„Mąż miał tylko przykręcić śrubkę, a skończyło się jak zawsze. Panicz siedzi przed telewizorem, a ja muszę zasuwać”
„W sobotę rano miał tylko dokręcić jedną malutką śrubkę w malakserze. Jedną. Nie całą maszynę rozbierać na części pierwsze. Minęło może dziesięć minut, kiedy usłyszałam trzask, potem chrobot, i w końcu – coś między piskiem a... wyciem”.

- Redakcja
Wszystko mogłoby być inaczej, gdyby mój mąż nie uważał się za „złotą rączkę”. Twierdzi, że zna się na domowych naprawach, to po każdej jego interwencji, mam po łokcie w roboty. Mąż uważa, że jak ma w domu śrubokręt, to może konkurować z elektrykiem, hydraulikiem i inżynierem naraz. I potem mamy efekty. Nie zliczę, ile razy „tylko coś poprawiał” i kończyło się to katastrofą. Jednak ostatni wyczyn przeszedł już wszelkie granice. W sobotę rano miał tylko dokręcić jedną malutką śrubkę w malakserze. Jedną. Nie całą maszynę rozbierać na części pierwsze. No i jak zwykle... zgadnijcie, kto musiał to wszystko posprzątać, zadzwonić po serwis i przygotować obiad bez żadnego sprzętu?
Zobaczyłam kłęby dymu
Wszystko zaczęło się od niedzielnego ciasta. A że chciałam zaoszczędzić pracy, wyciągnęłam robota kuchennego.
– O, znowu ten złom? – mruknął Zbyszek, zaglądając do kuchni.
– Złom, który działał całkiem dobrze, dopóki go nie dotknąłeś ostatnim razem – przypomniałam z przekąsem.
– Przesadzasz. Tylko śrubka od pokrywy się obluzowała. Zaraz to naprawię.
Wziął się za urządzenie z miną, jakby miał przeprowadzić operację na otwartym sercu.
– Nie trzeba niczego naprawiać! On działa. Tylko trzeszczy przy zamykaniu!
– Proszę cię, daj mi śrubokręt i nie przeszkadzaj. Ty się znasz na gotowaniu, ja na sprzęcie – odparł pewnie.
– Nie na sprzęcie, tylko na psuciu go – mruknęłam, ale podałam mu ten nieszczęsny śrubokręt.
Minęło może dziesięć minut, kiedy usłyszałam trzask, potem chrobot, i w końcu – coś między piskiem a... wyciem.
– Co to było?!
– Chyba coś się zwarło. Spokojnie, wyłącznik termiczny zadziałał, więc nie wybuchnie.
– Co?! – podeszłam i zobaczyłam kłęby dymu unoszące się nad malakserem. – Ty to naprawdę potrafisz!
– To ty mi podałaś śrubokręt, nie zapominaj – powiedział, jakby to był mój pomysł.
– Bo miałeś tylko śrubkę dokręcić!
– No i dokręciłem. A że coś przy okazji się zepsuło... Bywa.
Stałam tak chwilę, patrząc na zwęglony plastik.
– Od teraz nie dotykasz już niczego.
– Nawet czajnika?
– Zwłaszcza czajnika.
Spojrzał na mnie z wyrzutem
Jeszcze dobrze nie opadł dym w kuchni, a Zbyszek już siedział przy stole, popijając herbatę jak gdyby nigdy nic.
– To wcale nie musiała być moja wina – oznajmił, opierając się wygodnie. – Może ta cała maszyna miała wadę fabryczną.
– Po ośmiu latach użytkowania? Serio? – podniosłam brew. – I ta wada się objawiła dokładnie w chwili, gdy postanowiłeś ją rozkręcić?
– Zbieg okoliczności. Albo coś z instalacją jest nie tak. Mówiłem ci kiedyś, że to gniazdko w kuchni zawsze dziwnie brzęczy.
– Przestań. Jeszcze raz coś naprawisz, to nas pogrzebią razem z tą twoją teorią o złym prądzie.
– Mówię tylko, że może bym sprawdził...
– Nie. – Wskazałam mu palcem lodówkę. – Jak tylko tkniesz ten kabel, zakopię cię pod płytkami w łazience.
Spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
– No dobra, to co z tym malakserem? Oddajemy do naprawy?
– Tego się już nie da naprawić. Wygląda, jakby ktoś usmażył w nim plastikowego kurczaka.
– Czyli co? Nowy?
– Tak. I nie, nie ty go wybierasz. I nie ty go podłączasz. I nie, nie ty czytasz instrukcję.
– Przecież ja tylko chciałem pomóc.
– Wiesz co, by naprawdę pomogło? Gdybyś po prostu raz coś zostawił tak, jak było.
Zamilkł na chwilę, a potem, jakby nic się nie stało, zapytał:
– To, co z tą ciastem?
Patrzyłam na niego przez chwilę w bezsilnym milczeniu. A potem... wybuchłam śmiechem.
Spojrzałam na niego z politowaniem
Gdy już ochłonęłam i zebrałam z blatu to, co zostało po malakserze, Zbyszek dumnie zaprezentował swój udział w przygotowywaniu ciasta.
– Proszę bardzo – powiedział, kładąc talerz z bakaliami na stole. – Równe kawałki. Jak od linijki.
– Jak od siekiery – poprawiłam, przyglądając się jego dziełu. – Co ty robiłeś? Rąbałeś to, czy kroiłeś?
– Orzechy były twarde. Nożem nie szło, więc wziąłem tasak.
– Tasak?!
– Był bardzo ostry – dodał z dumą. – I kupiłem go na promocji, bo trzeba oszczędzać.
– Właśnie tak kupujesz sprzęty. Gratuluję.
Westchnęłam i wróciłam do robienia ciasta. Po chwili poczułam, że Zbyszek mi się przygląda.
– A jakby tak zrobić sałatkę z bakaliami?
Spojrzałam na niego z politowaniem.
Westchnęłam
Kiedy kończyłam sprzątać po robieniu ciasta, Zbyszek zniknął. Przez chwilę łudziłam się, że może przyniesie mi kwiaty za cierpliwość, ale nie. Po powrocie rzucił tylko:
– Zmywarkę włączyłem. Możesz podziękować.
Zamarłam.
– Co zrobiłeś?
– Włączyłem. No nacisnąłem ten trójkącik i poszło. Chyba to był trójkącik. Albo kłódka?
– Kłódka?! – podeszłam do zmywarki. Mrugała jak dyskoteka. – Chyba zablokowałeś zmywarkę.
– Tylko nacisnąłem parę przycisków.
– Właśnie dlatego masz zakaz dotykania elektroniki! – warknęłam. – To nie są guziki w windzie! Tu nie wciska się wszystkiego po kolei!
– Myślałem, że jak coś mruga, to działa.
– Tak?
– Przecież to proste urządzenie. Woda, tabletka i cyk. Samo się robi.
– Zmywarka to nie wróżka. Ona nie działa na zasadzie „cyk”.
– No dobra, to może coś nie zaskoczyło. Nacisnąłem „reset”.
– I uruchomiłeś tryb płukania wstępnego. Pięknie.
Westchnęłam. Wzięłam instrukcję i zaczęłam od nowa.
– Daj to, ogarnę.
– Nie, ogarniesz kanapę i pilota, i może sudoku. Z dala od kuchni.
– Aż tak źle?
– Jeśli chcesz przeżyć do kolacji, to nawet bardzo źle.
Nie miałam do niego cierpliwości
Wieczorem usiedliśmy przy herbacie. Zgrzytałam z nerwów zębami, Zbyszek beztrosko mieszał łyżeczką.
– Ty się tak nie denerwuj – powiedział, upijając łyk. – Trzeba mieć dystans do życia.
– Dystans to ja muszę mieć do ciebie. Co najmniej dwa metry.
– Oj tam, tragedii nie było. To tylko sprzęt. Nowy się kupi. A ciasto było smaczne.
– Bo ja je zrobiłam, nożem, po bożemu, a nie śrubokrętem.
– No i widzisz? Sama świetnie sobie radzisz! – uśmiechnął się, jakby właśnie powiedział mi największy komplement świata.
– Ty wiesz, że od rana wszystko było na mojej głowie? Lista zakupów, gotowanie, sprzątanie, naprawa zmywarki. A ty? Ty spaliłeś sprzęt i pokroiłeś bakalie.
– No ale chciałem dobrze. Mężczyzna musi się czasem wykazać.
– Wolałabym, żebyś się wykazał przy wyrzucaniu śmieci. Albo odkurzaniu. Ale ty zawsze tam, gdzie nie trzeba. Jak gołąb w kościele.
Zbyszek się zaśmiał.
– Jesteś niemożliwa.
– Nie, to ty jesteś niemożliwy. I jeszcze zawsze kończy się tym samym: „Zrób to sama, Krysiu”.
– Bo ty jesteś taka zaradna…
Zapadła cisza. Zbyszek podrapał się po głowie i spojrzał na mnie spod oka.
– A może w sobotę pójdziemy do tego sklepu AGD razem?
– A potem razem przeczytamy instrukcję?
– Obiecuję. Tylko powiesz, który przycisk to „start”.
Kochałam go mimo wszystko
W sobotę poszliśmy do sklepu. Stałam przed półką, rozważając opcje, a Zbyszek krążył wokół mnie.
– Ten ma funkcję turbo – powiedział, pokazując model, który wyglądał jak statek kosmiczny.
– Nie potrzebuję turbo. Potrzebuję, żeby działał dłużej niż jeden obiad.
– Ten ma więcej przycisków – uśmiechnął się niewinnie.
– I dlatego właśnie go nie biorę.
W końcu wybrałam prosty model. Jeden przycisk, jeden tryb. I jasno napisana instrukcja – co nacisnąć, a czego nie.
– I co teraz? – zapytał Zbyszek, niosąc pudełko do kasy.
– Teraz? Ty odpoczywasz. Ja to podłączę.
– Ale ja mogę…
– Nie, nie możesz. Zrób kawę. Może coś obejrzyj. Albo naucz się szyć na drutach. Tylko nie podchodź do kuchni.
– No dobra, ale jakby co, to wołaj. Wiesz, jakby śrubka jakaś… – zawiesił głos pod moim spojrzeniem.
– Pamiętasz, co się stało ostatnim razem?
– Pamiętam, ale wiesz co? Gdyby nie ten malakser, to byśmy się tyle nie nagadali.
Spojrzałam na niego, a potem… pokiwałam głową. Faktycznie. Może i spalił sprzęt, ale przynajmniej się starał.
– Dobra, złota rączko, a teraz zmykaj.
– Jasne. Słowo harcerza. A zrobisz dziś ciasto?
– Tak. Ale bez twojej „pomocy”.
– I bez bakalii?
– Zbyszek...
– Dobra, już idę!
Uśmiechnęłam się do siebie. Mimo wad i tak go kochałam.
Krystyna, 60 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Włączyłam aplikację randkową dla żartu. Przestałam się śmiać, gdy wśród propozycji zobaczyłam bardzo znajomą twarz”
- „Mój mąż miał spać sam na delegacji, ale ktoś ogrzewał go w nocy. Dowiedziałam się przez jeden przypadkowy telefon”
- „Zawsze za dużo analizowałam i szukałam drugiego dna we wszystkim. Przesadziłam, mając pretensję do męża i siostry”

