małżeństwem. Mój mąż, Krzysztof, od kilku miesięcy szuka pracy, ale jego duma zdaje się bardziej przeszkadzać niż pomagać. Codziennie patrzę na rosnący stos nieopłaconych rachunków i nie mogę nie porównywać nas do naszego sąsiada, Janka.
Janek, choć nie zarabia wiele, wydaje się mieć życie poukładane. Wstaje wcześnie, pracuje na budowie, wraca zmęczony, ale zawsze uśmiechnięty. Gdy pytam go, jak sobie radzi, mówi coś, co wciąż dźwięczy mi w uszach: "Rodzina jest ważniejsza niż wszystko inne". Wtedy zadaję sobie pytanie, czy dla Krzysztofa rodzina naprawdę jest na pierwszym miejscu. Ale jak to powiedzieć? Jak sprawić, by mój mąż zrozumiał, że czasem trzeba schować dumę do kieszeni i po prostu działać?
Mąż był uparty
– Krzysztof, musimy porozmawiać – zaczęłam, ledwo stawiając talerz z parującą zupą na stole.
Podniósł na mnie wzrok znad telefonu. W ostatnich miesiącach to urządzenie było jego głównym towarzyszem.
– O czym? – rzucił, nie odrywając się od ekranu.
– O pracy – powiedziałam z ciężkim sercem.
Westchnął, jakbym go właśnie poprosiła o przebiegnięcie maratonu. Odłożył telefon i spojrzał na mnie z irytacją.
– Przecież szukam – mruknął.
– Szukasz? Od dwóch miesięcy przeglądasz ogłoszenia. Może byś wreszcie coś zrobił? Janek mówił, że u niego na budowie brakuje ludzi.
Na te słowa Krzysztof wstał gwałtownie, krzesło zaskrzypiało na podłodze.
– Ty chyba żartujesz! Mam kopać w błocie jak jakiś Janek? To do tego sprowadzasz mnie po dziesięciu latach pracy w biurze?
– A do czego sprowadza nas twoje nicnierobienie? Do życia z mojej pensji? – odpaliłam.
Jego twarz stężała.
– Wiesz co, Renata? Twoje zarobki wystarczają, żeby utrzymać dom. A ja znajdę coś lepszego, ale nie będę się poniżać.
– To nie jest poniżenie, Krzysztof! To odpowiedzialność za rodzinę!
Nie odpowiedział. Zamiast tego zabrał kurtkę i wyszedł, trzaskając drzwiami. Zostałam sama, patrząc na stygnącą zupę. W głowie huczały mi słowa Janka: "Dumą dzieci nie nakarmisz". Tylko czy Krzysztof kiedykolwiek to zrozumie?
Nie chciałam się kłócić
Następnego ranka Krzysztof milczał. Siedział przy stole z kubkiem kawy, patrząc gdzieś w przestrzeń. Miałam ochotę odpuścić, ale myśl o nieopłaconym rachunku za prąd nie dawała mi spokoju.
– Porozmawiamy? – zapytałam, siadając naprzeciwko.
Nie odpowiedział, ale nie odszedł, co odebrałam jako zaproszenie do kontynuowania.
– Krzysztof, ja naprawdę nie chcę się kłócić. Ale musimy coś zrobić. Wiesz, że mamy zaległości? W tym miesiącu nawet na buty dla dzieci zabrakło. Nie mówiąc o dobrej jakości chlebie.
Podniósł na mnie wzrok. Był zmęczony, jakby nosił na sobie ciężar całego świata.
– I co niby proponujesz? Żebym przyjął byle co, byle tylko coś robić? To ma mnie uszczęśliwić?
– Uszczęśliwi? – zapytałam, nie kryjąc ironii. – Może nie będzie to twoja wymarzona praca, ale przynajmniej nie będziemy spadać na dno.
Parsknął cicho, prawie z goryczą.
– Łatwo ci mówić. Ty masz swoją pracę, swoje miejsce. A ja? Zostaje mi dźwiganie worków i łopata. Tylko tyle jestem wart?
– Jesteś wart więcej – odpowiedziałam cicho. – Ale najpierw musisz to sobie udowodnić.
Zapadła cisza, gęsta i długa. W końcu wstał, wyjął papierosa z paczki i rzucił:
– Daj mi spokój, Renata. Po prostu daj mi spokój.
Patrzyłam za nim, gdy wychodził na balkon. W jego spojrzeniu widziałam coś, co mnie przerażało – pustkę, jakby sam siebie nie rozumiał.
Próbowałam go przekonać
– Renata, wiesz, co ty w ogóle mówisz? – rzucił Krzysztof ostro, kiedy wieczorem ponownie próbowałam wrócić do rozmowy. Tym razem byłam przygotowana, a w dłoni trzymałam coś, co miało mu pomóc otworzyć oczy – kartkę z rozpisanymi wydatkami i naszymi zaległościami.
– Spójrz na to. Nie ma tu miejsca na twoją dumę – powiedziałam, podsuwając mu papier.
Wziął go niechętnie, przelotnie rzucił okiem i odłożył na stół.
– Znowu zaczynasz… – zaczął, ale przerwałam mu, zanim zdążył dokończyć.
– Tak, zaczynam, bo mam już dość, Krzysiek. Patrzysz na Janka z góry, nazywasz go „nieudacznikiem”, a on przynajmniej robi, co trzeba. Wraca do domu, płaci rachunki i nie ogląda się na nikogo!
Jego twarz pociemniała, a oczy zabłysły gniewem.
– Nie porównuj mnie do niego! – wybuchnął, uderzając dłonią w stół. – To, co on robi, to wegetacja, a nie życie!
