Reklama

Wszystko mogłoby być inaczej, gdyby mój mąż nie uważał się za „złotą rączkę”. Twierdzi, że zna się na domowych naprawach, to po każdej jego interwencji, mam po łokcie w roboty. Mąż uważa, że jak ma w domu śrubokręt, to może konkurować z elektrykiem, hydraulikiem i inżynierem naraz. I potem mamy efekty. Nie zliczę, ile razy „tylko coś poprawiał” i kończyło się to katastrofą. Jednak ostatni wyczyn przeszedł już wszelkie granice. W sobotę rano miał tylko dokręcić jedną malutką śrubkę w malakserze. Jedną. Nie całą maszynę rozbierać na części pierwsze. No i jak zwykle... zgadnijcie, kto musiał to wszystko posprzątać, zadzwonić po serwis i przygotować obiad bez żadnego sprzętu?

Zobaczyłam kłęby dymu

Wszystko zaczęło się od niedzielnego ciasta. A że chciałam zaoszczędzić pracy, wyciągnęłam robota kuchennego.

– O, znowu ten złom? – mruknął Zbyszek, zaglądając do kuchni.

Złom, który działał całkiem dobrze, dopóki go nie dotknąłeś ostatnim razem – przypomniałam z przekąsem.

Przesadzasz. Tylko śrubka od pokrywy się obluzowała. Zaraz to naprawię.

Wziął się za urządzenie z miną, jakby miał przeprowadzić operację na otwartym sercu.

– Nie trzeba niczego naprawiać! On działa. Tylko trzeszczy przy zamykaniu!

– Proszę cię, daj mi śrubokręt i nie przeszkadzaj. Ty się znasz na gotowaniu, ja na sprzęcie – odparł pewnie.

– Nie na sprzęcie, tylko na psuciu go – mruknęłam, ale podałam mu ten nieszczęsny śrubokręt.

Minęło może dziesięć minut, kiedy usłyszałam trzask, potem chrobot, i w końcu – coś między piskiem a... wyciem.

– Co to było?!

– Chyba coś się zwarło. Spokojnie, wyłącznik termiczny zadziałał, więc nie wybuchnie.

– Co?! – podeszłam i zobaczyłam kłęby dymu unoszące się nad malakserem. – Ty to naprawdę potrafisz!

– To ty mi podałaś śrubokręt, nie zapominaj – powiedział, jakby to był mój pomysł.

– Bo miałeś tylko śrubkę dokręcić!

– No i dokręciłem. A że coś przy okazji się zepsuło... Bywa.

Stałam tak chwilę, patrząc na zwęglony plastik.

– Od teraz nie dotykasz już niczego.

Nawet czajnika?

– Zwłaszcza czajnika.

Spojrzał na mnie z wyrzutem

Jeszcze dobrze nie opadł dym w kuchni, a Zbyszek już siedział przy stole, popijając herbatę jak gdyby nigdy nic.

To wcale nie musiała być moja wina – oznajmił, opierając się wygodnie. – Może ta cała maszyna miała wadę fabryczną.

– Po ośmiu latach użytkowania? Serio? – podniosłam brew. – I ta wada się objawiła dokładnie w chwili, gdy postanowiłeś ją rozkręcić?

Zbieg okoliczności. Albo coś z instalacją jest nie tak. Mówiłem ci kiedyś, że to gniazdko w kuchni zawsze dziwnie brzęczy.

– Przestań. Jeszcze raz coś naprawisz, to nas pogrzebią razem z tą twoją teorią o złym prądzie.

– Mówię tylko, że może bym sprawdził...

– Nie. – Wskazałam mu palcem lodówkę. – Jak tylko tkniesz ten kabel, zakopię cię pod płytkami w łazience.

Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.

– No dobra, to co z tym malakserem? Oddajemy do naprawy?

Tego się już nie da naprawić. Wygląda, jakby ktoś usmażył w nim plastikowego kurczaka.

– Czyli co? Nowy?

– Tak. I nie, nie ty go wybierasz. I nie ty go podłączasz. I nie, nie ty czytasz instrukcję.

Przecież ja tylko chciałem pomóc.

– Wiesz co, by naprawdę pomogło? Gdybyś po prostu raz coś zostawił tak, jak było.

Zamilkł na chwilę, a potem, jakby nic się nie stało, zapytał:

To, co z tą ciastem?

Patrzyłam na niego przez chwilę w bezsilnym milczeniu. A potem... wybuchłam śmiechem.

Spojrzałam na niego z politowaniem

Gdy już ochłonęłam i zebrałam z blatu to, co zostało po malakserze, Zbyszek dumnie zaprezentował swój udział w przygotowywaniu ciasta.

Proszę bardzo – powiedział, kładąc talerz z bakaliami na stole. – Równe kawałki. Jak od linijki.

– Jak od siekiery – poprawiłam, przyglądając się jego dziełu. – Co ty robiłeś? Rąbałeś to, czy kroiłeś?

– Orzechy były twarde. Nożem nie szło, więc wziąłem tasak.

Tasak?!

– Był bardzo ostry – dodał z dumą. – I kupiłem go na promocji, bo trzeba oszczędzać.

– Właśnie tak kupujesz sprzęty. Gratuluję.

