„Mąż mówił, że idzie na grzyby. Gdy sąsiad zdradził mi, gdzie naprawdę chodził, całkiem straciłam do niego szacunek”
„Siedziałam w aucie jak sparaliżowana. Kiedy wrócił po dwóch godzinach, wyglądał... na zadowolonego. Uśmiechnięty, rozluźniony. Jak po dobrym masażu. Odpalił samochód i odjechał”.

- Redakcja
Ostatnio każdej niedzieli Marek wychodził z domu wcześnie rano i wracał po południu. Mówił, że jeździ „na grzyby”. Początkowo nawet się cieszyłam. Myślałam, że to jego sposób na odstresowanie się. Czasem przywoził kilka podgrzybków, raz pokazał koszyk z kurkami. Ale ostatnio coś mi zaczęło zgrzytać.
– Ile zebrałeś? – zapytałam go pewnej niedzieli, patrząc na jego niemal pusty koszyk.
– Niewiele, sucho w lesie – odparł z lekkim uśmiechem i schował kosz do spiżarki.
Zawsze był małomówny, ale teraz... coś się zmieniło. Wracał inny. Pachniał słodkawymi perfumami. Bywały dni, że miał na sobie świeżo wyprane ubrania, jakby specjalnie przygotowane na ten „wypad do lasu”. Czasem nie potrafił powiedzieć dokładnie, gdzie był. A kiedy pytałam, unikał wzroku, kręcił się w kółko. Próbowałam nie snuć teorii. Może faktycznie chodzi po lesie, może relaksuje się tak, jak ja przy książkach. Ale intuicja mi podpowiadała, że Marek coś ukrywa. Tylko... co?
Zrobiło mi się lodowato
Był czwartek, późne popołudnie. Wracałam z pracy z torbą pełną zakupów, kiedy pod sklepem osiedlowym wpadłam na Mirka, naszego sąsiada z dołu. Typ człowieka, który zawsze wszystko wie — trochę wścibski, ale nie sposób go nie lubić.
– O, Anka! Jak żyjesz, sąsiadeczko? – zagadnął, wyciągając rękę po reklamówkę, żeby mi pomóc.
– A jakoś się kręci – odparłam. – A ty co? Znowu obkupiłeś się na promocji?
– No jasne! – roześmiał się.
Zamieniliśmy jeszcze parę zdań. Miałam już iść, kiedy rzucił niby od niechcenia:
– A Marek coś nie wspominał, że był ostatnio w galerii w niedzielę?
Zamarłam.
– W galerii? – zapytałam powoli. – Nie... Mówił, że był w lesie na grzybach.
– A to dziwne – zamruczał Mirek, marszcząc brwi. – Bo ja go widziałem, jak wychodził z galerii. Koło dwunastej. Pozdrowił mnie nawet. Nawet nie wiedziałem, że lubi takie zakupy.
Zrobiło mi się lodowato. W głowie od razu zapaliła się czerwona lampka.
– Może pomyliłeś? – próbowałam się ratować, choć już wiedziałam, że nie było żadnej pomyłki.
– Nieee, Anka. Przecież znam Marka, no co ty. Na 100% to był on. Miał takie beżowe spodnie i kurtkę z kapturem.
Uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. A ja zostałam pod tym sklepem, z dłońmi zaciśniętymi tak mocno, że aż zbielały mi palce. To był moment, w którym pierwszy raz naprawdę poczułam strach.
Zacisnęłam zęby
Cały wieczór chodziłam po domu jak na szpilkach. Patrzyłam na Marka, jak siedzi w fotelu, ogląda mecz, popija herbatę, jakby nic się nie stało. Jakby nie kłamał mi prosto w oczy. O dziesiątej nie wytrzymałam.
– W zeszłą niedzielę... naprawdę byłeś w lesie? – powiedziałam, starając się, żeby mój głos był spokojny
Oderwał wzrok od telewizora i spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– A gdzie niby miałbym być?
– Bo Mirek mówił, że widział cię w mieście. W galerii.
Przez sekundę twarz mu zesztywniała, ale zaraz się uśmiechnął krzywo.
– Serio? Może jeszcze GPS mi przykleisz do pleców?
– To nie odpowiedź – syknęłam. – Byłeś w lesie czy nie?
Wzruszył ramionami, wstał z fotela.
– Byłem. Po drodze zajechałem po termos do sklepu sportowego. Musiałem coś załatwić. A teraz robisz z tego śledztwo?
Zacisnęłam zęby. Coś się nie zgadzało. Nie pasowało. Termos?! Przecież mamy w domu termos.
– Wiesz co? – dodał już ostrzej – Ty naprawdę masz problem. Może tobie się nudzi i szukasz sensacji?
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam, jak idzie do sypialni i zamyka za sobą drzwi. A ja zostałam w kuchni z sercem bijącym jak szalone. Wiedziałam, że kłamie. Tylko dlaczego? I wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy coś, czego bałam się nazwać.
Stałam tam jak głupia
W kolejną niedzielę Marek jak zwykle wstał o świcie, zjadł szybkie śniadanie i zapowiedział, że „jedzie w swoje miejsce”. Nie patrzył mi w oczy, kiedy to mówił. Wyszedł z koszem w ręce. Ledwo zamknęły się drzwi, ubrałam się i wypadłam na zewnątrz. Wsiadłam do auta i stanęłam na końcu ulicy, nie włączając świateł. Czekałam. Zobaczyłam go po chwili — Marek nie pojechał w stronę lasu. Skręcił w przeciwnym kierunku. Ruszyłam za nim. Jechałam, starając się zachować dystans. Zatrzymał się dopiero po 25 minutach, na obcym osiedlu. Wysiadł z auta, kosz zostawił w bagażniku. Przeszedł przez podwórko, wszedł do jednego z bloków. Drzwi zamknęły się za nim. Stałam tam jak głupia. Nie wiedziałam, czy mam podbiec, zadzwonić, wbiec za nim... Zamiast tego siedziałam w aucie jak sparaliżowana. Kiedy wrócił po dwóch godzinach, wyglądał... na zadowolonego. Uśmiechnięty, rozluźniony. Jak po dobrym masażu. Odpalił samochód i odjechał. A ja pojechałam za nim z powrotem, trzymając się z daleka.
Tego dnia nie spytałam go o nic. Tydzień później zrobiłam to samo. I wtedy go zobaczyłam – wychodził z tą kobietą. Była młoda, ładna, w dresie, z rozwianymi włosami. Uśmiechała się do niego. On do niej też. I wtedy pocałowała go w policzek. A on się nie cofnął.
Wieczorem, kiedy wrócił do domu, czekałam w salonie. Stałam przy oknie. Marek od razu wyczuł, że coś jest nie tak.
– Co się stało? – zapytał, odwieszając kurtkę.
– Widziałam cię – powiedziałam cicho. – Z nią. Kim ona jest?
Zamilkł. Patrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
– To nie tak, jak myślisz – rzucił w końcu.
Już wiedziałam, że wszystko jest dokładnie tak, jak myślę.
Trzęsły mi się ręce
Nie pamiętam dokładnie, co działo się potem. Chyba krzyczałam. Może nawet płakałam. Pamiętam to uczucie, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła. Jakby wszystko, co przez lata budowaliśmy, rozsypało się w sekundę.
– Jak długo? – zapytałam, gdy w końcu usiadłam na kanapie.
Trzęsły mi się ręce.
– To nic nie znaczy. To tylko... – zaczął.
– Jak długo? – powtórzyłam ostrzej.
Uciekał wzrokiem.
– Pół roku – powiedział w końcu. – Może trochę więcej.
Pół roku. Sześć miesięcy życia w kłamstwie. Sześć miesięcy udawania, że wszystko gra. Pod jednym dachem, przy wspólnym stole.
– Ona mnie słucha. Nie ocenia – dodał, jakby to miało cokolwiek wytłumaczyć.
– A ja? – zapytałam z drżącym głosem. – Co ja ci zrobiłam przez te wszystkie lata? Czego ci brakowało?
– Nie wiem – spuścił głowę. – Po prostu... poczułem, że tam jest inaczej. Lżej. Bez presji.
Zatkało mnie. Nie mogłam tam dłużej siedzieć. Wzięłam kurtkę, klucze. Zostawiłam go z jego tłumaczeniami. Szłam bez celu. Mijałam ulice, ludzi, światła. Wszystko brzęczało mi w głowie. W końcu usiadłam na ławce w parku. Czułam, że się rozpadam. Oddychanie bolało. Jednak wiedziałam, że muszę coś zrobić. Tylko jeszcze nie wiedziałam co.
Spojrzałam jej prosto w oczy
Spotkałam się z nią dwa dni później z Kingą. Tak miała na imię. Umówiłyśmy się pod jej blokiem – napisałam jej wiadomość z telefonu Marka. Wiedziałam, że odpowie. Przyszła punktualnie. Młoda, zadbana, bezczelnie pewna siebie. Jakby nic złego nie zrobiła.
– Ty jesteś...? – zapytała, unosząc brwi.
– Żona Marka – odpowiedziałam chłodno.
Zamilkła na moment. Jednak nie wyglądała na speszoną.
– Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie – powiedziała cicho. – Wolałam, żeby to on ci powiedział.
– Czy w ogóle wiesz, że on ma żonę?
– Owszem. Mówił, że jesteście jak współlokatorzy. Że od dawna nic was nie łączy.
Zacisnęłam zęby. Nie wiedziałam, czy płakać, czy się śmiać. „Współlokatorzy”? Planowaliśmy wakacje, remont kuchni, drugiego psa.
– A jednak wracał do mnie. Do mojego stołu. Do naszego łóżka.
Kinga wzruszyła ramionami.
– Myślisz, że cokolwiek bym zaczęła, gdybym myślała, że on was kocha?
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Nie wiem, czy jesteś głupia, czy cyniczna.
– Może jedno i drugie – odpowiedziała z uśmiechem. – Teraz to twój problem, nie mój.
Odwróciła się i poszła. A ja stałam tam jeszcze chwilę. Czułam się oszukana podwójnie – przez Marka i przez własne złudzenia. Bo przecież kto normalny wierzy, że chłop tak chętnie sam jeździ na grzyby?
Nie miałam już siły go słuchać
Wróciłam do domu późnym wieczorem. Marek siedział przy kuchennym stole. Czekał. Miał przed sobą herbatę i tępo patrzył w blat. Nie podniósł nawet wzroku, kiedy weszłam.
– I co teraz? – zapytał w końcu.
– Nic – odpowiedziałam. – Już nie muszę nic mówić. Wszystko wiem.
Chciał coś dodać, ale uniosłam rękę. Nie miałam już siły słuchać. Ani wymówek, ani próśb, ani opowieści o tym, jak „nieplanowanie” wpadł w jej ramiona. Poszłam do sypialni. Otworzyłam szafę, wyjęłam jego poduszkę.
– Śpisz na kanapie – rzuciłam przez ramię. – Od dzisiaj.
Nie protestował. Następnego dnia, kiedy był w pracy, zjechałam z pawlacza teczkę z dokumentami. Przejrzałam je wszystkie. Hipoteka. Polisa. Akt ślubu. Wszystko leżało przede mną jak świadectwa życia, które nagle przestało mieć sens. Chwyciłam zdjęcie ze ślubu. Uśmiechaliśmy się na nim jak idioci. Przez chwilę chciałam je podrzeć, ale tylko odłożyłam z powrotem. Wieczorem Marek chciał porozmawiać. Mówił coś o terapii, o próbie odbudowy, o tym, że „to się jeszcze może da naprawić”. Nie odpowiedziałam.
W nocy leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Myślałam o każdej niedzieli, kiedy robiłam mu śniadanie przed wyjazdem. O każdej zupie, którą dla niego gotowałam. O każdej głupiej wiadomości, którą mu pisałam: „Uważaj na kleszcze”, „Nie zapomnij o apteczce”, „Kocham cię”. A on z lasu przynosił tylko kłamstwa. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Ale jedno wiem na pewno. To już nie jest mój mąż. To jest obcy człowiek, który przez rok udawał, że mnie kocha.
Anna, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Stoję w sklepie dwa metry od córki, bo się wstydzę. Ona wydaje pieniądze na tipsy i ciuchy, a ja mam dziurawe buty”
- „Latami budowałem dom dla syna, ale stoi pusty. Wybrał małą klitkę w Warszawie na kredyt, bo wstydzi się wsi”
- „Moja wnuczka woli podróżować po świecie niż zostać matką. Chorwacja, Malediwy i inne Dubaje, a zegar biologiczny tyka”

