„Mąż mówił, że to tylko flirt. Przestałam się łudzić, gdy zobaczyłam dziecko, które miało jego oczy”
„Leżałam potem obok niego w łóżku i analizowałam każde jego słowo. Każdy gest. Każdą ciszę między nami. Chciałam mu wierzyć. Naprawdę, ale coś we mnie pękło. I choć próbowałam to posklejać, już wiedziałam – to nie był tylko flirt. To było coś, co miało nas zmienić na zawsze”.

Jestem żoną Marka i mamą dwójki dzieci – Leny i Filipa. Teoretycznie mam wszystko: dom, rodzinę, stabilność. Tylko że od jakiegoś czasu to wszystko wydaje mi się jakieś… puste. Marek wraca do domu późno. Mówi, że praca go wykańcza. Przestaliśmy rozmawiać. A może przestaliśmy być dla siebie ważni?
Kiedyś byliśmy nierozłączni – śmialiśmy się, planowaliśmy, wspieraliśmy. Teraz coraz częściej łapię się na tym, że wolę, żeby w ogóle nie wracał, niż żeby znów był obok, ale nieobecny. Czuję się samotna. Jakbyśmy mieszkali razem tylko ze względu na dzieci i kredyt.
– Anka, ty gaśniesz – powiedziała Klara, moja przyjaciółka, kiedy piłyśmy kawę na tarasie. – On coś ukrywa?
Wzruszyłam ramionami. Może. Albo ja już przesadzam. Albo po prostu to wszystko się kończy, a ja nie mam odwagi tego nazwać. Boję się prawdy. Ale coraz bardziej boję się też tego, że wszystko, w co wierzyłam, było tylko iluzją.
Odkryłam kilka wiadomości
Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale i tak serce stanęło mi w gardle, gdy zobaczyłam wiadomość. „Jesteś dziś piękna jak zawsze”, napisał Marek do Karoliny. Koleżanki z pracy. Tej, o której opowiadał jak o „śmiesznej dziewczynie z działu marketingu”. Zostawił otwarty laptop, a ja usiadłam przy stole, żeby sprawdzić pocztę.
Nie wytrzymałam. Poczekałam, aż dzieci zasną. Wzięłam telefon i pokazałam mu ekran.
– Co to jest? – zapytałam drżącym głosem.
Zamarł. Zbladł. Przetarł twarz dłonią, jakby chciał wytrzeć winę.
– Anka… to nic takiego. Flirt, głupie wiadomości. Nic więcej. Przysięgam.
– Przysięgasz?
– Nie spałem z nią. Przysięgam. Potrzebowałem... odskoczni. Ale to nic nie znaczyło.
Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego męża. Zawsze wychodził z każdej sytuacji obronną ręką. A teraz wyglądał jak dzieciak złapany na ściąganiu. I chyba rzeczywiście chciał, żebym mu wybaczyła. Chciał się ratować. Tylko że ja... ja już nie potrafiłam tak łatwo wierzyć.
Leżałam potem obok niego w łóżku i analizowałam każde jego słowo. Każdy gest. Każdą ciszę między nami. Chciałam mu wierzyć. Naprawdę, ale coś we mnie pękło. I choć próbowałam to posklejać, już wiedziałam – to nie był tylko flirt. To było coś, co miało nas zmienić na zawsze.
To nie mogło być prawdą
Karolinę zobaczyłam przypadkiem. Wracałam z Leną z zajęć, Lena wbiegła na plac zabaw, a ja usiadłam na ławce i zaczęłam scrollować telefon. Po kilku minutach kątem oka zauważyłam znajomą sylwetkę. Karolina. Nie w biurowym stylu, tylko w dresie, z luźnym koczkiem i... z małym chłopcem u boku.
Mógł mieć może 2-3 lata. Kręcił się wokół niej, coś opowiadał, a ona zerkała na niego z uśmiechem. I nagle spojrzałam na jego oczy. Wielkie, piwne. I to spojrzenie. To samo, które widzę u Marka, gdy próbuje coś ukryć.
Zamrugałam. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Przecież to nie ma sensu. Przecież Marek mówił, że to był tylko flirt. Tylko wiadomości. Przecież ten chłopiec nie może...
– Karolina? – zagadnęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Odwróciła się. Na twarzy przez chwilę przemknęło jej zaskoczenie, potem uśmiech.
– O, Anka, cześć. Jak miło cię zobaczyć.
– To twój synek? – zapytałam z wymuszonym uśmiechem.
– Tak, Olek. Mój mały żywioł.
Olek spojrzał na mnie i... znów to samo spojrzenie. Jakby patrzył na mnie oczami mojego męża.
– Śliczny chłopiec – powiedziałam cicho.
Karolina skinęła głową i odwróciła wzrok. Poczułam, jak drżą mi dłonie. I jak w środku zaczyna rosnąć panika. Bo jeśli to prawda... jeśli to nie pomyłka...? Musiałam się łudzić. Bo prawda była zbyt przerażająca.
Nie miałam już wątpliwości
Zobaczyłam go znów dwa tygodnie później. Byłam z Leną u pediatry, a oni – Karolina i chłopiec – wychodzili właśnie z gabinetu obok. Minęliśmy się tak blisko, że Olek niemal mnie potrącił. Spojrzałam na niego z bliska. Na te oczy.
