„Mąż miał posprzątać kuchnię przed wizytą teściowej. Gdy przyszłam zobaczyć, jak mu idzie, aż złapałam się za głowę”
„Zatrzymałam się na momenta. Plan działania? To brzmiało groźnie. Uznałam, że nie będę się wtrącać. Przynajmniej na razie. Minęło pół godziny, potem godzina. Z kuchni dochodziły niepokojące odgłosy. Otworzyłam drzwi i zamarłam w progu”.

- Redakcja
Nie jestem z tych żon, które marudzą na wszystko, co zrobi mąż. Nie czepiam się, gdy zostawi skarpetki w przedpokoju, ani nie robię scen, gdy zmywanie przeciąga się o kilka dni. Są jednak pewne granice. Zwłaszcza gdy teściowa ma przyjechać po raz pierwszy od pół roku, a mąż zarzekał się, że kuchnia będzie błyszczeć. Miał posprzątać – ot tak, „na błysk”, jak to określił z pewnością siebie większą niż zwykle. Więc mu zaufałam. Pomyślałam: dobrze, niech się wykaże, może nawet mnie zaskoczy. I owszem, zaskoczył. Tyle że zupełnie nie tak, jak się spodziewałam.
Zamarłam w progu
– Ogarnij tylko kuchnię, dobrze? Ja zajmę się resztą – rzuciłam przez ramię, wkładając świeżo wyprasowane poszewki na poduszki w salonie.
– Jasne! Nie ma problemu – odpowiedział mąż z kuchni. – Mam plan działania!
Zatrzymałam się na momenta. Plan działania? To brzmiało groźnie. Uznałam, że nie będę się wtrącać. Przynajmniej na razie. Minęło pół godziny, potem godzina. Z kuchni dochodziły niepokojące odgłosy. Otworzyłam drzwi i zamarłam w progu.
– Co to jest? – zapytałam wolno, unosząc brew.
– Nie przerywaj, jestem w trakcie eksperymentu.
– Dlaczego piekarnik jest otwarty, a w środku leży... gąbka?
– Musiała tam przypadkiem wpaść.
– A czemu w zlewie jest mąka?!
– Myślałem, że usunie tłuszcz. Taka naturalna alternatywa dla płynu.
Spojrzałam na blat – rozsypana sól, kawałek cytryny wbity w szczelinę między kuchenką a szafką.
– Błagam cię. Wyjdź stąd, zanim kuchnia zdecyduje się sama zadzwonić po straż pożarną.
Westchnął ciężko jak niezrozumiany artysta.
– Próbowałaś kiedyś działać z pasją?
Zacisnęłam powieki
– No to skoro już „działałeś z pasją”, może mi wytłumaczysz, co to za mokre ślady na podłodze? – spytałam, robiąc krok i niemal się ślizgając.
– A! To eksperyment numer dwa – uśmiechnął się z dumą. – Woda z olejkiem lawendowym. Miało być świeżo i relaksująco.
– Umyłeś podłogę olejkiem?! – złapałam się za głowę.
– Rozcieńczyłem! No dobra, trochę. W sumie to najpierw wlałem, a potem dopiero pomyślałem o wodzie.
Zacisnęłam powieki.
– I co teraz, mamy spa na płytkach? Bo serio, czuję, że zaraz się położę. Twarzą.
– Powiedzmy sobie szczerze – mąż podszedł bliżej i oparł się nonszalancko o blat – chyba nie chcesz być jedną z tych kobiet, co ciągle narzekają. Zamiast tego, może doceń moją innowacyjność?
– Twoja „innowacyjność” sprawiła, że kuchnia wygląda jak plan zdjęciowy do reklamy środków czystości. Tylko takiej, której nikt nie chce oglądać.
Zlustrowałam zniszczenia jeszcze raz: fronty szafek upaćkane octem, podłoga tłusta, a na środku stołu... leżał widelec, wbity w pół cytryny.
– Co to z kolei?
– A to taka „naturalna świeczka zapachowa”... Myślałem, że może, wiesz, klimat zrobi. Przecięta cytryna i metal? Brzmi stylowo, nie?
– Brzmi jak początek pożaru.
Usiadłam na stołku i spojrzałam na niego zrezygnowana.
– Jak mam ci to powiedzieć delikatnie... może ty się lepiej zajmij myciem samochodu. Kuchnia to nie jest twoje naturalne środowisko.
– Oj, ty w ogóle nie doceniasz mojego potencjału...
Spojrzał na mnie z nadzieją
Następnego dnia rano obudziłam się z dziwnym przeczuciem. Coś mi mówiło, że Michał nie odpuścił. Rzeczywiście – kuchenne drzwi były zamknięte. Zapukałam delikatnie.
– Co ty tam znowu wyprawiasz?
– Nie wchodź! Jeszcze pięć minut!
Zignorowałam ostrzeżenie. Gdy tylko uchyliłam drzwi, uderzyła mnie fala pary i aromat płynu do naczyń o zapachu truskawki. Michał stał w samych skarpetkach i szorował szafki... szczoteczką do zębów.
– Czy ja dobrze widzę? Czy ty... pastujesz meble pastą do zębów?!
– To nie pasta! To specjalna mieszanka. Pasta do zębów, sok z cytryny i trochę płynu do płukania ust. Z internetu!
– Boże... – jęknęłam. – To są meble z płyty! One nie lubią wilgoci!
– Ale jak błyszczą, zobacz! – podsunął mi szafkę pod nos. – Czuć świeżość, prawda?
– Czuć jakby dentysta urządzał tu degustację. Gdzie są nasze ściereczki?
– Zużyłem. Ale efekt jest, przyznaj.
Blat był czysty, choć lepki. Okno zaparowane jak po gotowaniu pierogów w listopadzie. W zlewie – moczyły się sztućce. W misce obok pływały... świeże truskawki?
– Skąd one?
– Kupiłem! To akcent wizualny. Jak w restauracjach. Mama lubi truskawki! Pomyślałem, że będzie zaskoczona.
– Jeśli ona to wszystko zobaczy, to nie będzie zaskoczona. Ona zemdleje.
Spojrzał na mnie z nadzieją.
– Z radości, co?
– Albo z oparów płynu do płukania ust.
Byłam cała w nerwach
Dwie godziny później, w kuchni nadal trwała „operacja ratunkowa”, choć Michał z miną bohatera przekonywał mnie, że „to już końcówka”. Ja tymczasem próbowałam zapanować nad resztą mieszkania. W końcu weszłam do kuchni. I to był błąd.
– Michał! Czy ty właśnie... odkurzasz ściany?
– Tak! – odpowiedział z dumą.
– Ale... to przecież odkurzacz do podłóg!
– No i co z tego? Skoro wciąga, to działa. Patrz! – Przesunął rurę po ścianie i... zrzucił drewnianą ramkę ze zdjęciem z naszych wakacji.
– Michał!
– Spokojnie, to tylko rama. Zdjęcie całe. A i tak mówiliśmy, że trzeba coś nowego powiesić, prawda?
Usiadłam na krześle, podparłam głowę na dłoni i westchnęłam.
– Mama przyjeżdża za dwie godziny. Ona naprawdę nie oczekuje... nie wiem... muzeum. Ona chce czystej kuchni, nie laboratorium chemicznego.
– Mylisz się. Widziałem ją kiedyś, jak palcem po lodówce sprawdzała, czy kurz nie osiadł. I wzrokiem zeskanowała gąbkę na zlewie, jakby miała tam zainstalowanego detektywa sanitarnego.
– Jeśli mama dziś zemdleje, to nie od brudu. Tylko z wrażenia, że jej syn zamienił kuchnię w pole doświadczalne.
Michał spojrzał na mnie z powagą.
– Przyznaj, ładnie się wszystko błyszczy.
– Owszem.
Bałam się jej reakcji
Na pół godziny przed przyjazdem teściowej, kuchnia... wyglądała zaskakująco dobrze. Blaty były w końcu suche, fronty pozbawione pasty do zębów, podłoga odtłuszczona. Nawet okno uchylił, więc lawenda już nie dusiła. Tylko truskawki nadal tkwiły w misce.
– A te truskawki?
– Ładnie kontrastują z drewnem! – upierał się mąż, przecierając szkło szklanki rogiem swojej koszuli.
– Zjedz je w końcu albo schowaj.
– Myślisz, że jak mama zobaczy tę kuchnię, to się wzruszy?
– Jeśli się wzruszy, to pewnie od resztek octu w zakamarkach – prychnęłam, chociaż nie mogłam nie przyznać, że się postarał. Po swojemu, ale jednak.
Zadzwonił domofon.
– To ona – syknęłam. – Nie mów nic o eksperymentach. Uśmiechaj się. I nie opowiadaj o „naturalnym odświeżaczu” z pasty i cytryny, błagam.
– Dobrze, ale jeśli zapyta, czemu kuchnia tak pachnie... powiem, że to ty.
– W sensie, że ja tak pachnę?
– Tak, naturalnie, świeżo. Jak kobieta sukcesu.
Otworzyłam drzwi z miną pełną rezerwy. Teściowa stanęła na progu, ubrana w elegancki płaszcz.
– Dzień dobry, mamo – zaczęłam, przygotowana na najgorsze.
Weszła, rzuciła okiem do kuchni i zamarła.
– Jak tu czysto. Aż pachnie... truskawką?
Spojrzeliśmy z Michałem po sobie.
– Mhm – odparłam. – Nowa świeczka zapachowa.
A Michał tylko skinął głową
Teściowa rozsiadła się w kuchni jak w salonie pięciogwiazdkowego hotelu. Rozglądała się dookoła z niedowierzaniem, dotykała blatu, przyglądała się frontom szafek, nawet otworzyła szufladę – co, swoją drogą, było podejrzanie niepotrzebne, ale u niej to norma.
– Nie przypominam sobie, żeby tu kiedykolwiek było tak... elegancko.
– Dziękuję – uśmiechnęłam się uprzejmie. – Michał się postarał.
– Michał? – zmrużyła oczy.
– Tak, mamo. Sam wszystko ogarnął – dodałam z dumą w głosie, choć wewnątrz modliłam się, żeby nie zaczęła pytać o szczegóły.
– Nie wierzę – powiedziała w końcu, a Michał wyprostował się dumnie jak paw. – A te truskawki?
– To dekoracja – odparł, unosząc podbródek.
– W listopadzie? – zapytała mama podejrzliwie.
– Nowy trend – rzuciłam szybko. – Taki... minimalizm z akcentem lata.
Teściowa spojrzała na mnie, potem na Michała. Uśmiechnęła się, pierwszy raz od miesięcy tak szczerze.
– No, dobrze. Skoro tak dbacie o dom, może następnym razem to wy wpadniecie do mnie?
Zamarliśmy z Michałem na sekundę.
– Nie musicie nic sprzątać! – dodała z przekąsem i podniosła szklankę. – Na zdrowie, dzieci.
Wieczorem, gdy drzwi się za nią zamknęły, Michał padł na kanapę.
– Mama mnie pochwaliła. Słyszałaś?
– Słyszałam. Tylko już więcej eksperymentów nie będzie.
– Jasne. Od teraz tylko klasyka. Pasta do zębów, cytryna i truskawki.
– Michał...
– Już nic nie mówię.
Kamila, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż musiał zawsze wygrywać. W końcu może się rozkoszować zwycięstwem, bo ja oddałam nasze małżeństwo walkowerem”
- „Mój mąż miał spać sam na delegacji, ale ktoś ogrzewał go w nocy. Dowiedziałam się przez jeden przypadkowy telefon”
- „Zawsze za dużo analizowałam i szukałam drugiego dna we wszystkim. Przesadziłam, mając pretensję do męża i siostry”

