„Mąż na emeryturze oklapł jak stary grzyb. Nie zamierzam z nim spędzić końcówki życia w kapciach i przed telewizorem”
„Tygodnie mijały, a on nadal spędzał dnie w ciszy, w fotelu, z gazetą albo przed telewizorem. Żadnych planów, żadnych rozmów, tylko cichy rytm dnia, jakby czas się zatrzymał i zatrzymał też nasze małżeństwo. Czułam się jak intruz w jego świecie”.

- Redakcja
Kiedyś wyobrażałam sobie emeryturę jak sielski obrazek z pocztówki: ja i Edward w ogrodzie, wśród róż, z kawą w ręku. On czyta gazetę, ja pielę, potem razem idziemy do kina, może na obiad do baru mlecznego – takiego prawdziwego, z pierogami i kompotem. W środku tygodnia! Bez pośpiechu, bez myślenia, że jutro do pracy.
Siedział w domu
Mieliśmy nadrobić te wszystkie chwile, których brakowało przez lata.
– Pamiętasz, jak mówiliśmy: „Na emeryturze to się w końcu nagadamy”? – spytałam go kiedyś przy kolacji.
– Pamiętam – odparł bez entuzjazmu, nie odrywając wzroku od telewizora.
I to właśnie był początek mojej samotności – tej nowej, nieznanej, bo przeżywanej obok człowieka, z którym spędziłam pół życia. Edward, mój mąż, kiedyś najlepszy przyjaciel, po przejściu na emeryturę zmienił się w cichego, zdystansowanego domatora. Zamykał się w sobie jak ślimak w skorupie. Ja chciałam wyjść do ludzi, on – zamknąć drzwi.
Z początku myślałam, że to przejściowe, że może po tylu latach pracy musi po prostu odpocząć. Ale tygodnie mijały, a on nadal spędzał dnie w ciszy, w fotelu, z gazetą albo przed telewizorem. Żadnych planów, żadnych rozmów, tylko cichy rytm dnia, jakby czas się zatrzymał i zatrzymał też nasze małżeństwo. Czułam się jak intruz w jego świecie. A przecież emerytura miała być wreszcie odkrywaniem siebie.
Zupełnie skapcaniał
Zawsze robiliśmy śniadania razem. Taki nasz małżeński rytuał – jedno kroiło chleb, drugie parzyło herbatę. Tego ranka też tak było, ale cisza między nami była gęstsza niż zwykle. Edward siedział przy stole i chrupał kromkę świeżego pieczywa, ja usiadłam naprzeciwko, próbując znaleźć temat do rozmowy.
– Może dziś wybierzemy się na spacer? Park pod lasem wygląda przepięknie o tej porze – zaczęłam z nadzieją.
Nie odpowiedział od razu. Przełknął kęs, spojrzał w okno.
– Nie mam ochoty – mruknął w końcu.
– To może kino? Grają tę włoską komedię, którą kiedyś oglądaliśmy w telewizji. Śmiałeś się wtedy jak dziecko…
– Halina, daj spokój z tymi pomysłami – przerwał mi nieco ostrzej.
– Ale przecież tyle lat czekaliśmy, żeby mieć czas dla siebie! Teraz możemy wszystko. Nie musimy się nigdzie spieszyć!
– I właśnie dlatego chcę spokoju. Nie rajdów po mieście, nie kina, nie spacerów. Spokoju – powiedział spokojnie, ale z wyraźną irytacją.
Byłam rozczarowana
Wstałam od stołu i zaczęłam zbierać talerze. Poczułam, jak zbiera się we mnie gniew, choć jeszcze rano czułam się lekka i pełna planów.
– Ty naprawdę myślisz, że emerytura to jakiś stan półśpiączki? – odwróciłam się do niego. – Myślałam, że wreszcie zaczniemy żyć, a nie czekać na prognozę pogody i nowy odcinek serialu.
– Tobie się coś pomyliło – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. – Emerytura to odpoczynek, nie obóz przetrwania.
Zamknęłam z hukiem drzwiczki od zmywarki. Nawet nie zareagował. Usiadł z powrotem do gazet. Stałam tak chwilę i patrzyłam na niego – na mężczyznę, którego przecież kiedyś kochałam całym sercem. Czułam się, jakby ktoś zamienił go na wersję, której nie znam. Albo może to ja się zmieniłam?
Poszłam do pokoju i usiadłam w fotelu. Myślałam o tych wszystkich planach, o tych rozmowach sprzed lat, kiedy śniliśmy o tym czasie jako o nagrodzie. I teraz miałam ten czas, tylko że obok mnie siedział człowiek, z którym nie potrafiłam już nawet porozmawiać. Zastanawiałam się, ile jeszcze takich poranków wytrzymam i czy naprawdę jeszcze jesteśmy razem, skoro każdy z nas żyje już osobno.
Zostałam z tym sama
Wyjęłam z szafy torbę podróżną. Nie brałam dużo – kilka rzeczy, kosmetyczkę, książkę. Spakowałam się bezgłośnie, jak złodziej, który nie chce obudzić gospodarza. Zostawiłam mu krótką karteczkę na lodówce: „Pojechałam do Kasi. Potrzebuję kilku dni dla siebie. H.”. I już. Zadzwoniłam do córki chwilę wcześniej, z duszą na ramieniu.
– Mamo? Coś się stało? – zapytała zaskoczona.
– Kasieńko, mogę u ciebie przenocować? Może kilka dni? Nie… nie martw się. Nic się nie stało tak dosłownie. Po prostu… potrzebuję przestrzeni.
– Na ile? – dopytywała ostrożnie.
– Może tydzień. Tyle wystarczy, żeby złapać oddech.
– Przyjeżdżaj, oczywiście. Tylko… wszystko w porządku z tatą?
– On ma się dobrze – odpowiedziałam, choć nie byłam tego pewna.
Nie dopytywała więcej. I dobrze. Kiedy weszłam do jej mieszkania, poczułam dziwne napięcie – zapach innego świata, rytm dnia inny niż w naszym domu.
Nie miałam pomysłu
Kasia zaproponowała mi herbatę, usiadłyśmy przy kuchennym stole. Patrzyła na mnie uważnie, ale nie zadawała zbędnych pytań.
– Chcesz pogadać? – zapytała w końcu, podając mi kubek.
– Nie dziś. Dziś tylko się położę. Jestem trochę… zmęczona – odpowiedziałam.
W pokoju gościnnym ułożyłam się na kanapie. Ciepły koc, dźwięki miasta za oknem, szum kaloryfera. Czułam się jakbym była gdzieś daleko od własnego życia. I może właśnie tego potrzebowałam.
Zasnęłam późno. Leżałam z otwartymi oczami i myślałam o Edwardzie. Nie o tym, czy się złości, że zniknęłam, raczej o tym, czy w ogóle zauważył. Może odetchnął z ulgą, że wreszcie ma święty spokój, albo po prostu uznał, że to chwilowe, jak wszystko.
Po trzech dniach u Kasi zaczęłam się wiercić. Mieszkanie było wygodne, córka serdeczna, ale czułam, że wisi nade mną pytanie, które prędzej czy później padnie. Po śniadaniu, kiedy Kasia szykowała się do wyjścia, spojrzała na mnie uważnie.
– Mamo… co dalej?
– Wrócę. Ale nie dzisiaj – powiedziałam, zerkając na okno. – Jutro, może pojutrze.
Musiałam to rozwiązać
Pokiwała głową, a potem przytuliła mnie bez słowa. Tego dnia spakowałam torbę i wróciłam do domu bez zapowiedzi. Przekręciłam klucz w zamku i weszłam do cichego mieszkania. Edward siedział w fotelu, jak zwykle, z gazetą. Nawet nie drgnął, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.
– Wróciłaś – rzucił tylko.
– Tak.
– Jadłaś coś?
– U Kasi.
Nie zapytał, czemu pojechałam, nie zapytał, jak się czułam, co myślałam, a ja nie mówiłam. Usiedliśmy przy stole. Piliśmy herbatę w milczeniu, każde z nas było w swoim świecie. Zajęło mi kilka dni, zanim zdobyłam się na rozmowę z Edwardem. Próbowałam najpierw delikatnie – od sugestii, że może powinniśmy ustalić sobie jakiś rytm dnia. Że będziemy wychodzić, ale on nie musi czuć się zobowiązany do niczego. Ale kiwał tylko głową, nic nie mówił. W końcu usiadłam przy nim wieczorem, gdy skończył oglądać wiadomości.
– Edward, nie chcę się rozwodzić – zaczęłam. – Nie chcę też się kłócić. Ale nie mogę już dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.
Cisza.
– Potrzebuję czegoś więcej: ludzi, aktywności, rozmowy. A ty chcesz ciszy, spokoju. I nie mam do ciebie o to pretensji. Po prostu jesteśmy na innych biegunach.
Ustaliliśmy porządek
Wzruszył ramionami.
– To znaczy co?
– Proponuję… coś w rodzaju separacji, ale w tym samym mieszkaniu. Osobne dni: ty masz swój rytm, ja swój. Nie musimy razem jeść, nie musimy chodzić na zakupy. Ale raz w tygodniu usiądźmy razem na kawę, żeby się nie zgubić zupełnie.
Siedział w fotelu z założonymi rękami. Wydawało się, że się zastanawia.
– A ty myślisz, że to coś zmieni?
– Dla mnie tak. Będę mogła wrócić do siebie, do życia, które lubię, do ludzi.
Długo milczał. W końcu westchnął, głęboko, ciężko, jakby wypuszczał z siebie cały opór.
– Dobrze – powiedział. – Spróbujmy.
Nie powiedział „rozumiem”, nie powiedział „też tak czuję”, ale zgodził się. A ja, choć nie poczułam ulgi, poczułam pewien rodzaj przestrzeni, jakby ktoś uchylił okno w dusznym pokoju.
Ustaliliśmy wszystko prosto – ja wstaję rano i wychodzę na zajęcia, na spotkania z sąsiadkami, do biblioteki. On wstaje później. Ja jem obiad w swoim czasie, on w swoim. Spotykamy się raz w tygodniu na kawę przy stole. Bez wymagań, bez udawania.
Coś się zmieniło
Minęły trzy tygodnie. Nasze dni zaczęły toczyć się osobno, spokojnie. Edward wstawał późno, jadł śniadanie sam. Ja wychodziłam do biblioteki, do klubu książki, czasem do Basi. Oglądałam filmy, sadziłam jesienne kwiaty w ogródku. On czytał, oglądał mecze, jeździł nad zalew na ryby.
Kiedy siadałam z nim raz w tygodniu do kawy, mówił niewiele. Pytał czasem, co u Kasi albo czy padało. Czasem rzucił jakiś żart, który mnie zaskakiwał – tak mało było go ostatnio w jego własnym życiu.
– Kupiłaś te fioletowe wrzosy? – zapytał któregoś dnia przy kawie.
– Kupiłam. Posadziłam rano.
– Ładne są – powiedział, patrząc w okno.
Te słowa były więcej warte niż tysiąc innych.
Żyliśmy osobno, ale z pewnym szacunkiem. Bez napięcia, bez fałszu. Tylko że ta cisza, która przestała być wojną, wciąż nie była bliskością. Zaczęłam się zastanawiać, czy to kompromis, czy koniec. Ale na razie nie szukałam odpowiedzi.
Halina, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pożyczyłem bratu 30 tysięcy, bo łkał, że nie ma za co żyć. Zamarłem, gdy tydzień później wrzucił zdjęcia z Dubaju”
- „Mojej córce wydaje się, że pieniądze rosną na drzewach. Przychodzi do mnie jak do bankomatu i nie widzi w tym nic złego”
- „Matka się ode mnie odwróciła, bo urodziłam dziecko bez ślubu. Gdy syn pyta o babcię, odpowiadam, że leży w trumnie”

