Reklama

Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby go o to poprosić. Przecież dobrze wiem, że jak Paweł czegoś dotknie, to zaraz się coś sypnie. A ja, jak ta naiwna, podałam mu młotek do ręki i jeszcze z uśmiechem powiedziałam:

Tylko nie walnij za mocno, dobrze?

On tylko mruknął coś pod nosem, że „wie, co robi”, po czym wbił gwóźdź z takim impetem, że aż zgasło światło w kuchni. Dosłownie. A potem to już poszło z górki – zawieszenie obrazka zmieniło się w trzydniowy horror z dziurą w ścianie i rozwaloną listwą przypodłogową.

Próbowałam nie krzyczeć

– Mógłbyś w końcu zawiesić ten obrazek? – zapytałam któregoś sobotniego popołudnia, z nadzieją w głosie i zbyt dużą wiarą w jego umiejętności.

Teraz? – westchnął, nie odrywając wzroku od telewizora. – Przecież on leży tu dopiero od… tygodnia.

– Trzech – poprawiłam. – I codziennie się o niego potykam.

– No dobrze, dobrze – mruknął.

Wziął młotek, który podałam mu bez słowa, i podszedł do ściany.

Tutaj ma wisieć? – wskazał palcem.

– Troszkę w lewo… jeszcze… dobra, STOP! Tam!

– Dobra, dobra – burknął i bez większego zastanowienia walnął młotkiem w ścianę.

Rozległ się dźwięk pękającego tynku, potem trzask… i nagle zgasło światło w całej kuchni.

– Co… co się właśnie stało?

– No chyba... coś trafiłem. Jak to możliwe? Tu nie powinno być żadnych kabli! – bronił się, oglądając dziurę w ścianie.

– I co teraz? – zapytałam, próbując nie krzyczeć.

– Spokojnie, naprawię – powiedział pewnym siebie głosem, który zawsze oznaczał jedno: będzie gorzej.

Nie dotykaj nic więcej! Dzwonię po elektryka! – rzuciłam i wyszłam z kuchni, zanim zobaczyłam, że Paweł już szuka śrubokrętu.

Bo przecież, po co komu specjalista, skoro ma się męża?

Byłam w szoku

– Przestań, nigdzie nie dzwoń ! Sam to ogarnę – usłyszałam zza pleców, gdy już miałam telefon w dłoni.

Paweł stał z latarką w zębach.

Ty chyba żartujesz?! Jeszcze cię prąd kopnie

– Nic się nie stanie. Wyłączyłem bezpieczniki. Widzisz? – wskazał na ciemność w kuchni, jakby to był jego osobisty sukces.

– Tylko kuchnia nie działa. W całym mieszkaniu nadal mamy prąd – westchnęłam, już czując, że ta sobota będzie długa.

– Trzeba wymienić ten przewód – mruknął, grzebiąc dalej. – I może… hmmm… przy okazji bym przesunął gniazdko? I dodał jeszcze jedno tutaj, za lodówką. Od dawna mówiłaś, że brakuje, nie?

– Paweł… – jęknęłam.

– I skoro już rozwaliłem ścianę, to może położę nową farbę?

– Rozwalisz całe mieszkanie, żeby powiesić jeden obrazek?

– No nie przesadzaj, to się nazywa optymalizacja remontu. Zrobimy wszystko za jednym zamachem.

– „Zrobimy”? – zapytałam z uniesioną brwią.

– Znaczy… ja zrobię, a ty powiesz, jak chcesz. Kolor ścian, kafelki, takie tam.

– Kafelki?!

– No tak, ale, jak już będziemy odnawiać…

Zamarłam. I wtedy to się zaczęło – nie remont, ale cała lawina absurdów, których końca nie było widać.

Nie liczył się z moim zdaniem

Nazajutrz Paweł wstał o siódmej rano. Bez budzika. Bez jęków. W kapciach, z kubkiem kawy i… z notesem.

– Obudziłeś mnie. Co ty robisz? – wymamrotałam spod kołdry.

– Tworzę plan – odpowiedział, z takim entuzjazmem, jakby projektował prom kosmiczny.

Plan czego?

– Remontu.

Usiadłam na łóżku jak rażona piorunem.

– To miał być jeden obrazek!

– No właśnie. I to wszystko przez ten obrazek. Gdyby nie on, nie wiedzielibyśmy, że za ścianą kabel się rwie, a gniazdko jest krzywo. To był znak.

– Znak, że trzeba się rozwieść, zanim wbije kolejnego gwoździa.

– Bardzo śmieszne – przewrócił oczami. – Popatrz: tu będzie nowy regał. Tu biurko. Kuchnia z wyspą – pokazał coś, co wyglądało jak trójkąt z dwóch linii i kółkiem.

– Nie mamy miejsca na wyspę! Chyba że zrobimy dziurę w ścianie i połączymy kuchnię z balkonem sąsiadów.

– No, to trochę zawęża pole manewru – przyznał, niezrażony. – Może przynajmniej otworzymy przestrzeń. Wyburzymy jedną ściankę.

– Którą? Tę nośną?

– Na razie myślę koncepcyjnie i zamówiłem próbki farb. Dzisiaj przyjdą.

