Reklama

Byłam tą kobietą, która latami udawała, że nie widzi. Kiedy mój mąż późno wracał do domu, tłumaczył się korkami, a ja kiwałam głową i stawiałam zupę na stół. Gdy pachniał damskimi perfumami, wmawiałam sobie, że może to zapach nowej koleżanki z pracy. Zdradzał mnie, a ja... trwałam, dla dobra rodziny. Dziś patrzę na własnego syna i widzę dokładnie ten sam schemat. On również nie szanuje swojej żony, oszukuje ją, bo „tak wyszło”, „bo to tylko raz”. I czuję, jakbym patrzyła w krzywe lustro mojego dawnego życia.

Zapach obcej kobiety

– Długo cię nie było – rzuciłam mimochodem, gdy wszedł do mieszkania. Późna godzina, kurtka pachnąca innym perfumami niż moje. Tymi słodkimi, pudrowymi, których używają dziewczyny o połowę młodsze ode mnie.

Korek na obwodnicy. Masakra – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy. Zsunął buty, zostawił torbę na środku przedpokoju i poszedł do łazienki.

Nie pytałam dalej. Nie robiłam scen. Nie pierwszy raz wracał późno. Nie pierwszy raz coś było nie tak, ale ja uparcie udawałam, że wszystko jest w porządku. Po tylu latach małżeństwa nie miałam już siły na kłótnie. Kiedyś byłam zazdrosna. Kiedyś sprawdzałam jego telefon, dopytywałam, czemu nie odbierał. Dziś... wolałam nie wiedzieć.

– Zupa jeszcze ciepła. Mam ci nalać? – zapytałam, gdy wyszedł z łazienki.

– Nie, zjadłem coś na mieście – mruknął i odwrócił się w stronę telewizora.

Zawsze zjadał. Nawet jeśli było późno, nawet jeśli mówił, że jest zmęczony. A tego wieczoru odrzucił moją zupę z jakąś nieobecną obojętnością. Usiadłam obok niego. Niby razem, ale osobno. Patrzył w ekran, ja w jego profil. Zmarszczka między brwiami, która kiedyś mnie wzruszała, dziś mnie drażniła. Zdradzał mnie. Wiedziałam to. Ale jeszcze wtedy nie powiedziałam ani słowa. Nie dlatego, że się bałam. Po prostu... już nie miałam nadziei.

Myślałam, że dzieci nie widzą

Kiedy nasz syn miał osiem lat, zapytał mnie, dlaczego tata tak często jeździ „do tej jednej klientki”. Pamiętam, że wtedy zamarłam. On nie powinien nic wiedzieć. A jednak wiedział. Dzieci zawsze wiedzą więcej, niż nam się wydaje.

– Bo tata pracuje i musi się spotykać z różnymi ludźmi – odparłam spokojnie, jakby nie ścisnęło mnie w gardle.

– Ale z tą jedną się śmieje inaczej. I perfumy ma takie jak ona – dodał, a ja poczułam, jak świat się kręci.

Wtedy przemilczałam. Uśmiechnęłam się nawet, pogłaskałam go po głowie i odciągnęłam uwagę pytaniem o szkołę. Potem, w nocy, płakałam do poduszki. Bo wiedziałam, że mój syn widzi. I że to, co widzi, zostanie z nim na zawsze.

Nie miałam odwagi odejść. Wiedziałam, że dla wielu kobiet to żaden powód – facet zdradza, pakujesz walizkę i po sprawie. Ale dla mnie nie było to takie proste. Nie miałam wtedy pracy, rodziców już nie żyli, a mój syn potrzebował stabilności. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.

Mąż nigdy nie przestał zdradzać. Może był okres ciszy, może się krył lepiej, ale ja już nie ufałam. Tyle że on zawsze wracał. Wracał do domu, do mnie, do syna. A syn... wyrósł. Dziś ma trzydzieści dwa lata i sam jest mężem. Ma cudowną żonę i małego synka. I robi dokładnie to samo, co jego ojciec. A mnie boli to bardziej, niż zdrady mojego męża.

Uwielbiam tę dziewczynę

Zosia była dziewczyną, która wnosiła do naszego domu światło. Naprawdę ją lubiłam – była ciepła, konkretna, zawsze z jakimś ciastem w ręku, uśmiechnięta nawet wtedy, gdy była zmęczona. Przyszła do naszego życia jak promyk, jak szansa na to, że mój syn będzie inny niż jego ojciec.

Kiedy powiedzieli, że biorą ślub, miałam łzy w oczach. Łzy ulgi, może nawet dumy. Bo wydawało mi się, że wychowaliśmy go na dobrego człowieka.

– Zobaczysz, mamo, będę lepszym mężem niż tata – powiedział kiedyś przy piwie, półżartem. A ja się uśmiechnęłam, bo naprawdę w to wierzyłam.

Zosia długo nic nie mówiła. Nawet gdy na święta przychodziła blada, z podkrążonymi oczami, nadal przynosiła te swoje serniki i makowce, nadal witała mnie uściskiem. Ale któregoś dnia przyszła sama. Bez Piotrka.

– Mama w domu? – zapytała przy progu, a ja już wiedziałam.

Usiadłyśmy w kuchni. Parzyłam herbatę, ona patrzyła w blat.

– On mnie zdradza – powiedziała w końcu cicho. – Wiem. Czuję.

Serce mi wtedy pękło. Bo nie umiałam jej powiedzieć, że się myli. Bo znałam te spojrzenia mojego syna w telefon, te przedłużające się powroty do domu, to unikanie kontaktu wzrokowego. Ale najgorsze było to, że gdzieś w głębi duszy... nie byłam zaskoczona.

Słowa, które wszystko zmieniają

Zadzwoniłam do niego tego samego wieczoru. Zosia wyszła, powiedziała tylko:

– Nie chcę, żeby mama coś robiła. Muszę to sobie poukładać.

Ale nie mogłam siedzieć bezczynnie. Wybrałam numer Piotrka z drżącymi palcami. Odebrał po kilku sygnałach.

– Mamo? Coś się stało? – zapytał od razu.

– Przyjedź. Muszę z tobą porozmawiać. Sam.

Przyjechał, choć z wyraźną niechęcią. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie w tej samej kuchni, w której jeszcze kilka godzin wcześniej Zosia spuszczała wzrok.

– Piotrek... ona wie – nie owijam w bawełnę. Nie mam już siły.

Spuścił głowę. Przez dłuższą chwilę nie mówił nic.

– To nie tak, mamo... – zaczął w końcu.

– Nie? To jak? To tylko seks? To tylko przygoda? – syknęłam. – Wiesz, że słyszałam to samo dwadzieścia lat temu? Od twojego ojca.

Zamarł. Spojrzał na mnie w końcu. I w tych jego oczach zobaczyłam chłopca, który kiedyś widział zbyt wiele.

– Myślałem, że… że skoro tata… – urwał.

– Że to norma? Że faceci tak mają? – wstałam i przeszłam do okna, żeby nie widział łez. – Myślałam, że będziecie lepsi. Że ty będziesz lepszy.

– Przepraszam.

To jedno słowo zabrzmiało dziwnie pusto. Nie dla mnie. Dla niej. Bo to ona była teraz w piekle, które ja już dobrze znałam.

Cisza, której nie chcę słyszeć

Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Nie dzwonił. Nie pisał. Nie wiedziałam, czy wrócił do Zosi, czy nadal spotyka się z tą drugą. A może z trzecią? Zosia się nie odezwała. Przestała odbierać moje telefony. Szanuję to. Pewnie potrzebuje czasu. Albo wstydzi się przede mną, choć nie ma powodu. To nie ona zawiodła.

Cisza, która zapanowała między nami wszystkimi, była głośniejsza niż jakiekolwiek awantury. Przesiąknięta żalem, zawodem i wstydem. Mój mąż patrzył na mnie ze zrozumieniem. Już od lat nie rozmawialiśmy o tym, co było. Żyjemy razem, jak współlokatorzy. Jemy obiady przy jednym stole, śpimy w jednym łóżku, ale dusze nasze dawno się rozdzieliły.

– Wiesz… – powiedział któregoś dnia cicho, jakby też nie był pewien, czy ma prawo. – Piotrek mnie kiedyś zapytał, czy żałuję.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

– I co mu odpowiedziałeś?

– Że tak. Ale już za późno.

Westchnęłam. Bo to była najprawdziwsza z prawd. Na niektóre rzeczy po prostu jest za późno. Wieczorem wyciągnęłam z szuflady stare zdjęcia. Mały Piotrek na kolanach ojca. Obaj uśmiechnięci, szczęśliwi, nieświadomi, że pewnego dnia ich błędy będą miały odbicie w czyimś życiu. I że to odbicie może brzmieć dokładnie tak, jak cisza, której dziś nie jestem w stanie już dłużej znieść.

Cienie przeszłości

Piotrek przyszedł do nas dopiero po miesiącu. Głos miał cichy, przygaszony.

Zosia się wyprowadziła. Zabiera Maćka. Na razie do mamy – powiedział bez emocji.

Nie komentowałam. Czekałam, co powie dalej.

– Byłem idiotą. I nie chodzi o zdradę. Chodzi o to, że... nie walczyłem. Bo wydawało mi się, że to normalne. Że to się „po prostu dzieje”. Jak ojcu.

Zaparzyłam mu herbatę, tak jak kiedyś. Siedział przy tym samym stole, przy którym przesiadywał jako chłopiec z klockami LEGO, a ja obierałam jabłka i udawałam, że wszystko jest w porządku.

– Tato się zmienił? – zapytał nagle.

– Nie. Ja się zmieniłam. Przestałam się łudzić.

Spojrzał na mnie z jakimś nowym rodzajem szacunku. A może lęku.

– Chciałbym cofnąć czas – wyszeptał.

– Nie możesz. Ale możesz pokazać Maćkowi coś innego niż to, co widziałeś ty.

Nie odpowiedział. Ale wiedziałam, że coś w nim pękło. I że może nie dziś, nie jutro, ale któregoś dnia zacznie budować siebie od nowa. Zosia zadzwoniła tydzień później. Tylko po to, żeby zapytać, czy mogę odebrać Maćka z przedszkola.

– Oczywiście – odpowiedziałam. – Zawsze.

Mały przybiegł, rzucił mi się na szyję.

– Babciu, a kiedy tata nas odwiedzi?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ale tym razem nie skłamałam.

– Kiedy będzie gotowy.

I miałam nadzieję, że to będzie wcześniej niż później.

Barbara, 61 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama