„Mąż miał ze mną jak pączek w maśle, ale w ogóle tego nie doceniał. Ocknął się, gdy zabrakło mu czystych gaci”
„– Jak to nie wyprałaś? – spytał. – Normalnie. Pralka tam stoi, wiesz, jak działa. Patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś absurdalnego. – Co się z tobą dzieje, Ala? – spytał z niedowierzaniem”.

Mój mąż miał u mnie jak w raju. Obiad zawsze na stole, koszule pachnące i wyprasowane, dom wysprzątany jak z katalogu. Kiedy kładł się spać, świeża pościel pachniała lawendą, a w łazience nigdy nie zabrakło jego ulubionego płynu po goleniu. Nigdy nie musiał się o nic martwić, bo ja martwiłam się za niego.
Czułam się jak służąca
I co dostałam w zamian?
– Ala, gdzie moje skarpetki? – wołał z kanapy, nawet nie odrywając oczu od telefonu.
– W szufladzie – odpowiadałam, a on jęczał, że „nie ma”.
Wchodziłam, otwierałam szufladę i – o cudzie! – skarpetki tam były. Jak zwykle.
Nie dziękował. Nie zauważał. Bo przecież to normalne, że wszystko ma podane pod nos.
Dorota, moja przyjaciółka, powtarzała:
– Alicja, ty jesteś restauracją z gwiazdką Michelin, a on zamawia zestaw z Maka i narzeka, że frytki zimne.
Śmiałam się. Ale już coraz rzadziej.
Po prostu mnie olał
Był piątkowy wieczór. Ugotowałam jego ulubione spaghetti – z sosem, który bulgotał na wolnym ogniu przez dwie godziny, dokładnie tak, jak lubił. Stół nakryłam ładniej niż zwykle, postawiłam świecę. Chciałam, żeby ten wieczór był inny.
Czekałam. Dziewiętnasta. Dwudziesta. Dwudziesta pierwsza. Gdy w końcu usłyszałam szczęk klucza w zamku, poczułam ulgę. Ale tylko na chwilę. Wszedł do mieszkania, rzucił torbę, rozpiął koszulę i… nawet na mnie nie spojrzał.
– Marek, kolacja czeka – powiedziałam cicho.
– Jadłem coś w pracy – mruknął.
Tyle godzin gotowania, tyle czekania. Zacisnęłam zęby. Nie krzyczałam. Wzięłam głęboki oddech, jak uczyły poradniki o zdrowych związkach.
– Marek – zaczęłam spokojnie – to nie chodzi o to spaghetti. Chodzi o to, że ja zawsze czekam.
Spojrzał na mnie, unosząc brwi.
– O co ci chodzi?
To jedno zdanie było jak benzyna dolana do tlącego się ognia.
– O to, że traktujesz mnie jak element wystroju wnętrza – wyrzuciłam z siebie.
Westchnął. Przewrócił oczami.
– Ale dramaty…
Wtedy coś we mnie pękło. Wstałam. Zgasiłam świecę jednym, krótkim dmuchnięciem. Skoro jemu nie zależało, to może i mi nie powinno?
Zrobiłam coś dla siebie
Rano obudziłam się wcześniej niż zwykle. Nie zrobiłam mu śniadania. Nie przygotowałam kawy. Nie zostawiłam wyprasowanej koszuli. Zamiast tego wzięłam długi prysznic, zrobiłam makijaż – pierwszy raz od miesięcy – i wyszłam z domu bez słowa. Nie miałam planu. Chciałam po prostu uciec.
Włóczyłam się po mieście, aż w końcu weszłam do małej kawiarni na rogu. Pachniało tam cynamonem i świeżo mieloną kawą. Zamówiłam cappuccino i usiadłam przy oknie, patrząc, jak ludzie spieszą się do pracy, do życia. Ja czułam, że moje życie stanęło w miejscu.
– Trudny dzień? – usłyszałam nagle.
Podniosłam wzrok. Przystojny kelner o ciepłych oczach uśmiechał się do mnie.
– Można tak powiedzieć – odpowiedziałam, nie mogąc oderwać od niego wzroku.
– Na takie dni polecam podwójne espresso albo coś słodkiego. Pomaga – puścił mi oko.
Zaśmiałam się. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz ktoś patrzył na mnie w taki sposób. Jakbym istniała. Jakbym była kimś więcej niż tylko „żoną Marka”.
– To co dla pani? – zapytał.
– Coś słodkiego – odpowiedziałam.
Nie wiedziałam jeszcze, że to nie będzie tylko kawałek ciasta. To było pierwsze okruszki czegoś nowego.
Mąż zrobił mi awanturę
Wróciłam do domu później niż zwykle. Nie spieszyło mi się. Po raz pierwszy od lat miałam wrażenie, że mój czas nie należy do kogoś innego. Marek siedział na kanapie, skrolując coś w telefonie. Nawet nie podniósł głowy, gdy weszłam.
– Gdzie byłaś? – zapytał od niechcenia.
– Na mieście.
– Aha – rzucił i wrócił do telefonu.
Poszłam do sypialni, przebrałam się w dres. W łazience zobaczyłam kosz na pranie – wypchany po brzegi. Przez lata robiłam to automatycznie, bez zastanowienia. Ale dziś? Dziś tylko spojrzałam i poszłam dalej.
Było po dziesiątej, gdy nagle usłyszałam jego zirytowany głos:
– Alicja, gdzie są moje czyste bokserki?!
Poczułam, jak krew mi buzuje.
– W szufladzie – odpowiedziałam lodowato.
– Nie ma!
Weszłam do sypialni. Stał przy otwartej komodzie, szperając w niej wściekle.
– Bo nie wyprałam – oznajmiłam spokojnie.
Zmarszczył brwi.
– Jak to nie wyprałaś?
– Normalnie. Pralka tam stoi, wiesz, jak działa.
Patrzył na mnie, jakbym powiedziała coś absurdalnego.
– Co się z tobą dzieje, Ala? – spytał z niedowierzaniem.
– Coś wspaniałego, Marek. Przestałam być twoją gosposią.
Jego oczy się zwęziły.
– Może zaczniesz wreszcie doceniać to, co miałeś – dodałam i wyszłam z pokoju, zostawiając go tam z samymi brudnymi bokserkami i szokiem na twarzy.
Wprowadziłam nowy porządek
Następnego dnia wstałam później niż zwykle. Nie obudził mnie zapach kawy, bo to ja zawsze ją robiłam. W kuchni było cicho, jakby dom nagle zapomniał, jak funkcjonować beze mnie. Marek krzątał się w sypialni, szuflady trzaskały. W końcu pojawił się w drzwiach. Wciąż w tych samych bokserkach. Brudnych.
– Ala, serio? – burknął, krzyżując ramiona. – Zamierzasz się tak na mnie mścić?
Przewróciłam oczami.
– To nie zemsta, Marek. To zmiana zasad.
Usiadłam przy stole, otworzyłam książkę i wzięłam łyk herbaty. Nie planowałam już biegać wokół niego jak robot.
– Super, naprawdę świetnie – prychnął. – To teraz mamy prowadzić dom na dwie ręce?
Podniosłam wzrok.
– A do tej pory na ile rąk go prowadziliśmy?
Zamilkł. Wyszedł trzaskając drzwiami. Wrócił godzinę później z siatką pełną prania prosto z pralni. To był jego pierwszy samodzielny krok w tej nowej rzeczywistości.
Czułam w sobie siłę
Marek nie odzywał się przez cały wieczór. Chyba liczył, że się złamię, że znowu wejdę w swoje stare buty. Ale ja się nie złamałam. Następnego znów poszłam do kawiarni.
– Cappuccino i coś słodkiego? – usłyszałam znajomy głos.
Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się.
– Trafiłeś – przyznałam.
– Mam dobrą pamięć – odpowiedział i puścił mi oko.
Usiadł przy moim stoliku, choć nie powinien. Ale jakoś mi to nie przeszkadzało.
– Dziś wygląda pani lepiej.
– Mów mi Ala – powiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić.
Uśmiechnął się szerzej.
– Ala. Ładnie.
– Ja jestem Tomek.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O tym, że kocha książki, że kiedyś chciał być pisarzem. O tym, że w tej kawiarni pracuje tylko na chwilę, bo jeszcze nie wie, co dalej. A ja? Ja byłam jak ta kawa, którą przede mną postawił – gorąca, pełna mlecznej piany, ale w środku powoli stygnąca.
Gdy wróciłam do domu, Marek siedział przed telewizorem, jakby ostatnie dni w ogóle się nie wydarzyły. Może myślał, że wszystko wróci do normy. Ale ja już wiedziałam, że norma się zmieniła. Nie spakowałam walizki od razu. Nie rzuciłam dramatycznych słów. Ale przestałam się starać. Przestałam czekać. I już nigdy nie będę kobietą, której nie widać.
Alicja, 34 lata
Czytaj także: „Strzała Amora dopadła mnie w domu seniora. Mam oczy pełne łez, bo oświadczyny nie poszły zgodnie z planem”
„Ojciec obiecał mi milion złotych, jeśli wytrzymam 5 lat z mężem. Udawałam, że nie czuję słodkich perfum jego kochanki”
„Nie chciałem zdradzić ciężarnej żony, ale to było silniejsze ode mnie. Musiałem zaspokoić swój męski instynkt”

