Reklama

Nie spodziewałam się wiele po tym wypadzie. Ot, jesienny spacer do lasu, trochę grzybów, termos z herbatą i może jakaś wspólna fotka z uśmiechem. Wydawało się, że to dobry pomysł – pojechać we dwoje. Jak kiedyś, zanim wszystko zaczęło się psuć. Gdyby nie ten przypadek, może dalej bym nie wiedziała. Może wciąż bym się łudziła, że chodzi tylko o jego przemęczenie, że to dlatego unika bliskości i ma wiecznie telefon przyklejony do dłoni. Ale tam, w lesie, między paprociami, ściółką i konarami drzew, wszystko się zaczęło walić. Nie wróciliśmy do domu tacy sami.

Coś mnie w nim drażniło

– Masz ten koszyk? – zapytał Paweł, poprawiając kaptur i zerkając w stronę lasu.

– Mam. I termos też mam. I plastry na odciski, i chusteczki. Wszystko mam – odpowiedziałam, przestępując z nogi na nogę.

Poranek był chłodny i wilgotny. Mgła snuła się nisko nad ziemią. Paweł ruszył pierwszy. Ja za nim. Z każdym jego krokiem coś mnie drażniło – co chwila sprawdzał telefon i milczał. W pewnym momencie powiedział tylko:

– Zobacz, te są ładne – powiedział, pochylając się nad skupiskiem grzybów. – Takie jak lubisz.

– Ładne – mruknęłam, choć nie patrzyłam.

Zamiast tego chwyciłam za kapelusz pierwszego lepszego podgrzybka.

– A pamiętasz, jak kiedyś zgubiłam się w lesie, bo ganiałam za rydzami? – rzuciłam niby od niechcenia.

– No… – uśmiechnął się krzywo. – Ale wtedy miałaś jeszcze nawigację w głowie, teraz bez mapy pewnie nie dałabyś rady.

– Ciekawe, kto cię nauczył tej nawigacji – syknęłam, choć on chyba nie złapał tonu.

Wtedy zadzwonił jego telefon. Zerknął na wyświetlacz, uśmiechnął się i szybko schował go do kieszeni.

Kto to był? – zapytałam, udając, że zbieram grzyby.

– A, nikt. Robota. Klient.

– Klient o siódmej rano w sobotę?

Zamilkł. I wtedy już wiedziałam.

Byłam wściekła

Szliśmy dalej, ale już wtedy coś we mnie pękło. Niby byliśmy obok siebie, ale każdy z nas był już gdzie indziej. Paweł wciąż coś grzebał przy kurtce, co chwilę zerkał na bok, jakby się czegoś bał. Albo kogoś. Albo... jakby czekał.

– Oddasz mi może swój telefon na chwilę? – spytałam znienacka, zatrzymując się. – Chcę sprawdzić prognozę pogody.

– Po co? Przecież nie pada – burknął, nie zatrzymując się nawet.

– Po prostu daj – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo.

Odwrócił się z niesmakiem na twarzy. Nie ten Paweł, którego kochałam. Ten miał w oczach lęk. Albo wstyd.

– Serio? Chcesz teraz robić mi kontrolę w środku lasu?

– Chcę tylko sprawdzić pogodę – skłamałam.

Westchnął, sięgnął do kieszeni, podał mi go niechętnie. Zablokowany.

– Hasło?

Nie przesadzaj…

– Hasło – powtórzyłam przez zaciśnięte zęby.

Wbił kilka cyfr. Ekran się rozświetlił. SMS od „Aneta”:

„Tęsknię. Wczoraj było cudownie. Kiedy znów się zobaczymy?”.

Zamarłam. Przez sekundę miałam ochotę rzucić tym telefonem o drzewo. Pokazałam mu treść wiadomości.

To twój klient?

Milczał.

– To nie tak – zaczął.

– O, błagam – przerwałam.

– Malwina…

Ile to trwa?

– Nie wiem…

Nie wiesz?! – ryknęłam.

A echo mojej złości odbiło się między drzewami jak ostrze.

Obróciłam się na pięcie

Nie powiedział nic. A może właśnie to zabolało najbardziej – ta cisza.

– No mów! – ponagliłam. – Masz romans, zdradzasz mnie, a teraz stoisz jak dzieciak przyłapany na kradzieży lizaka?

– Nie chciałem… – wyszeptał w końcu.

– Nie chciałeś?! To co, przypadkiem wskoczyłeś do łóżka z inną?! – śmiałam się już histerycznie. – Nawet nie chcę domyślać, co jeszcze było „niechcący”.

– To się… wymknęło spod kontroli.

Zamknęłam oczy.

Nie chciałem cię zranić. Naprawdę.

– No to gratuluję, świetnie ci wyszło! – parsknęłam. – I co teraz? Co miałeś w planach? Zebrać borowiki, wrócić do domu i może po kryjomu napisać jej, że „żona nic nie podejrzewa, wszystko cacy”?

– Nie miałem żadnego planu…

No to teraz masz – powiedziałam zimno. – Masz plan: wrócisz sam. Ja zostaję.

– Zwariowałaś?

– Przynajmniej będziesz miał czas, żeby sobie przemyśleć, co od dzisiaj zbierasz. Grzyby czy szczątki naszego małżeństwa.

Obróciłam się na pięcie, zostawiając go z koszykiem w ręku i miną zbitego psa. Za plecami usłyszałam tylko cichy głos:

– Przepraszam...

Jednak to nie był głos, który mógłby coś naprawić.

Zgubiłam się

Szłam przed siebie. Nie znałam dokładnie trasy. Byłam wściekła, zmarznięta, ale dziwnie spokojna. Las był gęsty, liście mokre, a pod nogami coraz częściej chrupały gałęzie. Telefon w kieszeni dzwonił. To był Paweł. Raz. Drugi. Trzeci. Za czwartym razem odebrałam.

– Zgubiłaś się? – zapytał bez tchu. – Proszę, powiedz, gdzie jesteś.

– Jeszcze nie. Ale byłoby śmiesznie, co nie? Zgubić się w lesie przez zdradę.

– Nie żartuj teraz, błagam. Martwię się o ciebie.

–Nie, ty się boisz, że nie będziesz mógł się wytłumaczyć. Że nie będziesz miał przed kim grać roli nieszczęśliwego męża. Wypisuję się z tego przedstawienia.

– To nie była miłość – powiedział nagle. – Ta cała Aneta… To był tylko moment. Słabość. Nic nie znaczy.

– To, czemu z nią pisałeś dziś rano? Po „chwili słabości”? Wiesz, co boli? Że nawet przez chwilę nie potrafiłeś być naprawdę ze mną. Już ci nie wierzę.

– To, co mam zrobić?

– Nic. Daj mi spokój.

Rozłączyłam się. I wtedy dopiero usłyszałam. Ciszę. Zupełną. I zrozumiałam, że naprawdę nie wiem, gdzie jestem. Nie było już ścieżki. Ani jego. Tylko ja i drzewa. I choć powinnam panikować, przez chwilę poczułam ulgę.

Postawiłam na siebie

Kiedy dotarłam do samochodu, nie zamieniłam z mężem ani słowa. Paweł stał kilka kroków za mną, jakby bał się podejść bliżej. Jakby miał świadomość, że jego obecność działa na mnie jak otwarta rana – nie pozwala zapomnieć, nie daje oddychać. Podał mi kluczyki bez słowa. Spojrzałam mu w oczy. Widziałam w nich zmęczenie. Może skruchę. A może tylko lęk przed samotnością.

– Jedź. Nie oczekuję, że będziesz chciała pogadać…, ale gdybyś jednak czegoś potrzebowała, to jestem – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Wsiadłam do auta i odjechałam. Nie do domu. Nie do tego miejsca, gdzie wisiały jeszcze nasze wspólne zdjęcia, gdzie poduszka pachniała jego wodą po goleniu. Pojechałam do mamy. Zaskoczyłam ją. Drzwi otworzyła w szlafroku, z wałkami na głowie.

– Co się stało?

– Nie pytaj. Mogę zostać?

– Głupie pytanie – uśmiechnęła się i wciągnęła mnie do środka.

Ugotowała rosół. Rozłożyła pościel. Dała mi spokój. I to było najpiękniejsze, co mogła wtedy zrobić – po prostu być. Nie udawać, że wszystko będzie dobrze. Nie powtarzać banałów. Tylko siedzieć przy mnie i gładzić po dłoni, jak wtedy, gdy miałam osiem lat i wracałam do domu z podrapanymi kolanami i pękniętym sercem.

– Wiesz, coś tam podejrzewałam – powiedziała wieczorem. – On od dawna nie patrzył na ciebie, jak mężczyzna patrzy na kobietę. A ty udawałaś, że nie widzisz. Że wszystko gra. Bo przecież masz obrączkę, dom, znajomych na fejsie.

– A może po prostu nie chciałam wiedzieć – szepnęłam. – Może wolałam wierzyć w coś, czego już nie było.

– Teraz musisz tylko odpowiedzieć sobie na jedno pytanie – powiedziała mama, nalewając mi herbaty. – Czy jeszcze można tam wrócić… i czy warto?

Nie wiedziałam. W tamtej chwili czułam jedynie pustkę, ale i spokój. Następnego dnia wstałam. Poszłam do fryzjera. Ścięłam włosy ma krótko. Kupiłam czerwony sweter, chociaż Paweł mówił, że w czerwonym wyglądam zbyt „agresywnie”. Umówiłam się z przyjaciółką na babski wieczór. Wieczorem przyszedł SMS.

„Tęsknię. Nie wiem, jak żyć bez ciebie”.

Nie odpisałam. Bo ja właśnie zaczynałam się tego uczyć.

Malwina, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama