„Mąż mówił, że pilates to rozciąganie dla babć. Nie wiedział, jaki przystojniak dotyka moich bioder”
„– No i co mówiłam? – szepnęła Kasia, gdy wychodziłyśmy. – Ten pilates to nie tylko ćwiczenia. Jeszcze udawałam, że to tylko sport. Ale ciało zdradzało mnie na każdym kroku – przyspieszone bicie serca, rumieńce, ten dreszcz, gdy Tomek kazał mi się wyciągnąć jak struna”.

Mówią, że kobiety po czterdziestce mają wszystko poukładane. Stabilne życie, dorastające dzieci, męża, z którym można już porozumiewać się półsłówkami. Ja też tak myślałam. Do czasu. Marek był w porządku – nie pił, nie bił, przynosił pensję i co jakiś czas rzucał hasło, że trzeba zrobić przegląd auta albo wymienić filtr w pralce. Tylko że poza tym… nic. Nasze rozmowy ograniczyły się do „dzieci odrobiły lekcje?”, „co na obiad?” i „śpij dobrze”. Przestałam istnieć jako kobieta.
Któregoś dnia Kasia z pracy zapytała, czy nie pójdę z nią na pilates. Z miejsca się roześmiałam. Ja? Na pilates? Marek też miał z tego ubaw:
– Co ty, Anka, rozciąganie dla babć cię nagle kręci?
A mnie już nawet nie bolało, że się śmieje. Bolało mnie to, że tak bardzo jestem mu obojętna. Poszłam więc. Początkowo z ciekawości. A potem... zaczęłam chodzić dla niego. Dla Tomka. Był młody, pewny siebie, z ciepłym głosem i spojrzeniem, które wwiercało się we mnie.
Pilates zmienił wszystko
– I pamiętajcie, oddech prowadzi ruch – powiedział Tomek, kładąc mi dłonie na biodrach. – Świetnie, Anno. Właśnie tak.
Zadrżałam. Nie wiem, czy bardziej od dotyku, czy od sposobu, w jaki wypowiedział moje imię. Przez moment nie czułam się kobietą po czterdziestce z problemami hormonalnymi, tylko… dziewczyną, która komuś się podoba.
Zajęcia odbywały się w małej sali z lustrem na całej ścianie. Pachniało tu świeżością, lawendą i czymś jeszcze – czymś elektryzującym, co zawsze przywoływało obraz Tomka w obcisłej koszulce. Był inny niż Marek. Patrzył w oczy, poprawiał ustawienie bioder z taką troską, jakby mnie znał od zawsze.
– No i co mówiłam? – szepnęła Kasia, gdy wychodziłyśmy. – Ten pilates to nie tylko ćwiczenia.
Uśmiechnęłam się, ale nie odpowiedziałam. Jeszcze nie umiałam jej przyznać racji. Jeszcze udawałam, że to tylko sport. Ale ciało zdradzało mnie na każdym kroku – przyspieszone bicie serca, rumieńce, ten dreszcz, gdy Tomek kazał mi się wyciągnąć jak struna.
W domu długo nie mogłam zasnąć. Marek już dawno spał, jak zwykle z telefonem w ręku do ostatniej chwili. A ja leżałam i przypominałam sobie, jak Tomek powiedział „świetnie, Anno” i patrzył, jak unoszę nogę. Tak, to były zajęcia, które zmieniły wszystko.
Mąż był ślepy
– I jak było na tych twoich zajęciach? – zapytał Marek, nie odrywając wzroku od ekranu. Oglądał jakiś serial wojenny, który zawsze puszczał, żeby się odstresować.
– Fajnie – odpowiedziałam, zdejmując buty.
– No to dobrze – zachichotał pod nosem. – Tylko nie przesadzaj, bo jeszcze sobie coś nadwyrężysz. Dla babć to może być niebezpieczne.
Zamarłam. Przez chwilę naprawdę chciałam mu coś powiedzieć. Coś mocnego. Ale jak zwykle, tylko westchnęłam i poszłam do kuchni. Zrobiłam nam herbatę, podałam mu do ręki, usiadłam obok. Może zapyta, jak się czuję. Może zauważy, że mam nową bluzkę. Albo że inaczej się uśmiecham. Ale nie. Wzrok utkwiony w ekran.
– Marek… – zaczęłam cicho. – Zastanawiałeś się kiedyś, czy wszystko między nami jest okej?
– A co ma nie być? – rzucił bez zastanowienia, zerkając na mnie dopiero wtedy, gdy ekran zrobił się czarny.
– Nie wiem… Czasem mam wrażenie, że jesteśmy jak współlokatorzy.
– Anka, ja pracuję, jestem zmęczony. Po co drążysz? Nie wystarcza ci, że mamy spokój?
Spokój. Tak, mamy spokój. Tylko że ja nie chcę już spokoju. Chcę, żeby ktoś zobaczył, że jeszcze jestem.
Tomek coś we mnie obudził
Zajęcia kończyły się, ale ja nie wychodziłam od razu. Zostawałam chwilę dłużej, udając, że rozciągam łydki czy szukam czegoś w torbie. I zawsze gdzieś w pobliżu był Tomek – układał maty, ścierał pot z czoła, rzucał: „dobrze dziś poszło” albo „fajnie, że jesteś”. Te proste słowa zaczynały mi dźwięczeć w głowie dużo dłużej niż powinny.
Któregoś razu podszedł bliżej.
– Może masz ochotę na kawę? – zapytał, tak zwyczajnie. – Jest tu kawiarnia obok, chodzę tam czasem po zajęciach. Trochę się rozluźnić.
Nie odpowiedziałam od razu. Powinnam była powiedzieć „nie”. Powinnam była powiedzieć, że mam męża. Ale zamiast tego skinęłam głową.
Usiedliśmy przy stoliku w rogu, blisko okna. Tomek mówił o swoim psie, o planach na kolejne studia fizjoterapeutyczne, o tym, że nie umie żyć bez muzyki. A ja słuchałam jak zaczarowana. I czułam się lekka. Czułam się widziana. Jego wzrok nie uciekał, był pełen ciepła, ciekawości… i czegoś jeszcze. Nie zapytał, czy jestem mężatką. Ja nie powiedziałam. Nie umiałam.
Wróciłam do domu późno, z bijącym sercem. W lustrze zobaczyłam rumieńce i ten głupi uśmiech. Od tamtej chwili zaczęłam się bardziej malować.
Mąż odkrył moje wiadomości
Zostawiłam telefon na kanapie, gdy poszłam do łazienki. Głupio, nieostrożnie. Ale przecież Marek nigdy go nie przeglądał… Aż do wczoraj.
– Kim jest Tomek? – zapytał zimnym tonem, gdy wyszłam spod prysznica. Stał oparty o futrynę, z telefonem w dłoni.
Zamarłam. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to sen. Może koszmar. Ale nie. To się działo naprawdę.
– Odpowiesz? – powtórzył, wciąż spokojnie, ale aż nazbyt spokojnie. Ten ton był gorszy niż krzyk.
– To tylko kolega z zajęć… – zaczęłam, ale sama nie wierzyłam w te słowa.
– Kolega? To dlaczego pisze, że nie może się doczekać, aż znów dotknie twoich bioder? I że wyglądasz cudownie w tej niebieskiej bluzce?
Milczałam. Miał rację. Nie byłam już niewinna. I wcale nie chciałam się bronić.
– Bo on przynajmniej widzi, że istnieję! – wybuchłam nagle. – Bo jak wracam do domu, to ty mnie nawet nie pytasz, jak było. Bo zapomniałeś, że jestem kobietą!
Marek spojrzał na mnie tak, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy od lat. Jakby nagle dotarło do niego, że coś stracił.
– Myślałem, że wszystko jest okej – powiedział cicho. – Że… jakoś się dogadujemy.
– Nie, Marek. My tylko przestaliśmy się zauważać. I nawet nie wiem, czy to się jeszcze da naprawić.
Wyszedł z pokoju. A ja zostałam, naga, z ręcznikiem w dłoni i pustką w sercu, która bolała bardziej niż jakikolwiek krzyk.
Było miło, ale się skończyło
Na kolejnych zajęciach przyszłam wcześniej. Usiadłam na macie i udawałam, że się rozciągam, ale cały czas zerkałam w stronę drzwi. Tomek spóźniał się. Gdy w końcu wszedł, był inny – uśmiech zgaszony, spojrzenie unikało mojego.
– Cześć – powiedział chłodno i przeszedł obok, nawet nie zatrzymując się na sekundę.
Przez całe zajęcia ani razu nie podszedł. Nie poprawił mojej pozycji, nie rzucił komentarza. Był jak nauczyciel wobec obcej. Wiedziałam. Wycofał się.
Po wszystkim czekałam, aż sala się opróżni. Zostałam sama. Gdy zbierałam matę, podszedł do mnie.
– Anno… przepraszam, ale… to chyba nie powinno się dziać. – Mówił cicho, z zakłopotaniem. – Nie chcę komplikować ci życia. Ani sobie. Było miło, ale… ja nie jestem na to gotów.
Skinęłam głową. Nie płakałam. Wyszłam na zewnątrz. Wiosna pachniała deszczem i kurzem. Poszłam na spacer. Zadzwoniłam do Kasi.
– I co z Tomkiem? – zapytała z ciekawością.
– Nie wiem, czego chcę. Ale wiem, że nie chcę już żyć jak wcześniej – powiedziałam. – Nie chcę być przezroczysta.
Wieczorem wróciłam do domu. Marek siedział przy stole, z kubkiem herbaty. Spojrzał na mnie, ale nie powiedział nic. Usiadłam naprzeciwko. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie. W ciszy. I właśnie w tej ciszy zrozumiałam, że wszystko się zmieniło.
Dałam szansę mężowi
Marek przez następne dni był… cichy. Inny. Rano zostawiał mi ciepłą herbatę. Wieczorami nie siedział z telefonem, tylko patrzył. Na mnie. Jakby znów próbował zapamiętać moją twarz.
Ale ja już nie byłam tą samą Anną. Kiedy stałam rano przed lustrem, nie widziałam kobiety, która chciała być tylko zauważona. Widziałam kogoś, kto wrócił do życia – choć na chwilę, choć nie tak, jak planował.
Czasem myślałam o Tomku. O jego spojrzeniu, o ciepłych dłoniach, które obudziły coś uśpionego na długo. Ale wiedziałam, że on był tylko przebudzeniem. Przypomnieniem. Że żyję. Że zasługuję na coś więcej niż obojętność. Nie wiem, co dalej z Markiem. Czy się odnajdziemy. Może spróbujemy. A może już za późno. Ale jedno wiem na pewno – nie wrócę do bycia niewidzialną.
Pewnego wieczoru stanęłam w drzwiach sypialni. Marek spojrzał znad książki, jakby czekał, co powiem.
– Jeśli mamy coś budować, musisz mnie widzieć – powiedziałam spokojnie. – Inaczej nie ma sensu.
Skinął głową. Powoli. A ja zgasłam światło. Nie położyłam się obok. Tego dnia wybrałam kanapę. Potrzebowałam przestrzeni. Dla siebie. Czasem, żeby wrócić do siebie, trzeba się najpierw od siebie oddalić.
Anna, 43 lata
Czytaj także:
- „W maju mąż usuwał chwasty z ogrodu, a ja z życia. Nie wiedział, że jest pierwszy na mojej liście”
- „Tuż przed śmiercią dziadek wyznał mi, że zakopał coś pod krzewem bzu. Byłam w szoku na widok takiego spadku”
- „Córka powiedziała, że matura to bzdura i nie będzie jej zdawać. Nagrywa głupie i filmiki i chce z tego żyć”

