„Mąż na gwiazdkę wręczył mi kopertę. Myślałam, że pokaże bardziej ludzkie oblicze, ale on po prostu nie ma serca”
„Przy stole wigilijnym siedzieliśmy w ciszy. Dzieci udawały, że wszystko jest w porządku, chociaż starszy syn przez cały czas patrzył w telefon, a córka bez przekonania przesuwała pierogi po talerzu. Ja też udawałam, że się cieszę, że smakuję karpia i że nie widzę, jak mąż unika mojego wzroku”.

Święta Bożego Narodzenia były dla mnie zawsze czymś więcej niż tylko kolacją i prezentami. To był czas bliskości, ciepła i nadziei, nawet gdy życie nie rozpieszczało. Dlatego mimo chłodu w relacji z mężem, wciąż miałam nadzieję, że coś się zmieni. Przez cały grudzień czekałam na choćby najmniejszy znak, że jeszcze mu zależy. Próbowałam nie widzieć jego dystansu, jego milczenia przy wspólnych posiłkach, jego nieobecności nawet wtedy, gdy siedział obok. A potem przyszedł wieczór wigilijny. Dostałam kopertę. Tylko tę jedną — białą, bez ozdób. I wszystko się skończyło. Albo raczej wszystko się zaczęło od nowa.
Prezenty czekały pod choinką
Przy stole wigilijnym siedzieliśmy w ciszy. Dzieci udawały, że wszystko jest w porządku, chociaż starszy syn przez cały czas patrzył w telefon, a córka bez przekonania przesuwała pierogi po talerzu. Ja też udawałam, że się cieszę, że smakuję karpia i że nie widzę, jak mąż unika mojego wzroku. Mój własny mąż, z którym spędziłam dwadzieścia lat życia, a który od miesięcy zachowywał się jak współlokator. Chyba nawet współlokator byłby bardziej uprzejmy.
— Kompot jest z suszu jak lubisz — powiedziałam cicho, podsuwając mu szklankę.
— Mhm — odpowiedział, nie podnosząc głowy znad talerza.
Miałam na sobie czerwoną sukienkę, którą kupiłam specjalnie na ten wieczór. Zrobiłam makijaż, rozpuściłam włosy. Może naiwnie wierzyłam, że chociaż dzisiaj spojrzy na mnie tak, jak kiedyś. Że w tych oczach znowu znajdę cień czułości. Ale on patrzył wszędzie, tylko nie na mnie.
Prezenty czekały pod choinką, owinięte w kolorowy papier, równo ułożone. Dzieci rzuciły się do nich jakby z ulgą — w końcu coś, co nie pachniało napięciem. Ja też miałam swój prezent. Kopertę. Leżała obok mojego talerza. Nie miała żadnej wstążki, żadnego życzenia. Wzięłam ją do ręki i poczułam, jak ściska mi się gardło. Coś mi mówiło, żeby nie otwierać jej przy dzieciach.
— Otwórz teraz — powiedział spokojnie mój mąż. — Tak będzie lepiej.
Sięgnęłam po kopertę i już wiedziałam, że to nie będzie nic dobrego. Intuicja nie zawodzi kobiety, która przez lata uczyła się czytać między słowami.
Pokręciłam głową
Otworzyłam kopertę powoli, jakby to miało sprawić, że zawartość zmieni się w coś innego. Może bilety na wycieczkę? Może list z przeprosinami? Może klucz do jakiegoś miejsca, gdzie jeszcze możemy zacząć od nowa? Nie. To była kartka. Zwykła, biała, tania kartka z jednym zdaniem napisanym komputerowo, bez podpisu. Zdanie brzmiało: Po nowym roku składam pozew o rozwód.
Bez „przepraszam”, bez „musimy porozmawiać”, bez „zależy mi, ale już nie potrafię”. Tylko ta linijka, jak jakieś obwieszczenie z urzędu czy komunikat z banku. Zamknęłam oczy. Może na moment, może na minutę. W tym czasie dzieci rozszarpywały papier, śmiały się, pokazywały sobie nawzajem prezenty. A ja czułam, że tonę. Siedziałam z tą kartką w dłoni, a serce biło mi tak głośno, że nie słyszałam kolęd sączących się z głośnika.