– A co my mamy? Bajkę? – odparłam, podnosząc głos. – Krzysztof, dzieci pytają, dlaczego nie mogą jeździć na basen jak inne. Wiesz, jak to boli?
Zapadła cisza. Zsunął wzrok na stół, dłonie zacisnął w pięści.
– Nie rozumiesz… – wymamrotał, jakby do siebie.
– To ty mi wytłumacz, Krzysztof. Co ja mam rozumieć? Że twoja duma jest ważniejsza od nas wszystkich? – wybuchłam.
Nie odpowiedział. Wstał i wyszedł z pokoju. Tym razem nie trzasnął drzwiami, ale w jego spojrzeniu widziałam więcej bólu niż gniewu.
Poradziłam się sąsiada
Kilka dni później, schodząc po zakupy, natknęłam się na Janka. Stał przy swoim samochodzie, wyciągając z bagażnika worek cementu. Zatrzymałam się i przywitałam.
– Ciężko dziś? – zagadnęłam, patrząc na jego zmęczoną, ale pogodną twarz.
– Ciężko jak zawsze, ale przynajmniej wiem, po co to robię – odpowiedział, uśmiechając się lekko. – A co u was?
Zawahałam się, ale w końcu zdecydowałam się na szczerość.
– Krzysztof dalej szuka pracy, ale… wiesz, duma mu chyba przeszkadza. Nie chce nawet pomyśleć o czymś na początek.
Janek skinął głową, jakby wcale go to nie dziwiło.
– Duma to ciężka rzecz. Kiedyś też miałem problem, żeby ją przełknąć. Ale w końcu zrozumiałem – zaczął mówić, przerywając tylko na chwilę, by przerzucić cement na taczkę. – Rodzina to nie miejsce na dumę. To miejsce na poświęcenie.
Zastanowiłam się nad jego słowami. Wydawały się takie proste, a jednocześnie tak odległe dla Krzysztofa.
– Jak mu pomóc? – wyrwało mi się.
Janek spojrzał na mnie z troską.
– Nie wiem, Renata. Każdy musi sam do tego dojść. Ty możesz tylko pokazać, że wciąż w niego wierzysz. Ale… daj mu też czas.
Podziękowałam i poszłam dalej. Po drodze myślałam o tym, co powiedział. Może właśnie tego Krzysztof potrzebował? Cierpliwości i wiary, że da radę. Tylko czy ja jeszcze potrafiłam je w sobie znaleźć?
Mąż się otworzył przede mną
Wieczorem, gdy dzieci już spały, usiadłam z Krzysztofem w kuchni. Nie mówił nic, a ja bałam się zacząć. W końcu odważyłam się.
– Byłam dziś na dole. Rozmawiałam z Jankiem.
Zareagował tak, jak się spodziewałam – przewrócił oczami i odchylił się na krześle.
– Znowu Janek. Może od razu mnie zamień?
– Przestań – odparłam spokojnie. – On powiedział coś, co dało mi do myślenia. Że rodzina to nie miejsce na dumę, tylko na poświęcenie.
Krzysztof wpatrywał się we mnie przez chwilę, a potem westchnął ciężko.
– Łatwo mu mówić. On nigdy nie miał czegoś więcej. Dla niego to normalne… – zaczął, ale głos mu się załamał.
– A dla ciebie? – zapytałam cicho. – Co jest normalne, Krzysztof?
Milczał, a ja widziałam, jak walczy sam ze sobą.
– Boję się – powiedział w końcu, ledwie słyszalnie. – Że jeśli zacznę od czegoś takiego… to tam już zostanę. Nigdy nie wrócę do tego, kim byłem.
Chciałam coś powiedzieć, ale widziałam, że teraz to jego moment.
– Wiesz, co czuję, kiedy patrzę na dzieci? – ciągnął, nie patrząc na mnie. – Że zawiodłem. Że nie jestem tym, kim powinienem być.
– Jesteś ojcem – przerwałam mu delikatnie. – Dla nich to wystarczy, jeśli pokażesz, że walczysz.
Przetarł twarz dłońmi. Widziałam w jego oczach coś nowego – może strach, może determinację.
– Jutro… Jutro pójdę do Janka. Zobaczę, co mogę zrobić – powiedział, po czym wstał i wyszedł do salonu.
Może to była tylko chwila, ale poczułam, że coś się w nim złamało – może na lepsze.
Od czegoś musi zacząć
Krzysztof dotrzymał słowa. Następnego dnia zszedł do Janka i wrócił z informacją, że zaczyna pracę na budowie od poniedziałku. Nie był z tego dumny, ale nie narzekał. Przez kolejne dni widziałam, jak zmienia się w nim coś, co wcześniej wydawało się niemożliwe – pojawiło się poczucie celu.
Kiedy po pierwszej wypłacie wrócił do domu z butami dla dzieci, nie potrzebował słów, by pokazać, że się stara.
– Wiem, że to tylko początek – powiedział, kładąc zakupy na stole.
– Każdy początek jest trudny – odpowiedziałam, patrząc, jak dzieci biegną do niego z uśmiechami.
Nie było w tym magicznego happy endu. Problemy nie zniknęły, a nasze relacje wciąż były kruche. Ale w tamtej chwili po raz pierwszy od dawna poczułam, że walczymy razem – i że może jeszcze mamy szansę na wspólną przyszłość.
Renata, 39 lat
Czytaj także: „Córka jest jak magnes na nieudaczników. Sprowadza do domu kochasiów w potrzebie, bo podoba jej się zabawa w samarytankę”
„Teściowa odebrała mi męża, lecz nie pozwolę, by mieszała wnukom w głowach. Mogą raz na zawsze pożegnać się z babcią”