„Nie mam już siły do atencyjnego cyrku, który odstawia mój mąż. Spuszczam wzrok, gdy podrywa kolejną panienkę”
„Szliśmy razem do sklepu, a Radosław zaczynał swój popis, jakby nagle zamienił się w bohatera komedii romantycznej. Ledwo mijaliśmy panią z warzywniaka, a on już prostował się, poprawiał kołnierz i odchrząkiwał znacząco. Gdy tylko zatrzymywaliśmy się przy stoisku, zaczynała się jego gra”.

- Redakcja
Zawsze uważałam, że małżeństwo to wspólny projekt, w którym obie strony starają się wspierać i wzajemnie szanować. Kiedy wychodziłam za Radosława, wierzyłam, że znalazłam człowieka stabilnego, ciepłego i rodzinnego. Z początku jego towarzyskość wydawała mi się uroczym dodatkiem do codzienności. Z czasem jednak zaczęłam zauważać, że coś jest nie tak. Każdy uśmiech skierowany w stronę obcej kobiety zaczynał we mnie pulsować jak drobne ukłucie niepokoju. Próbowałam to bagatelizować, ale z każdym dniem stawało się to trudniejsze.
Zaczęło mi to przeszkadzać
Najbardziej odczuwałam to podczas zwykłych, codziennych sytuacji. Szliśmy razem do sklepu, a Radosław zaczynał swój popis, jakby nagle zamienił się w bohatera komedii romantycznej. Ledwo mijaliśmy panią z warzywniaka, a on już prostował się, poprawiał kołnierz i odchrząkiwał znacząco. Gdy tylko zatrzymywaliśmy się przy stoisku, zaczynała się jego gra.
– Dzień dobry, pani Joanno, marchewka dziś jakaś wyjątkowo dorodna – mówił tonem, który znałam aż za dobrze.
– Panie Radku, pan to zawsze powie coś miłego – odpowiadała sprzedawczyni, rumieniąc się lekko.
Stałam obok i patrzyłam, jak mój własny mąż odstawia teatrzyk, jakby próbował zdobyć czyjeś uznanie w konkursie na najbardziej czarujący uśmiech. Czasem próbowałam go szturchnąć, dać subtelny sygnał, że przesadza, ale on tylko zbywał to żartem.
– Nie bądź taka poważna – rzucał szeptem. – Przecież ja tylko zagaduję.
Jednak dla mnie to nie było „tylko”. Wracaliśmy do domu, a ja czułam się jak ktoś niewidzialny. Złość mieszała się z zażenowaniem. Zaczynałam się zastanawiać, czy on tak samo zachowywał się, kiedy nie było mnie w pobliżu. Czy jego uśmiechy były przeznaczone dla każdej kobiety, która znalazła się w zasięgu wzroku? Wieczorem próbowałam zacząć rozmowę.
– Radek, naprawdę musisz się tak… wdzięczyć? – zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– O co ci chodzi? – westchnął. – Tak już mam, jestem miły. Wolałabyś gbura?
Patrzyłam na niego, czując rosnące napięcie. Jego słowa miały niby uspokajać, ale budziły we mnie tylko większą niepewność. Miałam wrażenie, że zaczynam tracić grunt pod nogami, bo nie wiedziałam, gdzie kończyła się zwykła uprzejmość, a zaczynały się umizgi, których już nie potrafiłam ignorować.
Byłam tym zażenowana
Najgorsze były poranki, kiedy wychodził z domu do pracy. Nasza klatka schodowa była jak mała scena, na której zawsze siedziała widownia – dwie sąsiadki z parteru, pani Stefania i pani Renata. Niby przypadkiem stały przy skrzynkach pocztowych, niby tylko „akurat przechodziły”. A on? On tylko czekał na okazję, żeby błysnąć. Tego dnia schodziłam za nim po schodach, a on już rozpoczął swoje przedstawienie.
– Panie Radosławie, jak dziś elegancko! – rzuciła pani Stefania.
– Och, staram się, chociaż przy paniach to trudno się wyróżnić – odpowiedział, przechylając głowę w sposób, który ostatnio widywałam zdecydowanie zbyt często.
Poczułam, jak moje policzki robią się gorące. Nie z zazdrości, a z irytacji. Stałam obok i czekałam, aż wymiana uprzejmości się skończy, ale trwała stanowczo za długo.
– Idziemy? – powiedziałam w końcu, starając się, by zabrzmiało to naturalnie.
– Już, już – odparł, ale jeszcze przez chwilę zerkał na obie kobiety, jakby nie chciał urwać tej rozmowy.
Gdy wyszliśmy przed blok, próbowałam poruszyć temat.
– Cieszysz się atencją, prawda? – powiedziałam bez owijania w bawełnę.
– Co znowu? – zapytał, unosząc brwi. – To zwykła uprzejmość. One lubią pogadać. Mam im odmówić?
– Nie chodzi o odmowę, tylko o sposób, w jaki to robisz – odpowiedziałam. – Zachowujesz się, jakbyś flirtował.
