„Mąż nic nie pomagał w domu, chociaż pracował zdalnie. W końcu dałam mu ultimatum – miotła albo walizka”
„– W firmie miałem własny pokój, pracowałem sobie w ciszy i spokoju. A tu? Harmider jak na bazarze przed świętami. Dzieciaki, ty, pies. Wszyscy łażą, trzaskają drzwiami, czegoś chcą. Zwariować można! – słyszałam każdego wieczora”.

Krzysztof i ja jesteśmy małżeństwem od piętnastu lat. Mamy dwoje dzieci: dwunastoletnią Julkę i ośmioletniego Kacpra. Do niedawna byliśmy zgodną, kochającą się rodziną. Owszem, zdarzało nam się posprzeczać, ale zawsze szybko dochodziliśmy do porozumienia. Cichutko, spokojnie, bez podnoszenia głosu. W naszym domu nigdy nie było żadnych awantur. Potem jednak zaczął pracować zdalnie i idylla się skończyła. Krzysztof, kiedyś spokojny i ugodowy, stał się nerwowy i wybuchowy. Krytykuje dzieci, krzyczy na mnie. Boję się, że tego nie wytrzymamy, i nasza rodzina się rozpadnie.
Wszystko było na mojej głowie
Wszystko zaczęło się, gdy firma Krzysztofa przeszła na pracę zdalną. Z dnia na dzień zniknęły dojazdy, korki, pośpiech o poranku. Początkowo był zachwycony. Śmiał się, że w końcu będzie miał więcej czasu dla rodziny. Wcześniej wychodził do pracy, zanim wstało słońce, a wracał dopiero późnym wieczorem – wykończony, małomówny, odcięty. Czasem nawet dzieci nie zdążyły go zobaczyć. Weekendy starał się poświęcać nam, ale zawsze miał poczucie, że to za mało. Teraz? Miał być w domu cały czas. Na wyciągnięcie ręki. Czy mogło być lepiej?
Wyobrażenia sobie, a życie sobie. Dość szybko zauważyłam, że Krzysztof zupełnie nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Mnie też nie było łatwo, ale przynajmniej się starałam. A on? Już po kilku dniach zaczął się denerwować i narzekać. Żalił się, że nie może skupić się na pracy, że jak tak dalej pójdzie, to go zwolnią, bo robi tylko połowę tego, co normalnie.
– W firmie miałem własny pokój, pracowałem sobie w ciszy i spokoju. A tu? Harmider jak na bazarze przed świętami. Dzieciaki, ty, pies. Wszyscy łażą, trzaskają drzwiami, czegoś chcą. Zwariować można! – słyszałam każdego wieczora.
Było nerwowo
Doprowadzało mnie to do białej gorączki, bo liczyłam raczej na jego wsparcie, a nie żale, ale milczałam. Nie chciałam jeszcze dolewać oliwy do ognia. Ba, żeby ułatwić mężowi życie, urządziłam mu zamknięte biuro w naszej sypialni i zwolniłam z pomocy dzieciom w zdalnych lekcjach. Zapowiedziałam też Julce i Kacprowi, że jak tatuś pracuje, to nie wolno wchodzić i mu przeszkadzać. W efekcie spadły na mnie dodatkowe obowiązki i nad swoją pracą mogłam się pochylić praktycznie dopiero w nocy, gdy wszyscy szli spać, ale co tam. Mój szef rozliczał mnie z dzieła i nie obchodziło go, o której godzinie siądę do komputera.
Byłam potwornie zmęczona i niewyspana, ale cieszyłam się, że panuję nad sytuacją. Sił dodawała mi też nadzieja, że Krzysztof z czasem okrzepnie, nauczy się pracować wydajnie w nowych warunkach i przejmie ode mnie część obowiązków. Przecież widział, że ledwie trzymam się na nogach. Mijały jednak kolejne tygodnie i nic się nie zmieniało. Siedział przez cały dzień zamknięty w sypialni, potem szedł na spacer z psem, żeby przewietrzyć głowę, a dopiero potem ewentualnie poświęcał czas dzieciom. Byłam tym coraz bardziej zawiedziona i sfrustrowana, ale ciągle milczałam.
Kiedy przyszły poluzowania, dzieci wreszcie wróciły do szkoły. Liczyłam na to, że trochę odetchnę. Bardzo tego potrzebowałam, bo poprzednie miesiące porządnie dały mi w kość. Przecież nawet w wakacje musiałam jakoś zorganizować Julce i Kacprowi czas. A jednocześnie pogodzić to z pracą. Niestety, moje szczęście nie trwało długo. Kilka tygodni później pan premier ogłosił, że od nowego tygodnia szkoły znowu zostaną zamknięte.
Nie miałam wyjścia
Gdy to usłyszałam, wpadłam w czarną rozpacz. Czułam, że nie dam już rady sama zajmować się Julką i Kacprem. Nie bacząc na przestrogi psychologa z telewizji, przeprowadziłam poważną rozmowę z Krzysztofem. Zapowiedziałam stanowczym tonem, że musi wziąć na siebie część obowiązków związanych z opieką nad dziećmi, że miał już dość czasu, by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, i musi tak zaplanować sobie robotę, by chociaż pomóc im w lekcjach. Oczywiście się zdenerwował.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież wiesz, że nie mam nawet chwili!
Wykręcał się jak piskorz, ale nie ustępowałam. Przypomniałam mu, że ja też pracuję, mam prawo do odpoczynku i czasu dla siebie. Tak go przycisnęłam i zagadałam, że w końcu się zgodził. Byłam z tego powodu bardzo szczęśliwa. Szybko jednak zaczęłam żałować, że w ogóle poprosiłam go o pomoc. Powód? Mąż, zamiast pomagać dzieciom, rozstawiał je po kątach.
Nagle stał się bardzo krytyczny i wymagający. Nie było dnia, by nie wbił któremuś z nich szpili, nie zarzucił, że źle się uczy, zachowuje, marnuje jego cenny czas. Żeby chociaż robił to spokojnie, przedstawił jakieś rzeczowe argumenty. Przecież kiedyś umiał z nimi normalnie rozmawiać. I słuchać. Ale nie. Któregoś dnia nazwał Kacpra ofermą, bo nie potrafił rozwiązać jakiegoś zadania. Syn przybiegł do mnie z płaczem. Uspokoiłam go, a potem urządziłam mężowi karczemną awanturę. Krzyczałam, że teraz nie czas na lekcje wychowawcze, że dzieci trzeba teraz wspierać, okazywać im wiele zrozumienia i ciepła.
Bo to dla nich bardzo trudny okres. Spodziewałam się, że przeprosi, zrozumie, że popełnił błąd. Zamiast tego wrzasnął, że ma już wszystkiego dość i wyszedł, trzaskając drzwiami. A jak wrócił, to zaczął czepiać się o wszystko od nowa. I tak jest dzień w dzień.
Atmosfera w domu stała się nie do zniesienia. Doszło do tego, że Kacper starał się schodzić ojcu z drogi, a Julka albo uciekała do swojego pokoju, albo wdawała się z nim w pyskówki. Nie chciałam, żeby nasza rodzina się rozpadła, ale nie miałam wyjścia. Powiedziałam mu, że albo się ogarnie, albo fora ze dwora. Wiecie co zrobił? Spakował walizki i odszedł. Tak po prostu. Po 15 latach małżeństwa, tylko dlatego, że nie nalegałam, żeby pomagał mi w domu.
Luiza, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałam, że mąż zabierze mnie gdzieś na Mikołajki, ale się przeliczyłam. W jego kieszeni znalazłam inne zaproszenie”
- „Pożyczyłam teściowej pieniądze na nową pralkę. Chciałam mieć dobre serce, a skończyłam z pustym portfelem”
- „Podczas mycia okien na Święta zobaczyłam coś, czego nie powinnam. W tym roku zamiast kolęd wysłucham tłumaczeń męża”