— Chcesz coś powiedzieć? — zapytał mąż cicho, kiedy dzieci przeniosły się do salonu.
— W tej chwili? — odparłam, z trudem łapiąc oddech. — Teraz, przy choince?
— Wolałem ci to napisać. Bez emocji. Bez scen — powiedział bez cienia zawahania, jakby opowiadał o prognozie pogody.
— I uznałeś, że święta to dobry moment?
— Przynajmniej będziesz miała czas to przetrawić. Wolne masz, dzieci w domu...
Pokręciłam głową. Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka. W jednej linijce odebrał mi całe poczucie sensu. Rozbił coś, co i tak już dawno pękało.
— Ty naprawdę nie masz serca.
— Nie mam już siły — odpowiedział. — I chyba ty też nie.
Koperta zamiast prezentu
W nocy nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w migoczące światełka na choince, które z każdą godziną traciły swój blask, tak jak ja. Tak jak nasza rodzina. Przestawała świecić, bo zabrakło w niej źródła światła. Miłości? Czułości? Wspólnego kierunku? Sama już nie wiedziałam, co pierwsze zaczęło się kruszyć. Leżałam na kanapie, bo nie chciałam dzielić łóżka z człowiekiem, który uznał, że najważniejszą decyzję naszego życia można wręczyć komuś jak rachunek za prąd. On spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby wypowiedzenie dwudziestu lat wspólnego życia było po prostu jednym z zadań do odhaczenia na liście.
Rano wstałam pierwsza. Dzieci jeszcze spały, a on jak gdyby nigdy nic wszedł do kuchni, zaparzył sobie kawę i wyjął masło z lodówki. Nie zapytał, czy chcę. Nie zapytał, jak się czuję. Nawet nie spojrzał w moją stronę.
— Będziesz dzisiaj coś gotować, czy mamy coś zamówić? — zapytał w końcu.
— A ty dalej udajesz, że to jest normalny dzień? — Podniosłam głos, pierwszy raz od miesięcy.
— Nie chcę kłótni przy dzieciach. To wszystko.
— Napisałeś mi, że chcesz rozwodu. W Wigilię. Koperta zamiast prezentu. Myślisz, że da się po czymś takim zjeść rosół i zapomnieć?
Spojrzał na mnie bez cienia emocji. Wyszedł z kuchni. Po chwili usłyszałam brzdęk szkła. Jedna z bombek spadła z choinki i roztrzaskała się na podłodze. Przypadek? Nie wiem. Ale ślady zostały.
Zaczęłam płakać
Po południu poszłam do piwnicy. Nie po to, żeby coś wziąć, a po prostu musiałam się schować. Odetchnąć. Przestać słyszeć jego kroki, jego ziewanie, jego oddech. Usiadłam na zimnym krześle obok zamrażarki, tej samej, do której jesienią wkładaliśmy mięso na święta. Planowałam wtedy wszystko: bigos, gołąbki, sernik, uszka z grzybami. Chciałam, żeby było idealnie. Dla dzieci. Dla nas. Nawet dla niego.
Przez chwilę siedziałam w ciszy. Słyszałam tylko pracujący agregat i gdzieś daleko stłumione śmiechy dzieci. Nadal nic nie wiedziały. Jeszcze nie. Zaczęłam płakać. Tak cicho, jakby i łzy nie miały prawa być głośne. Czułam się jak idiotka. Przez tyle lat wierzyłam, że wystarczy się starać. Że jak się robi wszystko dobrze, pierze, gotuje, odkłada, dba, to wystarczy, żeby ktoś został. Nie przyszło mi do głowy, że ktoś może przestać kochać, nawet jeśli nie ma awantur, zdrad i dramatów.
Usłyszałam kroki na schodach. Wiedziałam, że to on. Otworzył drzwi i rozejrzał się po pomieszczeniu.
— Co ty tu robisz? — zapytał.
— Schowałam się przed tobą.
— Przecież nic się nie stało — odpowiedział chłodno. — Nie zdradziłem cię, nie uderzyłem, nie piłem, nie krzyczałem. Po prostu... mi przeszło.
Przeszło mu — jakby mówił o przeziębieniu. O znudzeniu jakimś serialem. O pasji, którą się kiedyś miało.
— To może trzeba było o tym mówić, a nie pisać w kartce – wyszeptałam.
Wzruszył ramionami.
— I tak byś płakała. Może mniej, ale efekt ten sam.
Zostawił mnie tam, z zamrażarką pełną mięsa i sercem, które nie wiedziało, co z tym wszystkim zrobić.
Zasnęłam dopiero nad ranem
Był drugi dzień świąt. Na stole stały resztki makowca, który piekłam do późna, jeszcze z nadzieją. Dzieci śmiały się przy grze planszowej, jakby wszystko było w porządku. On siedział z nimi, udając ojca roku. Śmiał się z ich żartów, podsypywał im więcej cukierków, jakby nie rozsadził nam życia z zimną precyzją. Nie odzywałam się. Nie potrafiłam. Patrzyłam na nich z kuchni, oparta o framugę drzwi, jakby to była scena z filmu.
Wieczorem zaczęłam rozbierać choinkę. Tak po prostu. Dzieci patrzyły zdziwione, ale nie pytały. Może czuły, że coś się wydarzyło, że coś jest inaczej, tylko nie potrafiły znaleźć słów. On przyszedł dopiero wtedy, gdy zsunęłam ostatnią bombkę i została tylko naga jodła.
— Co ty robisz? — zapytał z irytacją.
— Święta się skończyły — odpowiedziałam. — Właściwie nawet się nie zaczęły.
— Przesadzasz.
— Ty mnie wczoraj zostawiłeś. W środku świąt. W środku wszystkiego. A ja mam siedzieć i wpatrywać się w choinkę jak idiotka?
Zamilkł. W końcu powiedział tylko:
— To już i tak nie ma znaczenia.
Zwinęłam lampki, wcisnęłam je do kartonu. Drzewko wyniosłam sama na balkon. Uznałam, że później zniosę je do śmietnika. Wieczorem, kiedy wszyscy już spali, weszłam do kuchni. Pocięłam tę kartkę z koperty na drobne kawałki. Wrzuciłam do kosza. Zasnęłam dopiero nad ranem. W ubraniu, pod kocem, z bolącą głową. Ale bez płaczu. Już nie płakałam.
Zadzwoniłam do przyjaciółki
Rano dzieci jadły płatki w piżamach, rozczochrane, jeszcze rozespane. Słuchały muzyki, śmiały się, opowiadały sobie, kto miał dziwniejszy sen. Patrzyłam na nie i coś we mnie pękło. On siedział obok, przeglądał wiadomości na telefonie, zupełnie oderwany od reszty. Jakby już był gdzie indziej. Jakby psychicznie się wyprowadził, a ciało zostało tylko na przeczekanie.
Zaparzyłam kawę. Usiadłam z filiżanką przy stole i patrzyłam w okno. Śnieg prószył, świat był biały i cichy. Wtedy dotarło do mnie coś prostego: ja już nie muszę o nic walczyć. Nie muszę go przekonywać, że jestem warta uwagi. Nie muszę budować czegoś z człowiekiem, który w Wigilię, zamiast podziękowania za życie, jakie wspólnie przeżyliśmy, wręczył mi decyzję o końcu — jakby oddawał kurtkę do pralni.
Zadzwoniłam do przyjaciółki.
— Czy mogę dziś przyjechać z dziećmi? — zapytałam. — Potrzebuję… potrzebuję normalności.
— Przyjedź. Mamy pierogi i ciasto — odparła bez wahania.
Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Wyszłam, nie oglądając się na niego. Stał w przedpokoju, ale nic nie powiedział. Może nie miał już nic do powiedzenia. Wsiadłam z dziećmi do auta. Puszczałam im kolędy. Śpiewały, uśmiechały się, a ja jechałam prosto przed siebie.
Iga, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Moja siostra przyjeżdża do mnie na święta jak do hotelu all inclusive. W tym roku wystawiłam jej rachunek z odsetkami”
- „Martwiłam się, że moja dorosła córka całymi dniami siedzi na kanapie przed telewizorem. Musiałam wdrożyć sprytny plan”
- „Na rodzinną Wigilię ojciec przyprowadził swoją nową partnerkę. Świąteczny sernik jeszcze nigdy nie smakował tak gorzko”

