Reklama

Zawsze byłam tą rozsądną. Taką, co to nie podniesie głosu w sklepie, nie wrzuca zdjęć w bikini do sieci i nigdy nie mówi „mam dość”. Zamiast tego gotowałam zupki, dbałam, żeby jego koszule były uprasowane, i nie zawracałam głowy swoimi potrzebami, bo przecież „on ciężko pracuje”. Tylko że z czasem przestał cokolwiek mówić. Nie wspominał już ani o pracy, ani nawet nie dawał znać, że wróci później. Nie pytał, jak mi minął dzień. Czasem miałam wrażenie, że nawet nie wie, ile mam lat ani czy jeszcze noszę jego nazwisko.

Nie szukałam przygód, poważnie. Wyszłam za niego, bo byłam zakochana. I trzymałam się tego, jakbym nie miała prawa do zmiany zdania czy... uczuć. To chyba przez to w końcu zaczęłam wariować. Nie, w żadnym wypadku nie zamierzam się usprawiedliwiać. Ja po prostu zapragnęłam przestać być niewidzialna. A z czasem... po prostu już się z niczego nie tłumaczyłam.

Może to nie on się zmienił

Wszystko zaczęło się od zepsutej pralki. Nagle przestała wirować i tylko buczała jak czołg podczas walki. Wyszłam z łazienki z ręcznikiem na głowie i westchnęłam:

— Pralka padła.

Tomek nawet nie oderwał wzroku od telefonu.

— Mhm — mruknął tylko.

— Serio, Tomek — próbowałam dalej. — Pranie stoi w wodzie. Możesz chociaż rzucić okiem?

Wezwij serwis — burknął. — Albo kup nową. I tak miała z osiem lat.

— A może ty byś coś z tym zrobił? — zapytałam, celowo podnosząc głos. — Tak jak kiedyś?

Spojrzał na mnie, jakby zobaczył kosmitę.

— No co? — prychnął. — Nie znam się na pralkach.

— Kiedyś się znałeś — nie ustępowałam. — Pamiętasz, jak wymieniłeś cały bęben? W skarpetkach i podkoszulku, pół dnia siedziałeś na podłodze w łazience, szafka była cała mokra, a ty potem mówiłeś, że jesteś jak MacGyver…

To było sto lat temu, Aneta — uciął. — Może się starzeję. Daj mi spokój, miałem ciężki dzień.

Stałam jeszcze chwilę jak idiotka z tym ręcznikiem na głowie, czując, że robi mi się ciepło w karku. Gniew rósł we mnie z sekundy na sekundę. Wyszłam więc na balkon, zwinęłam nogi na krześle i wpatrywałam się w światła sąsiednich mieszkań. W jednym z nich przy stole siedziała para: ona coś opowiadała, on słuchał. Głupia scenka, ale nie mogłam oderwać wzroku. Wtedy też po raz pierwszy pomyślałam: może to nie on się zmienił. Może to ja się w końcu obudziłam.

Uśmiechnęłam się

Poznałam go w biurze rachunkowym. Przyszedł po porady w sprawie działalności, trochę zagubiony, z teczką pełną pomiętych papierów i miną, jakby miał zemdleć.

— Dzień dobry, mogę pomóc? — zapytałam.

— Eee... mam termin do pani Marty, ale zgubiłem PIT-36 — mruknął. — Może powinienem wyjść i nie zawracać głowy?

Uśmiechnęłam się.

— Bez paniki. Może da się pana uratować. A jeśli nie, to i tak mogę pomóc. Mam chwilę — dodałam i wskazałam mu krzesło.

Miał na imię Bartek. Prowadził jakąś jednoosobową działalność, chyba coś z grafiką komputerową. Trochę się jąkał, gdy mówił o pieniądzach, ale kiedy przeszliśmy na temat jego pasji, oczy mu się zaświeciły.

— Zawsze chciałem robić rzeczy „po coś”. Coś mieć z tego dla siebie, a nie tylko faktury i faktury — mówił, przesuwając palcami po krawędzi stołu.

— To może źle pan trafił. U nas tylko cyfry — rzuciłam z przekąsem.

— A pani? Co chciałaby pani z tego mieć? — Spojrzał na mnie tak, jakby znał mnie od lat.

Nie miałam pojęcia. Może kiedyś chciałam mieć swój pensjonat nad morzem... albo chociaż kolację z mężem raz w miesiącu, w trakcie której zapyta mnie, jak się czuję. Nie wyznałam mu jednak tego.

— Chciałam żyć spokojnie — skłamałam.

Bartek nie dopytywał. Przyniósł potem czekoladę „za ratunek w sprawach księgowych”. Tylko ja już wiedziałam, że to nie o czekoladę chodziło, a tego PIT-a to on wcale nie zgubił.

To nie randka

Zaczęło się od kawy. Takie tam spontaniczne spotkanie w pobliskiej kawiarni, gdzie zawsze było trochę za głośno i zbyt dobrze pachniało. Zgodziłam się, bo… bo nie miałam żadnego powodu, żeby odmówić.

— Pani Aneto, przepraszam, że tak znienacka… ale może kawa? Tak po ludzku? — zapytał, stając w drzwiach mojego gabinetu z tym swoim nieśmiałym uśmiechem.

— A jeśli mam męża? — zapytałam, zanim zdążyłam pomyśleć.

Twarz Bartka nie drgnęła.

— To nie randka. To tylko kawa. Chociaż… — zawiesił głos — ...kawa z kimś, kto pamięta moje imię, to już dla mnie atrakcja.

Roześmiałam się i więcej już się nie droczyłam.

Siedzieliśmy więc przy oknie — on bawił się łyżeczką, a ja czułam się, jakby ktoś zdjął mi z pleców coś bardzo ciężkiego.

— Nie dziwię się, że pani ma tylu klientów — powiedział w pewnym momencie. — Potrafi pani słuchać tak, że człowiek się czuje ważny.

— To tylko zawodowa uprzejmość — mruknęłam.

— Nie, to coś innego — upierał się.

— Skąd pan wie?

— Bo pierwszy raz od dawna nie udaję, że mi wszystko jedno.

Ten chłopak, bo przecież był młodszy, może o siedem, osiem lat, patrzył na mnie, jakbym była kimś naprawdę ważnym. Po chwili jego dłoń przypadkiem dotknęła mojej, a ja tego nie przerwałam. Nie miałam żadnego sensownego powodu, by to zrobić.

Wróciłam do domu godzinę później. Tomek siedział przed telewizorem. Nawet na mnie nie spojrzał.

— Gdzie byłaś? — rzucił bez emocji.

Na kawie — odparłam.

— Z kim?

— Sama. — I tak właśnie zaczęłam kłamać.

Świat nabrał kolorów

Z Bartkiem zaczęliśmy się spotykać regularnie. Najpierw znowu „przypadkiem” wpadał do biura, później pisał SMS-y wieczorami, a ja, ku własnemu zdziwieniu, odpowiadałam. Zamiast „dobranoc” Tomkowi, wysyłałam „dobranoc” Bartkowi. Aż w końcu ten drugi zapytał:

— A gdybyśmy tak… po prostu wyszli gdzieś poza te biurowe rozmowy i kawy?

— Bartek… — zaczęłam, ale przez moment nie wiedziałam, jak to rozwinąć. — Ja mam życie. Męża.

— A czy to na pewno twoje życie? — Spojrzał na mnie poważnie.

Było w tym tyle czułości, że aż zabolało.

Spotkaliśmy się później w parku. Chciałam, żeby było neutralnie, bez żadnych podtekstów, ale kiedy usiadł obok mnie na ławce, a ja poczułam jego płaszcza, wszystko we mnie zadrżało. Nie pamiętałam już, jak to jest, gdy ktoś się zbliża i jest z tego zbliżenia zadowolony.

— Mogę cię pocałować? — zapytał nagle.

Spojrzałam na niego.

— Nie pytaj — rzuciłam. — Po prostu... zrób to.

Posłuchał. Nie było w tym niczego z romantycznego filmu. Wokół nas nie rozbrzmiewała nastrojowa muzyka, nikt nie płakał. Było ciepło, trochę niezręcznie i bardzo prawdziwie. Jakby na sekundę świat nabrał kolorów.

Kiedy potem wróciłam do domu, Tomek znów nie dociekał, gdzie byłam. Nawet nie podniósł wzroku znad laptopa.

Robiłaś zakupy? — rzucił tylko. — Chyba skończył się papier toaletowy.

I wtedy poczułam w sobie coś dziwnego: ulgę, że właśnie udało mi się odzyskać swoje życie.

Poszłam spakować walizkę

Od tamtego pocałunku minęły trzy tygodnie. Spotykaliśmy się regularnie: wieczory w samochodzie, szybka kawa u niego, czasem spacer po parku. Nic wielkiego — żadnych hoteli, żadnych dramatów, ale dla mnie to było wszystko. Zaczęłam się śmiać. Żyć. Tak naprawdę.

Któregoś dnia Bartek spojrzał na mnie tak, jakby coś postanowił.

— Wiesz, że nie musisz się przede mną ukrywać? — spytał.

— Wiem — szepnęłam, chociaż nie byłam pewna, czy naprawdę wiem.

— Przecież ja nie chcę, żebyś coś dla mnie zostawiała — stwierdził. — Nie jestem takim facetem.

— Wiem — powtórzyłam równie cicho.

— Ale chcę, żebyś coś zrobiła dla siebie.

Wtedy wiele rzeczy stało się bardziej oczywistych. Bo może właśnie dlatego go pokochałam? Bo on nie chciał mnie mieć. On chciał, żebym ja wreszcie znalazła siebie.

Tego samego wieczoru w domu, przy kolacji, odważyłam się odezwać do Tomka:

— Tomek… możemy porozmawiać?

— Coś się stało? — zapytał bez większego zainteresowania.

— Właściwie... od dawna się dzieje — mruknęłam. — Tylko ty tego nie widzisz.

Spojrzał na mnie obojętnie.

— Możesz mówić normalnie? — rzucił lekko zirytowany.

— Chodzi o nas — wyznałam. — O to, że ja… już nie jestem tą samą kobietą, którą poślubiłeś. I chyba... ty też już nie jesteś tym samym facetem.

— Przestań dramatyzować — prychnął. — Wiecznie coś ci nie pasuje.

— Nie dramatyzuję, tylko mówię: mnie już nie ma w tym małżeństwie — stwierdziłam spokojnie.

Przez moment się nie odzywał. Dopiero po kilkunastu sekundach mruknął:

— I co? Masz kogoś?

Uśmiechnęłam się gorzko.

– Mam siebie.

Wstałam od stołu i poszłam spakować walizkę. Nie rozmawialiśmy więcej, a on nie protestował. Widocznie uznał, że to też jest mu obojętne.

Już nigdzie nie zniknę

Mieszkanie, które wynajęłam, było małe. Tylko dwa pokoje, kuchnia z oknem, łazienka z nieco przeciekającą baterią — ale to wszystko należało do mnie. I miałam tam ciszę, czyli to, czego potrzebowałam najbardziej. Pierwszą noc przespałam bez budzika. Rano wstałam, zrobiłam sobie jajka na maśle, odpaliłam czajnik i usiadłam przy stole bez pośpiechu. Pierwszy raz od lat nie miałam poczucia winy za to, że po prostu jestem.

Bartek przyszedł wieczorem. Miał na sobie swój stary sweter, w którym wyglądał jak chłopak z sąsiedztwa. W ręce trzymał torbę z jedzeniem na wynos.

Pasuję tu? — zapytał.

— Jeszcze jak. — Uśmiechnęłam się i otworzyłam drzwi szerzej.

Zjedliśmy kolację, obejrzeliśmy jakiś idiotyczny serial, a potem długo siedzieliśmy w milczeniu. W końcu Bartek powiedział:

Bałem się, że znikniesz. Że wrócisz do niego i po wszystkim zostanie mi tylko ten smak.

— Smak? — zdumiałam się.

— Twój. Ciebie. Nas.

Podeszłam i pocałowałam go spokojnie.

— Już nigdzie nie zniknę — powiedziałam. — Chociaż tu nie chodzi tylko o ciebie, a... przede wszystkim o mnie.

— Takie kobiety są najpiękniejsze — szepnął, przyciągając mnie do siebie.

Nie wiem, czy to jest miłość — może tylko przystanek na drodze do czegoś większego, a może właśnie coś więcej. Na pewno nie jestem już kobietą, która musi się tłumaczyć z tego, że żyje. Nie jestem już tą, która czeka, aż ktoś zauważy, że istnieję. Teraz wreszcie jestem sobą.

Aneta, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama