„Mąż miał tylko dopompować koło w rowerze syna, ale po chwili wrócił cały nadąsany. I to była zapowiedź kłopotów”
„Westchnęłam. I wtedy zadzwonił mój telefon. Szwagierka. I jakby los wyczuł moment, bo z Krzyśkiem w takim stanie i tak nie dało się rozmawiać”.

- Redakcja
Nie zliczę, ile razy mówiłam, że nie ma nic gorszego niż facet, który się obraża. Mój mąż miał do tego wyjątkowy talent. Najmniejsze nieporozumienie potrafił rozdmuchać do rozmiarów trąby powietrznej, a potem chodził z miną zbitego psa przez trzy dni, licząc, że go przeproszę. Oczywiście za coś, czego nawet nie zrobiłam. Tego dnia było wyjątkowo spokojne. Pogoda dopisywała, a po obiedzie syn miał ochotę pojeździć na rowerze, a Krzysiek – w przypływie rzadko spotykanej energii – sam z siebie zaoferował, że dopompuje mu koło.
– Ja to ogarnę, lepiej usiądź i odpocznij – rzucił, całując mnie w czubek głowy, jakby był wzorem troskliwego męża.
Wyszedł na chwilę do piwnicy, gdzie trzymamy pompkę. Trwało to może pięć minut. Wrócił… a raczej wpadł z hukiem i teatralnym westchnieniem. Bez słowa przeszedł przez pokój, nawet na mnie nie spojrzał, i trzasnął drzwiami od łazienki. Wiedziałam, że coś się stało. Ale nie miałam pojęcia, że to dopiero początek cyrku.
Zwalił winę na mnie
– Co się stało?
Cisza. Westchnęłam i wytarłam ręce o ściereczkę.
– Idź się chwilę pobawić na podwórku, dobrze? – rzuciłam do Michała, który rozłożył klocki w przedpokoju.
Podeszłam pod drzwi łazienki i zapukałam.
– Żyjesz? – zapytałam nieco ironicznie.
W końcu otworzył. Stał z naburmuszoną miną.
– Zgadnij, kto rozwalił dętkę, bo „wystarczy dopompować” – powiedział, naśladując mój głos w ostatnim słowie.
– Ja? – uniosłam brew.
– A kto inny? Ty zawsze wszystko zostawiasz rozgrzebane. Rower był w twoim „magicznym porządku”.
– Serio? Bo to chyba twój rower był ostatnio „naprawiany”, a właściwie rozwalany. I to przez ciebie, panie Złota Rączko!
– No jasne, teraz wszystko moja wina – prychnął. – Po prostu trzeba będzie kupić nową dętkę. I jak zawsze – wszystko się samo robi, nie?
– Weź głęboki oddech i przestań zachowywać się jak rozkapryszony przedszkolak.
– Super, dzięki za wsparcie! – rzucił i znów się zamknął w łazience, tym razem na dobre.
Westchnęłam. I wtedy zadzwonił mój telefon. Szwagierka. I jakby los wyczuł moment, bo z Krzyśkiem w takim stanie i tak nie dało się rozmawiać.
Zaintrygowała mnie
– Cześć Iwonka! – głos Justyny jak zwykle brzmiał, jakby przed chwilą wygrała na loterii. – Co tam u was słychać?
– A wiesz… Krzysiek właśnie prowadzi monodram w łazience – mruknęłam.
– Znowu focha strzelił?
– Tym razem o poszło dętkę w rowerze. A jak u was?
– Dlatego dzwonię! Musisz jutro przyjść do nas na kawę. Bez dzieci, bez Krzyśka. Tylko my dwie. I coś ci opowiem…
– Coś się stało?
– Powiedzmy, że rodzinna bomba z opóźnionym zapłonem. Tylko że to nie temat na telefon. Jutro o jedenastej. Pasuje?
– Dam radę. Ale powiedz, o kogo chodzi. O ojca?
– Nie. Tym razem o mamie. I nie uwierzysz, co zrobiła…
– Teraz to mnie zaintrygowałaś – powiedziałam, siadając na sofie i ignorując kolejne ciężkie westchnięcie dobiegające z łazienki.
– To do jutra. A Krzyśka… olej. Przejdzie mu – dodała Justyna i się rozłączyła.
Zamknęłam oczy na moment. „Przejdzie mu” to było nasze rodzinne motto. Tyle że Krzyśkowi czasem nie przechodziło dniami. Tym bardziej nie wiedziałam, jak zareaguje, kiedy się dowie, że jutro wychodzę. I nie zamierzałam pytać o pozwolenie.
Zaskoczyłam go
Rano Krzysiek wstał wcześnie. Nie odezwał się ani słowem, ale przynajmniej nie trzaskał szafkami. To już był postęp. Zeszłam do kuchni w szlafroku, zrobiłam kawę i przygotowałam śniadanie dla Michała.
– Dlaczego tata dziś się do mnie nie odzywa? – zapytał syn, mieszając płatki w misce.
– Odzywa, tylko jeszcze się nie dobrze nie obudził – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
W tym momencie wszedł Krzysiek. Na mnie nie spojrzał, ale do Michała już tak:
– Masz rower w piwnicy, ale nie jeździj nim na razie. Muszę kupić nową dętkę.
– Okej. Ale czemu się zepsuła?
– Bo tak działa fizyka – mruknął, siadając do stołu. – I różne… okoliczności.
Postawiłam talerz na stole i zwróciłam się do syna:
– Ubieraj się, kochanie. Dzisiaj zostaniesz z tatą.
– A ty gdzie? – rzucił Krzysiek, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Do Justyny. Na kawę.
– A Michał?
– Zostanie z tobą.
– Co na obiad?
– Albo coś zamówisz, albo podgrzejesz zupę. Masz wybór.
Spojrzał na mnie wreszcie. Ewidentnie był zdziwiony.
– Ty się na mnie obraziłaś?
– Nie. Po prostu nie mam dziś ochoty być twoją grupą wsparcia. Wracam po południu.
Ubrałam się w ciszy. Krzysiek już nic nie powiedział. A ja, zamykając za sobą drzwi, poczułam coś dziwnego. Może ulgę? Może przeczucie, że dziś się coś zmieni.
Nie mogłam w to uwierzyć
– No, opowiadaj – powiedziałam, siadając przy kuchennym stole u Justyny.
Ona już czekała z kawą i kawałkiem sernika.
– Najpierw powiedz mi, co to było za wejście jak z amerykańskiego filmu. Samotna kobieta z kubkiem kawy w dłoni i błyskiem w oku.
– Krzysiek nadal ma focha, więc stwierdziłam, że nie będę z nim walczyć i wysłuchiwać jęków – wzruszyłam ramionami. – Chyba mu się nie podoba, że gdzieś wychodzę „tak po prostu”.
– No to teraz się trzymaj. Bo to, co ci powiem… – Justyna oparła się na łokciach. – Nasza mama wróciła do pana Wacława.
– Że co proszę? Tym od... bonsai i tych jego dziwnych kadzidełek?
– Tym samym. I uwaga – planuje z nim zamieszkać. W Suwałkach.
– W Suwałkach?!
– Właśnie. Ale wiesz, co powiedziała? Cytuję: „Nie będę gnić w fotelu. Wolę zakochać się na starość niż czekać na zawał”.
Zaparłam się ręką o stół, dusząc śmiech.
– Wasza matka jest niemożliwa.
– Albo genialna. Przynajmniej żyje po swojemu. A my tu się użeramy z mężami, co nie potrafią przełknąć, że kobieta ma też swoje życie.
– Mówisz, że powinnam się zainspirować?
– Mówię, że może czas przestać tańczyć wokół Krzyśka. Może by mu się przydało, żebyś to ty raz obraziła się naprawdę?
Zamilkłam. Bo wiedziałam, że Justyna może mieć rację.
Powiedziałam, co czuję
Wróciłam do domu później, niż planowałam. Nie specjalnie się spieszyłam – spacer po parku, chwila w księgarni, kawa na wynos. Dzień należał do mnie i wcale nie czułam się przez to winna. Kiedy otworzyłam drzwi, Krzysiek siedział w kuchni, pochylony nad notesem. Usłyszał mnie, ale nie podniósł głowy. Dopiero po chwili rzucił:
– Zupę podgrzałem. Michał zjadł.
– Dzięki.
Odstawiłam torbę i zdjęłam buty. Cisza. Myślałam, że to koniec wymiany zdań, ale Krzysiek nagle wstał, podszedł do blatu i zapytał:
– Coś się dzieje?
Spojrzałam na niego zdziwiona.
– W sensie?
– Nie wiem… jesteś jakaś inna. Milcząca, chłodna. Wyszłaś bez słowa. Z Justyną siedzisz pół dnia. A ja? Czuję się jak mebel.
– Ty? Jak mebel? – parsknęłam. – Od wczoraj jesteś obrażony o jakąś dętkę, a teraz się dziwisz, że nie rzucam ci się na szyję?
Zamilkł. Po chwili powiedział:
– Po prostu mam wrażenie, że się odsuwasz. Że robisz sobie jakiś plan awaryjny.
– A ty przez dwa dni nie odezwałeś się do mnie normalnie, ale teraz się martwisz, że mam „plan awaryjny”?
– No bo… może bym chciał wiedzieć, jeśli masz. Żeby się przygotować.
– Chciałabym, żebyś się postarał, zanim ten plan rzeczywiście będzie potrzebny.
Patrzył na mnie chwilę, jakby to do niego dopiero docierało. A potem skinął głową.
– Dobra. Postaram się.
Było nam dobrze
Nie wydarzył się cud. Krzysiek nie zamienił się nagle w księcia z bajki, który rano robi śniadanie i wieczorem pyta, jak się czuję. Jednak coś drgnęło. Pierwszy raz od dawna naprawdę spróbował... słuchać. Następnego dnia sam zaproponował spacer – „bez dziecka, jak kiedyś” – i faktycznie rozmawialiśmy. O wszystkim. O tym, że czasem się męczymy ze sobą.
– Wiesz, że jak tak stoisz z tą czapką, to wyglądasz jak mój ojciec, kiedy próbował flirtować z ekspedientką w mięsnym? – powiedziałam, a Krzysiek się roześmiał.
– I mimo to jeszcze ze mną gadasz? – zapytał.
– Czasem też się dziwię – mruknęłam.
Było coś kojącego w tej zwyczajności. I nawet jeśli jutro znowu się o coś pokłócimy, to może nie będziemy robić z tego końca świata. Wieczorem, kiedy usiedliśmy razem przy kolacji, Michał spojrzał na nas podejrzliwie.
– Jesteście zakochani, czy co?
– A co, nie wolno? – zapytałam z uśmiechem.
– Wolno, ale tylko jak nie będziecie się całować przy mnie. Bo to jest mega obrzydliwe – skrzywił się i zajął się swoją kanapką.
Spojrzeliśmy na siebie z Krzyśkiem. Może nie było idealnie. Ale było lepiej. A dętka? Nadal leży rozwalona w piwnicy. Przynajmniej teraz wiemy, że nie o nią tu chodziło.
Iwona, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Włączyłam aplikację randkową dla żartu. Przestałam się śmiać, gdy wśród propozycji zobaczyłam bardzo znajomą twarz”
- „Mój mąż miał spać sam na delegacji, ale ktoś ogrzewał go w nocy. Dowiedziałam się przez jeden przypadkowy telefon”
- „Zawsze za dużo analizowałam i szukałam drugiego dna we wszystkim. Przesadziłam, mając pretensję do męża i siostry”