– Paweł…

– No co? I tak nie mamy światła w kuchni. A zanim przyjdzie elektryk... Szkoda marnować czas.

Zrozumiałam wtedy jedno. To nie jest tylko remont. To misja. A ja jestem tylko… przeszkodą do ominięcia.

Nie potrafiłam go zatrzymać

Po południu mąż odebrał przesyłkę z paczkomatu. Wysypał wszystko na stół jak dziecko prezenty spod choinki. W środku – kilkanaście próbek farb, pędzelki i taśmy malarskie.

– To miały być tylko próbki.

– Trzeba mieć wybór. Popatrz – tu masz „śnieżny poranek”, „złamaną biel”, „ciepły len”…

Wszystkie wyglądają identycznie.

– Ale mają klimat! – rzucił z przejęciem, jakby mówił o winie z południowej Francji.

Zanim zdążyłam zaprotestować, na ścianie pojawiło się sześć pasków farby, obok dziury po gwoździu.

– Co sądzisz?

– O czym? Że mamy teraz ścianę w pasy?

– Nie. O kolorach.

– Chciałam, żebyś powiesił obrazek.

– Przesadzasz. Kolor to podstawa. On kształtuje przestrzeń, nastrój, emocje…

– A remont kształtuje kredyt.

– Dobra, dobra, nie marudź. Chciałem, żebyś miała coś wyjątkowego.

Spojrzał na mnie tak szczerze, że przez chwilę zmiękłam. No, może trochę.

– Wiesz co? Dokończ to już. Tylko jeśli jeszcze usłyszę słowo „modułowa zabudowa”, to śpisz u teściowej.

– Spoko. Już tylko ostatnia próbka… „Szampańska mgła”.

– Cudownie – jęknęłam. – Niech ci tylko nie przyjdzie do głowy zrywać paneli, bo…

– A właśnie! Bo pod nimi…

– Paweł!

Złapałam się za głowę

Wiedziałam, że coś jest nie tak, kiedy usłyszałam dziwne odgłosy.

Co ty robisz?! – wpadłam do salonu jak burza.

Paweł klęczał na środku pokoju, otoczony szczątkami naszych paneli. W ręku miał łom.

– Spokojnie. Sprawdzałem tylko, co jest pod spodem.

– I jak, znalazłeś skarb?

– Nie. Tylko zobacz – te deski są wilgotne. Pamiętasz, jak zalaliśmy kwiaty? Musiało wtedy mocno zalać podłogę. Trzeba to osuszyć. I najlepiej – położyć nowe.

– Oszalałeś. To już nie jest naprawa. To… dewastacja!

– Przesadzasz. I tak te panele były do wymiany. Położymy płytki winylowe. Teraz modne.

– My nie robimy remontu, my żyjemy w programie demolka!

– Kochanie, zaufaj mi. Jak już to ogarnę, będzie pięknie. Zobaczysz. Salon w stylu skandynawskim, jasna kuchnia, nowe oświetlenie…

– A łazienkę też planujesz zburzyć?

– W sumie… tamte kafelki są takie… PRL-owskie.

Złapałam się za głowę.

Prosiłam cię o jedną rzecz.

– I będzie! – uśmiechnął się promiennie. – Teraz to już będzie wisiał w nowym wnętrzu. Takim z katalogu.

Wtedy zrozumiałam, że przegrałam. I że ten remont skończy się… nigdy.

Spojrzałam na niego z nieufnością

Minęły dwa tygodnie. W kuchni nadal nie działało światło. W salonie zamiast podłogi była prowizoryczna płyta pilśniowa, przykryta kocem. W przedpokoju stały puszki z farbą, na których można było zagrać w bierki, a łazienka… Cóż, Paweł zdążył skuć połowę kafelków. A obrazek? Obrazek leżał wciąż oparty o ścianę. Ten sam, niepowieszony, z cienką warstwą kurzu na ramce.

– A może byś… no nie wiem… zawiesił w końcu ten obrazek? – zapytałam, z odrobiną szaleństwa w głosie.

Spojrzał na mnie jak dziecko przyłapane na rysowaniu po ścianie.

– No tak… To wszystko przez niego, nie?

– Tak. Wszystko przez ten jeden obrazek.

Usiadł obok mnie na kanapie, która teraz stała w kuchni, bo w salonie była „strefa prac”.

– Przyznaj… będzie pięknie.

Spojrzałam na niego z nieufnością.

– Jeśli kiedykolwiek to skończysz, to tak. Będzie pięknie.

– To co, powiesisz go?

– Tak.

Nie dotykając ściany?

– Obiecuję.

I faktycznie. Wziął taśmę i bez jednego uderzenia młotkiem w ścianę, zawiesił obrazek. Trochę krzywo, ale wisiał.

– I co? Jesteś ze mnie dumna? – uśmiechnął się.

– Ty lepiej nie zabieraj się za remonty. Nigdy.

Bo jeden obrazek wystarczył, żeby rozwalić pół mieszkania. I wyczerpać moją cierpliwość do zera. Ale może… będzie z tego jakiś „styl industrialny”. Albo po prostu: nowa historia do opowiadania.

Agnieszka, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama