„Mąż mnie zdradził z przyjaciółką, więc rzuciłam się w ramiona sąsiada. Ta zemsta dała jednak nieoczekiwany plon”
„Mój Paweł, a obok niego Anka, moja przyjaciółka. Szli razem, blisko siebie, jakby nie istniał cały świat. Anka śmiała się, coś mu szeptała do ucha, a Paweł patrzył na nią tak, jak dawno już nie patrzył na mnie”.

- Redakcja
Kiedyś myślałam, że moje życie jest takie, jak być powinno – dom, rodzina, stabilność. Dziś już wiem, że to była tylko fasada, za którą kryła się samotność, rutyna i zdrada. Moje dni zlewały się w jeden wielki schemat – pobudka, śniadanie dla Zosi, przedszkole, zakupy, obiad, sprzątanie, kładzenie Zosi spać, czekanie na Pawła, który coraz częściej wracał późno, zmęczony, obojętny.
Ostatnio w ogóle mało na mnie patrzył – głównie gapił się w telefon, komputer, albo w telewizor, a jak już na mnie spojrzał, to wzrokiem pełnym zniecierpliwienia albo zmęczenia. A przecież ja też byłam zmęczona. Czułam się jak cień samej siebie. Żyłam z dnia na dzień, zajęta domem, Zosią, byle jakoś przetrwać kolejny dzień. Paweł nie widział moich zmarszczek, moich łez, mojego zmęczenia.
Była jeszcze Anka, moja przyjaciółka, moje ramię do wypłakania się, z którą gadałam godzinami o wszystkim – o Pawle, o Zosi, o życiu, o marzeniach, które gdzieś się zgubiły. Myślałam, że mnie rozumie i wspiera.
To miał być zwykły dzień. Zosia poszła do przedszkola, a ja wzięłam się za porządki w domu. Potem szybkie zakupy w osiedlowym sklepie, jakieś sprawunki w aptece. Wracając, postanowiłam zajść jeszcze do centrum, bo potrzebowałam kilku rzeczy dla Zosi. Miałam napięty grafik, ale przecież zawsze taki miałam.
Nie mogłam uwierzyć
Szłam z siatkami, zaglądałam w witryny, aż w końcu zatrzymałam się przed sklepem z zabawkami. Pamiętam, że wtedy rozmyślałam, czy kupić Zosi tę nową lalkę, o której tyle mówiła. I wtedy ich zobaczyłam.
Mój Paweł, a obok niego Anka, moja przyjaciółka. Szli razem, blisko siebie, jakby nie istniał cały świat. Anka śmiała się, coś mu szeptała do ucha, a Paweł patrzył na nią tak, jak dawno już nie patrzył na mnie. Ten błysk w jego oczach, to spojrzenie, którego nie widziałam od lat. Trzymali się za ręce. On nie protestował, nie rozglądał się nerwowo. Nie było w nim żadnego strachu, tylko ten spokój, jakby byli w swoim świecie.
Stanęłam jak wryta. Nie potrafiłam się ruszyć, jakby moje nogi wrosły w chodnik. Ściskałam w rękach reklamówki z zakupami, czułam, jak plastik wgniata mi się w palce, ale nie mogłam ich puścić. Chciałam krzyknąć, podejść, wyrwać mu tę rękę z dłoni Anki. Powiedzieć cokolwiek. Ale stałam tam jak idiotka, a oni przeszli obok, nie zauważając mnie, śmiejąc się, jakby świat należał do nich.
Obmyśliłam plan
Stałam tam jeszcze chwilę, próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Potem wróciłam do domu. Usiadłam przy stole, patrzyłam w blat i czułam, że powietrze jest zbyt gęste, żeby oddychać.
Nie wiem, ile dni mijało mi wtedy w tym dziwnym stanie. Paweł wracał do domu, zachowywał się normalnie, mówił coś o pracy, o korkach na mieście, pytał, czy kupiłam mleko. A ja byłam jak wydmuszka. Słuchałam go, odpowiadałam przytakująco, ale w głowie miałam ten obraz: Paweł i Anka, ich dłonie splecione, jej śmiech.
Zosia była jedynym, co trzymało mnie jeszcze w pionie. Starałam się dla niej, ale coraz częściej czułam, że się duszę. Potrzebowałam kogoś, kto przypomniałoby mi, że jestem kobietą, że mam jeszcze w sobie życie. I wtedy pojawił się Marek, nasz sąsiad z naprzeciwka.
Zaczęło się niewinnie. Wpadliśmy na siebie na klatce, jak to zwykle bywało.
– Ciężko dziś z tymi zakupami, co? – zagadnął.
– Jak zwykle – odpowiedziałam, uśmiechając się słabo.
Wziął moją torbę z rąk, a ja pozwoliłam mu bez słowa. W windzie stał blisko, czułam jego zapach – męski, ciepły, trochę dymny, trochę słodki. Zaskakująco przyjemny.
– Niełatwo ci ostatnio – powiedział nagle, patrząc na mnie. – Widzę cię codziennie. Jesteś taka przygaszona.
Zdumiał mnie
Poczułam, jak w gardle zaciska mi się supeł. Skinęłam tylko głową, bo jeśli bym się odezwała, pewnie bym się rozpłakała.
– Jeśli chcesz… czasem warto pogadać – dodał cicho.
Nie pamiętam, jak to się stało, że znalazłam się u niego w mieszkaniu. Może to był impuls, może ucieczka, może zwykła potrzeba bycia z kimś, kto widzi. Marek zrobił mi herbatę, a ja mówiłam o Pawle, o Ance, o tym, że czuję się jak cień. Siedzieliśmy blisko na kanapie, a potem on wziął moją dłoń. I tak to się zaczęło.
– Nie powinnaś być sama z tym wszystkim… – szepnął, a ja poczułam, jak ogarnia mnie ciepło.
Pocałował mnie. Mocno, pewnie, jakby chciał, żebym na chwilę zapomniała o wszystkim. I zapomniałam. Było w tym coś, czego brakowało mi od dawna – dotyk, bliskość, czyjeś ciepło. Zatraciłam się w tym na moment, nie myśląc o konsekwencjach.
Ale kiedy wróciłam do siebie, czułam wstyd. A jednocześnie… coś w rodzaju ulgi. Jakby ktoś przypomniał mi, że wciąż jestem kobietą, a nie tylko matką i żoną.
Miałam wyrzuty sumienia
Czas mijał, a ja próbowałam wcisnąć wszystko w pudełka: Zosię, Pawła, Marka, siebie. Każdy dzień był jak taniec na linie – rano śniadanie dla Zosi, potem rutyna, spotkania z Markiem, a później ciche westchnienia w ciemności, kiedy Zosia spała, a ja leżałam obok męża, zastanawiając się, jak mogło się to wszystko tak popsuć.
A potem zaczęły się nudności. Najpierw myślałam, że to stres, wina nieprzespanych nocy, za dużej ilości kawy. Ale dni mijały, a ja czułam się coraz gorzej. Wstawałam rano z zawrotami głowy, jadłam coś na szybko, ale to nic nie dawało. W końcu poszłam do apteki, kupiłam test. Jeden, potem drugi, bo nie wierzyłam w wynik. Dwie kreski.
Siedziałam w łazience, patrząc na ten kawałek plastiku, który trzymałam w drżącej ręce. Usiadłam na podłodze i zaczęłam się śmiać pustym, zimnym śmiechem, który wcale nie był śmieszny. Dziecko. Kolejne dziecko.
Wieczorem, kiedy Zosia już spała, a Paweł wyszedł gdzieś „z chłopakami z pracy”, poszłam do Marka. Nie chciałam, nie planowałam, ale czułam, że muszę to z siebie wyrzucić. Otworzył drzwi w dresach, z kubkiem w ręce. Pachniał kawą i papierosami.
– Marta? Co się stało?
Odtrącił mnie
Patrzyłam na niego chwilę w milczeniu, aż w końcu wyszeptałam:
– Jestem w ciąży.
– W ciąży? Ze mną? – zapytał cicho.
– Nie wiem. Może…
Westchnął ciężko, przetarł dłonią twarz.
– Marta… nie mogę się w to mieszać. Mam rodzinę, dzieci, rozumiesz? To nie moja sprawa. Musisz to jakoś rozwiązać.
Stałam tam, w jego przedpokoju, z mokrymi oczami, czując, jak wszystko się sypie.
– Rozwiązać? – powtórzyłam, a głos mi się załamał. – Marek, ja nie jestem śmieciem, który można wyrzucić, kiedy się znudzi.
Milczał, a ja wyszłam.
Przez kolejne dni byłam jak w transie. Zosia pytała, czy coś się stało, a ja mówiłam, że mama jest zmęczona. Próbowałam zająć się domem, chodzić do pracy, ale myśli wracały. Co mam zrobić? Czy powiedzieć Pawłowi, że to jego dziecko? Czy przyznać się do zdrady? Byłam sama z decyzją, z tajemnicą, z dzieckiem, które rosło we mnie, a które nie mogło być dzieckiem mojego męża.
Marta, 35 lat
Czytaj także:
- „Chciałam zaprosić 150 osób na wesele, a narzeczony 50. Wyrzucał mi, że chcę zrobić ze ślubu imprezę na pół wiochy ”
- „40 lat temu poznałem żonę przez anons w gazecie. Do dziś ukrywam przed nią sekret z tym związany”
- „Matka traktowała mnie jak śmiecia i rządziła moim życiem jak swoim. Kiedy umarła, poczułam jednak coś innego niż ulgę”