– Przesadzasz – uciął. – Szukasz problemu tam, gdzie go nie ma.
Szliśmy obok siebie w ciszy, a ja czułam, że on nie zamierza nawet zastanowić się nad moimi słowami. W jego oczach byłam tą, która dramatyzuje. Tymczasem ja widziałam, jak każda sąsiadka reagowała na jego gesty – jakby był czymś w rodzaju lokalnej atrakcji. A ja coraz częściej zadawałam sobie pytanie, czy jego zachowanie to tylko potrzeba bycia lubianym, czy może coś znacznie głębszego i bardziej niepokojącego.
Czułam się nieswojo
Najbardziej drażniły mnie sytuacje w szkole dzieci. Spotkania z nauczycielkami powinny dotyczyć ocen, zachowania, spraw organizacyjnych. Tymczasem kiedy tylko zjawialiśmy się na korytarzu, Radosław włączał swój czarujący tryb i zaczynał polowanie. Tego popołudnia czekaliśmy na wychowawczynię naszego syna. Staliśmy pod salą, a on już poprawiał włosy w ekranie telefonu, wygładzał koszulę i przyciągał uwagę każdej kobiety przechodzącej obok. Kiedy w końcu pojawiła się pani Weronika, od razu wyciągnął rękę.
– Pani Weroniko, zawsze promienieje pani taką energią – powiedział, pochylając się lekko, jakby chciał ją powitać bardziej serdecznie, niż było to konieczne.
– Och, panie Radosławie, dziękuję, ale proszę tak nie przesadzać – roześmiała się, choć widziałam, że jej to pochlebiło.
Weszliśmy do środka, a ja czułam, jak narasta we mnie złość. Chciałam skupić się na rozmowie o naszym synu, ale on co chwilę wtrącał się komentarzami, które nie miały nic wspólnego z tematem.
– Pani Weroniko, jak pani daje radę z taką grupą? – zagadywał. – Musi pani mieć do nich świetne podejście.
– Staram się – odpowiadała z uśmiechem.
W końcu nie wytrzymałam.
– Może przejdźmy do tego, po co przyszliśmy – powiedziałam nieco ostrzej, niż planowałam.
Pani Weronika spojrzała na mnie z lekkim zaskoczeniem, a Radosław tylko uniósł brwi.
– No dobrze, dobrze – mruknął pod nosem.
Po spotkaniu, kiedy wyszliśmy na zewnątrz, zapytałam:
– Musisz tak zawsze? Jakbyś chciał zaimponować każdej kobiecie w promieniu stu metrów?
– Przestań – rzucił. – Po prostu jestem sympatyczny. Nie potrafię być zimnym draniem.
Ale dla mnie to nie była sympatia. To było coś, co sprawiało, że czułam się nieswojo.
Inni też to zauważyli
Najbardziej zapadła mi w pamięć tamta kolacja u znajomych. Miało być spokojnie, zwyczajnie. Siedzieliśmy przy dużym stole, a atmosfera była lekka, dopóki nie pojawiła się żona gospodarza, Izabela. Radosław w sekundę zmienił się w wersję siebie, której nie znosiłam – nadmiernie uprzejmą, przesłodzoną, jakby cały rozsądek się ulotnił, a liczyło się tylko to, by zrobić wrażenie.
– Iza, ta sałatka jest absolutnie wyjątkowa – powiedział, pochylając się w jej stronę, jakby chciał jej coś wyszeptać do ucha.
– Och, naprawdę? A to taki stary przepis – uśmiechnęła się, wyraźnie mile połechtana.
Obserwowałam tę wymianę i czułam narastające napięcie. Nie chciałam robić sceny, ale jego zachowanie stało się tak widoczne, że nawet inni zaczęli wymieniać dyskretne spojrzenia. Mnie natomiast ogarniało poczucie, że siedzę tam jak dodatek, ktoś, kogo nikt nie dostrzega. Kiedy gospodarz nalał wina, Radosław od razu podsunął swój kieliszek bliżej Izabeli.
– A może ty pierwsza? – zaproponował, uśmiechając się szeroko.
– Radosław… – powiedziałam cicho, lecz stanowczo, próbując go jakoś zatrzymać.
– Co? Jestem po prostu kulturalny – odpowiedział z udawaną niewinnością.
Po kolacji zostałam z nim chwilę na zewnątrz, zanim wsiedliśmy do samochodu.
– Widziałeś, jak to wyglądało? – zapytałam, próbując zachować spokój.
– Jak co niby? – odparł, wzruszając ramionami. – Normalna rozmowa. Nie mogę pochwalić znajomej?
– Pochwalić, tak. Ale ty zachowujesz się, jakbyś chciał ją poderwać.
Zmrużył oczy, oburzony.
– Przecież przesadzasz. Dopowiadasz sobie coś, czego nie ma.
Patrzyłam na niego długo, próbując znaleźć w jego twarzy choć cień refleksji, ale jej tam nie było. Zaczęłam mieć wrażenie, że on zupełnie nie rozumie, jak jego zachowania wpływają na nasze małżeństwo.
Czułam się z tym coraz gorzej
Prawdziwe napięcie przyszło podczas spaceru po osiedlu. Była sobota, postanowiliśmy przejść się z dziećmi na plac zabaw. Myślałam, że to będzie spokojny dzień, ale jak tylko zbliżyliśmy się do bramy, zauważyłam nową sąsiadkę, panią Malwinę, która właśnie wyprowadzała psa. Radosław od razu przyspieszył, jakby nagle zależało mu na tym, by znaleźć się bliżej niej.
– Dzień dobry! – zawołał, zanim jeszcze dobrze nas dostrzegła. – Ale pięknego ma pani psa, niezwykle dostojny.
– Ojej, dziękuję – odpowiedziała, poprawiając włosy.
Stałam obok, trzymając dzieci za ręce, i patrzyłam na nich, jak prowadzą sobie miłą wymianę zdań, zupełnie jakby zapomnieli, że ktokolwiek inny istnieje. Każde jego słowo, każdy ruch ręką sprawiał, że czułam się coraz gorzej. Dzieci zaczęły ciągnąć mnie w stronę huśtawek, a on… dalej opowiadał pani Malwinie o rasach psów, których nawet nie lubił. W końcu odwróciłam się i powiedziałam:
– Idziemy. Dzieci czekają.
Spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem, jakby dopiero wtedy sobie o nas przypomniał.
– Już idę – rzucił i z powrotem odwrócił się do sąsiadki. – Miło było porozmawiać.
Kiedy w końcu do nas dołączył, byłam już wzburzona. Odeszliśmy kilka kroków, zanim wypaliłam:
– Wiesz, że to jest zwyczajnie nie fair wobec mnie?
– Co znowu? – zapytał, jakby nie rozumiał.
– To, jak traktujesz wszystkie kobiety wokół. Jakbyś musiał zabiegać o ich uwagę. A ja? Gdzie w tym jestem ja?
Zamilkł na chwilę, lecz nie wyglądał, jakby próbował zrozumieć. Raczej jak ktoś, kogo oskarżono niesłusznie.
– Przecież nie robię nic złego – powiedział w końcu.
A ja uświadomiłam sobie coś, czego wcześniej nie dopuszczałam do myśli. Problem nie leżał w tym, że on był „zbyt miły”. Problem leżał w tym, że ja od dawna czułam się przy nim niewidzialna.
Musiałam postawić granice
Wieczorem, po tamtej sytuacji z sąsiadką, siedziałam na kanapie i patrzyłam w okno. Dzieci już spały, a mieszkanie pachniało herbatą. Radosław krzątał się po kuchni, jakby nic się nie wydarzyło. W pewnym momencie usiadł obok mnie, ale bez słowa. I wtedy poczułam, że jeśli teraz nie powiem wszystkiego, nie powiem już nigdy.
– Radek – zaczęłam spokojnie, choć serce biło mi mocno. – Chcę, żebyś mnie wysłuchał bez przerywania.
Skinął głową, ale jego mina wciąż była napięta.
– Źle się czuję przy tobie. Nie dlatego, że jesteś miły dla ludzi. Tylko dlatego, że jesteś… aż za bardzo. Przy każdej kobiecie zmieniasz się w kogoś, kim w ogóle nie jesteś przy mnie. I ja już mam dość udawania, że to tylko twoja natura.
Zawahał się, patrząc w bok.
– Przecież wiesz, że nikogo nie szukam – powiedział cicho.
– To nie chodzi o szukanie – odpowiedziałam. – Chodzi o brak szacunku. O to, że ja czuję się jak widz twoich występów, a nie jak twoja żona. Ja chcę mieć męża, a nie człowieka, który potrzebuje ciągłych zachwytów, by czuć się ważnym.
Zapadła długa cisza. Taka, w której każde słowo ważyło więcej, niż bym chciała. W końcu odezwał się:
– Nie wiedziałem, że aż tak to odbierasz.
– Bo nigdy nie chciałeś tego zobaczyć – odpowiedziałam szczerze.
Wstałam i poszłam do sypialni, zostawiając go z jego myślami. Nie dlatego, że chciałam go zranić. Ale dlatego, że sama potrzebowałam w końcu odetchnąć.
Tego wieczoru zrozumiałam, że jeśli on nie zacznie nad sobą pracować, będę musiała zrobić to, czego tak długo się bałam – postawić granice tak wyraźne, że nie będzie się dało ich zignorować. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że moje emocje są ważne, nawet jeśli on ich nie rozumiał.
Elwira, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zamiast pracą zajmował się czerwonymi koronkami. Zemściłam się i upiekłam 2 pieczenie na jednym ogniu”
- „Narzeczony żerował na mnie jak huba na sośnie, ale ja tego nie widziałam. Uświadomił mi to jeden telefon z pizzerii”
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”

