Reklama

Zawsze wiedziałam, że chcę od życia więcej. Nie luksusu, nie świecidełek. Po prostu czegoś mojego. Coś, co będzie tylko moje – zbudowane przeze mnie, dzięki mnie, na moich zasadach. Ale przez lata ktoś skutecznie mi to wybijał z głowy. Mąż. Marek. Ten sam, który wciąż powtarzał, że kobieta powinna znać swoje miejsce. Że ja już „dobrze trafiłam” – bo mam dom, męża, dziecko, „normalne życie”.

Uwierzyłam mu. Chyba dlatego tak długo siedziałam cicho. Kiedy rzucał komentarze w stylu „Natalka, biznes to nie zabawa dla dziewczynek” – śmiałam się razem z nim. Nawet wtedy, gdy bolało. Gdy coś we mnie krzyczało: „Spróbuj. Przecież wiesz, że możesz.”

Raz, przy kolacji, rzucił półżartem:

W życiu nie zarobisz więcej niż ja.

Uśmiechnęłam się wtedy. Ale pamiętam, jak zagotowało mi się w środku. Bo nie chodziło o pieniądze. Chodziło o to, że on naprawdę wierzył, że nic nie potrafię. Że nie mam odwagi, głowy ani siły. Że się złamię. Że się poddam. Czasem myślę, że to właśnie tamten wieczór – to jedno zdanie – zasiało we mnie bunt. Powolny, cichy… Ale rosnący. Tak długo, aż nie mogłam już dłużej udawać.

Mąż mnie wyśmiał

– Marek… – zaczęłam ostrożnie, siadając naprzeciw niego przy stole. – Myślałam ostatnio o czymś…

– O czymś? – uniósł brew, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Może bym… założyła firmę.

Spojrzał na mnie, jakbym właśnie powiedziała, że chcę polecieć w kosmos.

– Ty? Własna firma? – parsknął. – A kto ci to ogarnie? Ty się nawet spóźniasz na zebrania w szkole.

– Marek, poważnie mówię. Mam pomysł. Aplikacja, system rezerwacji online, coś nowoczesnego. Sprzątanie, ale w nowym stylu.

Zaczął się śmiać. Głośno, szyderczo.

– Kobieto, nie rozśmieszaj mnie. Biznes? Ty? Ty nie masz jaj, żeby to zrobić. W tydzień byś się posypała pod presją.

Zamilkłam. Serce mi waliło, dłonie miałam spocone. A jednak nie uciekłam wzrokiem. Patrzyłam mu prosto w oczy.

– Zobaczysz. Jeszcze cię zaskoczę – powiedziałam cicho, ale pewnie.

Nie odpowiedział. Wrócił do telefonu. Wtedy coś we mnie pękło. Nie ze złości. Z determinacji. Tego wieczoru podjęłam decyzję: zrobię to. Choćby nie wiem co.

Byłam uparta

– Zwariowałaś? – Anka prawie zakrztusiła się kawą. – Ty chcesz firmę otwierać?

Pokiwałam głową.

– Wiem, że to szalone. Ale... mam już nazwę, zrobiłam wstępny kosztorys, zaczęłam czytać o dotacjach. I... dostałam ją. 20 tysięcy.

– Matko. Ty naprawdę to robisz. – Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu, aż w końcu uśmiechnęła się szeroko. – Masz pomysł, masz serce. Reszty się nauczysz.

Wróciłam do domu z wypiekami na twarzy. Marek był w kuchni, rozkręcał zmywarkę.

– Marek… Musimy pogadać.

– Coś znowu popsułaś?

– Wzięłam dotację. Zakładam firmę. Startuję za dwa tygodnie.

Zamarł. Przez chwilę myślałam, że się przesłyszał.

– Że co zrobiłaś?! – wybuchnął. – Beze mnie? Bez pytania?!

– Pytałam. Tysiąc razy. Zawsze to samo: „nie dasz rady, po co ci to”. Więc wzięłam sprawy w swoje ręce.

– Zamiast mnie wspierać, ty się bawisz w zarządzanie?!

Wreszcie robię coś dla siebie – rzuciłam, mijając go bez słowa.

Po raz pierwszy od lat nie czułam się mała. Czułam się silna. I wolna.

Sytuacja się zmieniła

Minęły miesiące i sytuacja w naszym domu diametralnie się zmieniła. Gdy ja rozwijałam swoją firmę z usługami sprzątania, mąż niespodziewanie stracił pracę. Nawet wtedy jednak nie potrafił docenić tego, co robię i że ma, za co jeść.

– Masz chwilę, żeby pogadać? – zapytałam, zdejmując płaszcz.

Byłam wykończona. Kolejny dzień od rana do nocy. Reklamacje, delegowanie, pierwsze zwolnienie, klientka z pretensjami o smugi na szybie. Marek siedział przy komputerze, w bokserkach. O szóstej wieczorem.

A co, chcesz mi opowiedzieć, ile dziś zarobiłaś? – rzucił z ironią.

– Nie o to chodzi.

– Bo wiesz… Ja mam dosyć. Ty się spełniasz, a ja? Na zasiłku. Super.

Zamilkłam. Chciałam mu współczuć. Naprawdę. Ale nie potrafiłam już być tą, co ciągnie za dwóch.

– Próbowałam z tobą gadać, Marek. Ale ty się zamknąłeś jak w sarkofagu.

– Bo nie mam ochoty słuchać, jak cudownie ci idzie!

– To nie mój sukces cię boli – powiedziałam cicho. – To twoja porażka.

Wstał gwałtownie.

– O, proszę. Teraz jeszcze zrób mi analizę psychologiczną!

– Sam sobie jesteś winien, Marek.

I wyszłam do sypialni. Zamknęłam drzwi.

Czułam żal

– Jak długo jeszcze tak wytrzymasz? – brat nalał mi herbaty i usiadł naprzeciw.

W jego kuchni zawsze pachniało spokojem. Cytryną, miodem, ciepłem. Może dlatego właśnie tu przyjechałam, uciekając z dusznego domu pełnego milczenia i pretensji.

On mnie całe życie gasił, wiesz? – powiedziałam w końcu, patrząc na parę z kubka. – Każdy pomysł, każde moje „a może by tak…”, kończyło się śmiechem albo ironicznym tekstem. A teraz… nie może znieść, że w końcu mi się udało, że zarabiam dobre pieniądze.

– Bo przestałaś być grzeczną dziewczynką, Natka. A on umiał tylko taką kochać – odpowiedział spokojnie.

Zamilkłam. Łzy napłynęły mi do oczu szybciej, niż bym chciała.

Myślałam, że jak zacznę coś swojego, to… on będzie ze mnie dumny. Że się ucieszy, ale nie. On siedzi w dresach, przegląda telefon i czeka, aż mu ktoś życie naprawi – powiedziałam.

– A ty? Nadal chcesz mu je naprawiać? – zapytał cicho.

Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam. Nadal to był ojciec mojego dziecka. Ale czy jeszcze był moim mężem?

Dałam mężowi wybór

Siedział na kanapie, jakby w niej zapuścił korzenie. W tle grał telewizor, ale nie słuchał. Patrzył w ekran, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nigdy nie zadał. Stanęłam w drzwiach.

– Musimy pogadać.

Cisza. Oczy miał utkwione gdzieś obok mnie.

Albo coś zmienisz, Marek, albo ja odchodzę.

Wreszcie drgnął.

– Serio? Przez to, że straciłem pracę? Przez gorszy moment?

– Nie. Przez to, że zamiast być ze mnie dumny, ty mnie nienawidzisz.

– Bo zrobiłaś to beze mnie! – wyrzucił nagle, głośniej, niż zwykle mówił. – Ja tu całe życie harowałem, a ty nagle – hop, własna firma, wielka pani szefowa!

– Bo nie dałeś mi wyboru. Przez lata tylko słyszałam: „nie dasz rady”.

– Natalia…

– Ja nie chcę się rozwodzić. Ale nie będę też żyć w domu, w którym jestem wrogiem, bo zaczęło mi się układać.

Spojrzał na mnie wreszcie. I po raz pierwszy od dawna… wyglądał, jakby się bał.

– Daj mi czas.

Nie odpowiedziałam. Bo nie czas był problemem.

Firma rośnie

Minęły kolejne trzy miesiące. Firma rośnie. Mam już sześć dziewczyn, które pracują na pełen etat, grafik pęka w szwach, a aplikacja – ta, z której Marek się śmiał – ma aktywnych użytkowników. Dzień w dzień dzwonią nowe klientki. Czasem nie wierzę, że to moje życie.

A w domu? Cicho. Zbyt cicho. Marek nadal bez pracy. Siedzi na tej samej kanapie, w tych samych spodniach. Obiecywał, że się ogarnie. Że się postara. Ale poza kilkoma wysłanymi CV – nic. Najwięcej energii wkłada w przewijanie głupich filmików.

Nie walczę już. Nie krzyczę. Nie proszę. Wieczorami siedzę sama w kuchni, piję herbatę i patrzę w okno. Zamiast myśleć o tym, czego mi brakuje – uczę się cieszyć z tego, co odzyskałam.

– Mamo, a czy ty zawsze będziesz mieć tę firmę? – spytał ostatnio mój syn.

– Mam nadzieję. Bo to coś, co stworzyłam sama – odpowiedziałam. I wtedy do mnie dotarło.

Zawsze myślałam, że najważniejsza jest rodzina. Ale dziś wiem jedno: najważniejsze to nie stracić siebie.

Natalia, 40 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama