„Mąż miał zawiesić tylko 1 obrazek na ścianie. Tak się spisał, że teraz czeka na nas remont całego mieszkania”
„Minęły dwa tygodnie. W kuchni nadal nie działało światło. W salonie zamiast podłogi była prowizoryczna płyta pilśniowa, przykryta kocem. W przedpokoju stały puszki z farbą, na których można było zagrać w bierki, a łazienka… Cóż, Paweł zdążył skuć połowę kafelków. A obrazek? Obrazek leżał wciąż oparty o ścianę”.

- Redakcja
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby go o to poprosić. Przecież dobrze wiem, że jak Paweł czegoś dotknie, to zaraz się coś sypnie. A ja, jak ta naiwna, podałam mu młotek do ręki i jeszcze z uśmiechem powiedziałam:
– Tylko nie walnij za mocno, dobrze?
On tylko mruknął coś pod nosem, że „wie, co robi”, po czym wbił gwóźdź z takim impetem, że aż zgasło światło w kuchni. Dosłownie. A potem to już poszło z górki – zawieszenie obrazka zmieniło się w trzydniowy horror z dziurą w ścianie i rozwaloną listwą przypodłogową.
Próbowałam nie krzyczeć
– Mógłbyś w końcu zawiesić ten obrazek? – zapytałam któregoś sobotniego popołudnia, z nadzieją w głosie i zbyt dużą wiarą w jego umiejętności.
– Teraz? – westchnął, nie odrywając wzroku od telewizora. – Przecież on leży tu dopiero od… tygodnia.
– Trzech – poprawiłam. – I codziennie się o niego potykam.
– No dobrze, dobrze – mruknął.
Wziął młotek, który podałam mu bez słowa, i podszedł do ściany.
– Tutaj ma wisieć? – wskazał palcem.
– Troszkę w lewo… jeszcze… dobra, STOP! Tam!
– Dobra, dobra – burknął i bez większego zastanowienia walnął młotkiem w ścianę.
Rozległ się dźwięk pękającego tynku, potem trzask… i nagle zgasło światło w całej kuchni.
– Co… co się właśnie stało?
– No chyba... coś trafiłem. Jak to możliwe? Tu nie powinno być żadnych kabli! – bronił się, oglądając dziurę w ścianie.
– I co teraz? – zapytałam, próbując nie krzyczeć.
– Spokojnie, naprawię – powiedział pewnym siebie głosem, który zawsze oznaczał jedno: będzie gorzej.
– Nie dotykaj nic więcej! Dzwonię po elektryka! – rzuciłam i wyszłam z kuchni, zanim zobaczyłam, że Paweł już szuka śrubokrętu.
Bo przecież, po co komu specjalista, skoro ma się męża?
Byłam w szoku
– Przestań, nigdzie nie dzwoń ! Sam to ogarnę – usłyszałam zza pleców, gdy już miałam telefon w dłoni.
Paweł stał z latarką w zębach.
– Ty chyba żartujesz?! Jeszcze cię prąd kopnie
– Nic się nie stanie. Wyłączyłem bezpieczniki. Widzisz? – wskazał na ciemność w kuchni, jakby to był jego osobisty sukces.
– Tylko kuchnia nie działa. W całym mieszkaniu nadal mamy prąd – westchnęłam, już czując, że ta sobota będzie długa.
– Trzeba wymienić ten przewód – mruknął, grzebiąc dalej. – I może… hmmm… przy okazji bym przesunął gniazdko? I dodał jeszcze jedno tutaj, za lodówką. Od dawna mówiłaś, że brakuje, nie?
– Paweł… – jęknęłam.
– I skoro już rozwaliłem ścianę, to może położę nową farbę?
– Rozwalisz całe mieszkanie, żeby powiesić jeden obrazek?
– No nie przesadzaj, to się nazywa optymalizacja remontu. Zrobimy wszystko za jednym zamachem.
– „Zrobimy”? – zapytałam z uniesioną brwią.
– Znaczy… ja zrobię, a ty powiesz, jak chcesz. Kolor ścian, kafelki, takie tam.
– Kafelki?!
– No tak, ale, jak już będziemy odnawiać…
Zamarłam. I wtedy to się zaczęło – nie remont, ale cała lawina absurdów, których końca nie było widać.
Nie liczył się z moim zdaniem
Nazajutrz Paweł wstał o siódmej rano. Bez budzika. Bez jęków. W kapciach, z kubkiem kawy i… z notesem.
– Obudziłeś mnie. Co ty robisz? – wymamrotałam spod kołdry.
– Tworzę plan – odpowiedział, z takim entuzjazmem, jakby projektował prom kosmiczny.
– Plan czego?
– Remontu.
Usiadłam na łóżku jak rażona piorunem.
– To miał być jeden obrazek!
– No właśnie. I to wszystko przez ten obrazek. Gdyby nie on, nie wiedzielibyśmy, że za ścianą kabel się rwie, a gniazdko jest krzywo. To był znak.
– Znak, że trzeba się rozwieść, zanim wbije kolejnego gwoździa.
– Bardzo śmieszne – przewrócił oczami. – Popatrz: tu będzie nowy regał. Tu biurko. Kuchnia z wyspą – pokazał coś, co wyglądało jak trójkąt z dwóch linii i kółkiem.
– Nie mamy miejsca na wyspę! Chyba że zrobimy dziurę w ścianie i połączymy kuchnię z balkonem sąsiadów.
– No, to trochę zawęża pole manewru – przyznał, niezrażony. – Może przynajmniej otworzymy przestrzeń. Wyburzymy jedną ściankę.
– Którą? Tę nośną?
– Na razie myślę koncepcyjnie i zamówiłem próbki farb. Dzisiaj przyjdą.
– Paweł…
– No co? I tak nie mamy światła w kuchni. A zanim przyjdzie elektryk... Szkoda marnować czas.
Zrozumiałam wtedy jedno. To nie jest tylko remont. To misja. A ja jestem tylko… przeszkodą do ominięcia.
Nie potrafiłam go zatrzymać
Po południu mąż odebrał przesyłkę z paczkomatu. Wysypał wszystko na stół jak dziecko prezenty spod choinki. W środku – kilkanaście próbek farb, pędzelki i taśmy malarskie.
– To miały być tylko próbki.
– Trzeba mieć wybór. Popatrz – tu masz „śnieżny poranek”, „złamaną biel”, „ciepły len”…
– Wszystkie wyglądają identycznie.
– Ale mają klimat! – rzucił z przejęciem, jakby mówił o winie z południowej Francji.
Zanim zdążyłam zaprotestować, na ścianie pojawiło się sześć pasków farby, obok dziury po gwoździu.
– Co sądzisz?
– O czym? Że mamy teraz ścianę w pasy?
– Nie. O kolorach.
– Chciałam, żebyś powiesił obrazek.
– Przesadzasz. Kolor to podstawa. On kształtuje przestrzeń, nastrój, emocje…
– A remont kształtuje kredyt.
– Dobra, dobra, nie marudź. Chciałem, żebyś miała coś wyjątkowego.
Spojrzał na mnie tak szczerze, że przez chwilę zmiękłam. No, może trochę.
– Wiesz co? Dokończ to już. Tylko jeśli jeszcze usłyszę słowo „modułowa zabudowa”, to śpisz u teściowej.
– Spoko. Już tylko ostatnia próbka… „Szampańska mgła”.
– Cudownie – jęknęłam. – Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy zrywać paneli, bo…
– A właśnie! Bo pod nimi…
– Paweł!
Złapałam się za głowę
Wiedziałam, że coś jest nie tak, kiedy usłyszałam dziwne odgłosy.
– Co ty robisz?! – wpadłam do salonu jak burza.
Paweł klęczał na środku pokoju, otoczony szczątkami naszych paneli. W ręku miał łom.
– Spokojnie. Sprawdzałem tylko, co jest pod spodem.
– I jak, znalazłeś skarb?
– Nie. Tylko zobacz – te deski są wilgotne. Pamiętasz, jak zalaliśmy kwiaty? Musiało wtedy mocno zalać podłogę. Trzeba to osuszyć. I najlepiej – położyć nowe.
– Oszalałeś. To już nie jest naprawa. To… dewastacja!
– Przesadzasz. I tak te panele były do wymiany. Położymy płytki winylowe. Teraz modne.
– My nie robimy remontu, my żyjemy w programie demolka!
– Kochanie, zaufaj mi. Jak już to ogarnę, będzie pięknie. Zobaczysz. Salon w stylu skandynawskim, jasna kuchnia, nowe oświetlenie…
– A łazienkę też planujesz zburzyć?
– W sumie… tamte kafelki są takie… PRL-owskie.
Złapałam się za głowę.
– Prosiłam cię o jedną rzecz.
– I będzie! – uśmiechnął się promiennie. – Teraz to już będzie wisiał w nowym wnętrzu. Takim z katalogu.
Wtedy zrozumiałam, że przegrałam. I że ten remont skończy się… nigdy.
Spojrzałam na niego z nieufnością
Minęły dwa tygodnie. W kuchni nadal nie działało światło. W salonie zamiast podłogi była prowizoryczna płyta pilśniowa, przykryta kocem. W przedpokoju stały puszki z farbą, na których można było zagrać w bierki, a łazienka… Cóż, Paweł zdążył skuć połowę kafelków. A obrazek? Obrazek leżał wciąż oparty o ścianę. Ten sam, niepowieszony, z cienką warstwą kurzu na ramce.
– A może byś… no nie wiem… zawiesił w końcu ten obrazek? – zapytałam, z odrobiną szaleństwa w głosie.
Spojrzał na mnie jak dziecko przyłapane na rysowaniu po ścianie.
– No tak… To wszystko przez niego, nie?
– Tak. Wszystko przez ten jeden obrazek.
Usiadł obok mnie na kanapie, która teraz stała w kuchni, bo w salonie była „strefa prac”.
– Przyznaj… będzie pięknie.
Spojrzałam na niego z nieufnością.
– Jeśli kiedykolwiek to skończysz, to tak. Będzie pięknie.
– To co, powiesisz go?
– Tak.
– Nie dotykając ściany?
– Obiecuję.
I faktycznie. Wziął taśmę i bez jednego uderzenia młotkiem w ścianę, zawiesił obrazek. Trochę krzywo, ale wisiał.
– I co? Jesteś ze mnie dumna? – uśmiechnął się.
– Ty lepiej nie zabieraj się za remonty. Nigdy.
Bo jeden obrazek wystarczył, żeby rozwalić pół mieszkania. I wyczerpać moją cierpliwość do zera. Ale może… będzie z tego jakiś „styl industrialny”. Albo po prostu: nowa historia do opowiadania.
Agnieszka, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż musiał zawsze wygrywać. W końcu może się rozkoszować zwycięstwem, bo ja oddałam nasze małżeństwo walkowerem”
- „Mój mąż miał spać sam na delegacji, ale ktoś ogrzewał go w nocy. Dowiedziałam się przez jeden przypadkowy telefon”
- „Zawsze za dużo analizowałam i szukałam drugiego dna we wszystkim. Przesadziłam, mając pretensję do męża i siostry”