Nie, to nie była przesada. To nie była moja wyobraźnia. One były identyczne jak oczy Marka. Poczułam, jak ściska mnie w żołądku.
Karolina udawała, że mnie nie zauważyła. A może naprawdę mnie nie widziała – była wyraźnie spięta, odciągnęła chłopca pospiesznie, niemal go ciągnąc. Ale zanim zniknęli za rogiem, Olek odwrócił się jeszcze raz. I uśmiechnął się do mnie. Uśmiechem Marka.
Zatkało mnie. Nagle wszystko ułożyło się w całość: jego nieobecność, dziwne „delegacje”, emocjonalny dystans. Przypomniałam sobie zdjęcie z dzieciństwa, które pokazywała mi teściowa – Marek w wieku pięciu lat, na huśtawce, z rozwichrzonymi włosami i tym samym błyskiem w oku. To była kopia. Nie miałam już żadnych wątpliwości. Wieczorem siedziałam na łóżku w sypialni i wpatrywałam się w ciemność. Nie płakałam, ale właśnie przestałam się łudzić.
Musiałam myśleć o dzieciach
Zamknęłam drzwi, oparłam się o ścianę i spojrzałam na Marka, który właśnie zakładał kapcie.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam lodowatym tonem.
– Teraz? Jestem padnięty...
– Teraz. Siadaj.
Usiadł. W jego oczach czaiło się coś między zmęczeniem a zniecierpliwieniem. Ale kiedy powiedziałam: „Widziałam go. Tego chłopca. Z Karoliną. Ma twoje oczy”, zbladł. Nie odpowiedział od razu. Wpatrywał się we mnie, jakby nie rozumiał, co właśnie powiedziałam. Potem spuścił głowę.
– To był... raz. Po jakiejś firmowej imprezie...
– Więc to jednak prawda – szepnęłam.
– Anka, to nie było nic dla mnie znaczącego. Przysięgam. Myślałem, że nigdy się nie dowiesz...
– No to gratuluję planu – prychnęłam. – Masz dziecko z inną kobietą. I chciałeś to po prostu... przemilczeć?
– Bałem się. Nie chciałem cię stracić. Nie chciałem stracić dzieci. Rodziny.
Wtedy coś we mnie pękło. Ale zamiast krzyczeć, mówiłam spokojnie. Spokojniej, niż kiedykolwiek wcześniej.
– Masz rację. Jesteśmy rodziną. Mamy dzieci. I to jest jedyny powód, dla którego jeszcze siedzisz w tym salonie, a nie pakujesz walizki.
Chciałam go zniszczyć, ale miałam dzieci. I one nie zasłużyły na to, co się teraz działo.
To nie moja wina
– I co teraz zrobisz? – zapytała Klara, podając mi herbatę.
Siedziałyśmy na jej kanapie. Dzieci bawiły się w pokoju obok, a ja czułam się jak cień samej siebie. Powiedziałam jej wszystko. O Olku. O oczach. O przyznaniu się Marka.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Przecież nie mogę tak po prostu spakować walizek. Lena ma sprawdzian z matmy, Filip ciągle śpi z pluszakiem. Jak mam im to rozwalić?
Klara spojrzała na mnie z troską.
– A sobie już rozwaliłaś, prawda?
Wzruszyłam ramionami. Milczałyśmy przez chwilę. W końcu powiedziałam szeptem:
– Może to ja zrobiłam coś źle. Może nie zauważyłam, że on się oddala. Może nie byłam wystarczająco... Nie wiem. Kobieca? Obecna?
– Anka, przestań – Klara niemal warknęła. – Nie ty zdradziłaś. Nie ty skłamałaś. Nie ty zrobiłaś dziecko komuś innemu. To nie twoja wina.
Chciałam jej wierzyć, ale w środku rosło we mnie to paskudne pytanie: „Gdybym była inna… czy on w ogóle by spojrzał na Karolinę?”
Zaczęłam kwestionować wszystko. Każdą swoją decyzję. Swoją wartość. Czułam się, jakbym przegrała w grze, w której nie znałam zasad. I chociaż wiedziałam, że to on zawinił, nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że gdzieś po drodze zgubiłam siebie.
Zostałam z Markiem. Dla dzieci. Dla świętego spokoju. Udawaliśmy, że da się to jeszcze poukładać, ale dobrze wiedzieliśmy, że to tylko gra. Patrzyłam na niego codziennie i czułam chłód. Już go nie kochałam. Już nie ufałam. Nie rozmawialiśmy o Olku, ale on istniał.
Pewnego dnia spojrzałam w lustro i powiedziałam sobie na głos: „To nie ty zawiodłaś.” Mimo to czułam pustkę. Przeszłość zostawiła ślad, którego nie da się zetrzeć. To dziecko zawsze będzie gdzieś obok.
Anna, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Żyję na garnuszku państwa, bo żadna praca nie jest mnie godna. Wystarczy, że jestem mamą i mam święty spokój”
- „Poprosiłam męża o kalendarz adwentowy, ale źle mnie zrozumiał. To, co dostałam, doprowadziło mnie do łez ze śmiechu”
- „Według dzieci na emeryturze mam żyć o chlebie i wodzie. Wytykają mi krem na zmarszczki i rozliczają z każdego grosza”