Westchnęłam i wróciłam do robienia ciasta. Po chwili poczułam, że Zbyszek mi się przygląda.

– A jakby tak zrobić sałatkę z bakaliami?

Spojrzałam na niego z politowaniem.

Westchnęłam

Kiedy kończyłam sprzątać po robieniu ciasta, Zbyszek zniknął. Przez chwilę łudziłam się, że może przyniesie mi kwiaty za cierpliwość, ale nie. Po powrocie rzucił tylko:

– Zmywarkę włączyłem. Możesz podziękować.

Zamarłam.

– Co zrobiłeś?

– Włączyłem. No nacisnąłem ten trójkącik i poszło. Chyba to był trójkącik. Albo kłódka?

– Kłódka?! – podeszłam do zmywarki. Mrugała jak dyskoteka. – Chyba zablokowałeś zmywarkę.

Tylko nacisnąłem parę przycisków.

– Właśnie dlatego masz zakaz dotykania elektroniki! – warknęłam. – To nie są guziki w windzie! Tu nie wciska się wszystkiego po kolei!

Myślałem, że jak coś mruga, to działa.

– Tak?

– Przecież to proste urządzenie. Woda, tabletka i cyk. Samo się robi.

Zmywarka to nie wróżka. Ona nie działa na zasadzie „cyk”.

– No dobra, to może coś nie zaskoczyło. Nacisnąłem „reset”.

– I uruchomiłeś tryb płukania wstępnego. Pięknie.

Westchnęłam. Wzięłam instrukcję i zaczęłam od nowa.

– Daj to, ogarnę.

– Nie, ogarniesz kanapę i pilota, i może sudoku. Z dala od kuchni.

Aż tak źle?

– Jeśli chcesz przeżyć do kolacji, to nawet bardzo źle.

Nie miałam do niego cierpliwości

Wieczorem usiedliśmy przy herbacie. Zgrzytałam z nerwów zębami, Zbyszek beztrosko mieszał łyżeczką.

– Ty się tak nie denerwuj – powiedział, upijając łyk. – Trzeba mieć dystans do życia.

Dystans to ja muszę mieć do ciebie. Co najmniej dwa metry.

– Oj tam, tragedii nie było. To tylko sprzęt. Nowy się kupi. A ciasto było smaczne.

– Bo ja je zrobiłam, nożem, po bożemu, a nie śrubokrętem.

– No i widzisz? Sama świetnie sobie radzisz! – uśmiechnął się, jakby właśnie powiedział mi największy komplement świata.

– Ty wiesz, że od rana wszystko było na mojej głowie? Lista zakupów, gotowanie, sprzątanie, naprawa zmywarki. A ty? Ty spaliłeś sprzęt i pokroiłeś bakalie.

– No ale chciałem dobrze. Mężczyzna musi się czasem wykazać.

– Wolałabym, żebyś się wykazał przy wyrzucaniu śmieci. Albo odkurzaniu. Ale ty zawsze tam, gdzie nie trzeba. Jak gołąb w kościele.

Zbyszek się zaśmiał.

Jesteś niemożliwa.

– Nie, to ty jesteś niemożliwy. I jeszcze zawsze kończy się tym samym: „Zrób to sama, Krysiu”.

Bo ty jesteś taka zaradna…

Zapadła cisza. Zbyszek podrapał się po głowie i spojrzał na mnie spod oka.

– A może w sobotę pójdziemy do tego sklepu AGD razem?

– A potem razem przeczytamy instrukcję?

– Obiecuję. Tylko powiesz, który przycisk to „start”.

Kochałam go mimo wszystko

W sobotę poszliśmy do sklepu. Stałam przed półką, rozważając opcje, a Zbyszek krążył wokół mnie.

Ten ma funkcję turbo – powiedział, pokazując model, który wyglądał jak statek kosmiczny.

– Nie potrzebuję turbo. Potrzebuję, żeby działał dłużej niż jeden obiad.

Ten ma więcej przycisków – uśmiechnął się niewinnie.

– I dlatego właśnie go nie biorę.

W końcu wybrałam prosty model. Jeden przycisk, jeden tryb. I jasno napisana instrukcja – co nacisnąć, a czego nie.

– I co teraz? – zapytał Zbyszek, niosąc pudełko do kasy.

– Teraz? Ty odpoczywasz. Ja to podłączę.

– Ale ja mogę…

– Nie, nie możesz. Zrób kawę. Może coś obejrzyj. Albo naucz się szyć na drutach. Tylko nie podchodź do kuchni.

– No dobra, ale jakby co, to wołaj. Wiesz, jakby śrubka jakaś… – zawiesił głos pod moim spojrzeniem.

– Pamiętasz, co się stało ostatnim razem?

– Pamiętam, ale wiesz co? Gdyby nie ten malakser, to byśmy się tyle nie nagadali.

Spojrzałam na niego, a potem… pokiwałam głową. Faktycznie. Może i spalił sprzęt, ale przynajmniej się starał.

– Dobra, złota rączko, a teraz zmykaj.

– Jasne. Słowo harcerza. A zrobisz dziś ciasto?

– Tak. Ale bez twojej „pomocy”.

– I bez bakalii?

– Zbyszek...

– Dobra, już idę!

Uśmiechnęłam się do siebie. Mimo wad i tak go kochałam.

Krystyna, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama