„Mąż miał mieć dyżur w święta, ale coś mi śmierdziało. Gdy znalazłam perfumy i rajstopy, w końcu przejrzałam na oczy”
„Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Cofnęłam się za regał, oddychałam ciężko. To nie mogło się dziać. Nie on, nie mój Michał. Nie w Wigilię. Spojrzałam jeszcze raz. Trzymali się za ręce. Ona coś do niego szeptała, a on... wyglądał na szczęśliwego”.

- Redakcja
Nie pierwszy raz miał dyżur w święta, w końcu był lekarzem. I kolejny raz miałam to zrozumieć, zaakceptować. Ale tym razem to mnie przerosło. Trzeci raz z rzędu oznajmił mi niemal mimochodem, bez cienia refleksji, że nie będzie go przy wigilijnym stole. Nie było „przepraszam”, nie było „postaram się coś zmienić”, nawet głupiego „wiem, że to trudne”. Po prostu: „Mam dyżur. Wiesz, jak jest”.
Wiedziałam. I właśnie to najbardziej mnie bolało. Wiedziałam, że sam bierze te dyżury. Że mógłby się zamienić z kimś młodszym, kimś, kto i tak nie ma jeszcze rodziny, albo starszym, kto nie ma już do kogo wracać. Ale nie – on zawsze brał te święta. Jakby ode mnie uciekał. Powiedziałam mu, że w tym roku jadę do rodziców sama. Kiwnął głową, nawet się nie zdziwił. Może mu to pasowało?
Dzień przed Wigilią poszłam do galerii handlowej. Chciałam jeszcze coś dokupić mamie, poszukać kalendarza dla taty, złapać choć odrobinę tej atmosfery, która od lat we mnie gasła. Właśnie wtedy, między regałami księgarni, zobaczyłam coś, co odebrało mi dech.
Nie wierzyłam własnym oczom
Weszłam do tej księgarni jak zwykle – z głową pełną listy rzeczy do kupienia, z myślami gdzieś pomiędzy karpiem a pierogami. Ludzie przepychali się z torbami, migotały świąteczne światełka, w głośnikach leciały świąteczne piosenki, a ja tylko chciałam dorwać kalendarz z dużymi cyframi dla taty. Najlepiej z okładką w konie albo żaglowce.
I wtedy go zobaczyłam. Na początku tylko tył głowy. Te ciemne, lekko siwiejące włosy, które znałam na pamięć. Śmiał się. Głos miał cichy, ale ten śmiech znałam. Stał pochylony przy stoliku z nowościami. Obok niego kobieta – wysoka, szczupła, w granatowym płaszczu i długich rudych włosach. Rozmawiali, a ja zbliżyłam się, jakby coś mnie ciągnęło. Z sekundy na sekundę miałam coraz większe wrażenie, że nie powinnam tego widzieć.
– Cieszę się, że wreszcie spędzimy te święta razem. Sam na sam – powiedział. I wtedy dotknął jej ręki.
Nie wiem, jak długo stałam nieruchomo. Może minutę, może pięć. Serce tłukło mi się w piersi jak oszalałe. Cofnęłam się za regał, oddychałam ciężko. To nie mogło się dziać. Nie on, nie mój Michał. Nie w Wigilię. Spojrzałam jeszcze raz. Trzymali się za ręce. Ona coś do niego szeptała, a on... wyglądał na szczęśliwego.
Byłam taka naiwna
Wyszłam z księgarni kompletnie zdezorientowana. Powietrze było ciężkie, ludzie zderzali się ze mną ramionami, jakby nic się nie stało. A przecież właśnie zobaczyłam, jak moje małżeństwo obraca się w pył.
W głowie miałam szum. Chciałam do niego zadzwonić. Warknąć: „Gdzie jesteś?”. Tylko co by odpowiedział? „Na dyżurze”? Czy może „Jestem w pracy, nie mogę rozmawiać”? W tamtej chwili nie potrafiłam nawet sobie wyobrazić jego głosu, nie mówiąc już o kłamstwach, którymi by mnie nakarmił.
Zatrzymałam się przy fontannie. Była przyozdobiona sztucznym śniegiem i światełkami, w środku stał renifer z plastiku. Usiadłam na ławce, z torbami w rękach, i gapiłam się na tego renifera jak idiotka. Chciałam płakać, ale łzy nie poleciały. Przypomniałam sobie wszystkie te święta, kiedy mówił, że „nie mógł się zamienić”, „że potrzebują właśnie jego”. Gdy całowałam go w policzek, szykując się do samotnej kolacji z rodzicami, tłumacząc go – że praca, że służba, że pacjenci.
A on tymczasem miał święta. Swoje, z kimś innym. Może już od lat? Sięgnęłam po telefon. Przewinęłam listę kontaktów. Mama, tata, Michał. Zatrzymałam się na nim. Palec mi zadrżał. „Dzwoń, dzwoń, niech się tłumaczy!” – szeptało mi w głowie. Ale ja tylko wyłączyłam ekran. I zaczęłam się śmiać. Bo nie zostało mi już nic innego.
Prowadził drugie życie
Nie pojechałam od razu do domu. Jeździłam bez celu po mieście, zataczając kółka, gubiąc się w światłach i kolędach puszczanych z każdej witryny. Jakby wszyscy na siłę próbowali mi przypomnieć, że to czas miłości, bliskości, rodziny. A ja już nie miałam rodziny. Miałam tylko zgliszcza.
W końcu zaparkowałam na osiedlu, ale nie mogłam się zmusić, by wejść do mieszkania. Stałam pod drzwiami z kluczami w ręce. W środku było cicho. Wiedziałam, że go nie ma, byłam sama. Sama z choinką, którą ubierałam wczoraj wieczorem, naiwnie myśląc, że może choć przez godzinę z nim posiedzę, zanim pojedzie na dyżur.
Weszłam i usiadłam na kanapie. Obok stało pudełko z bombkami, kilka jeszcze niepowieszonych. Patrzyły na mnie jak świadkowie mojej głupoty. Na stole czerwony obrus, cynamonowe świeczki. Wszystko jak co roku. Jak zawsze – tylko mnie bardziej bolało.
Zerwałam się nagle, jakby ktoś mnie popchnął. Poszłam do sypialni, otworzyłam szafę. Znalazłam jego torbę i zajrzałam do środka. Na wierzchu ubranie służbowe, poskładane równo jak w wojsku. Ale pod spodem... Były perfumy, których nigdy nie używał. Damskie rajstopy. Czerwona koperta z napisem „Kocham Cię”.
Nie wiem, jak długo stałam z tymi rzeczami w dłoniach. Czułam, że krew odpływa mi z twarzy. Nogi miałam jak z waty, ale wiedziałam już jedno. To nie był przypadek. Nie była to chwila słabości. On prowadził drugie życie. I był w nim szczęśliwszy niż ze mną.
Miałam dość jego kłamstw
W nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, raz owinięta po uszy kołdrą, raz zrzucając ją z siebie, bo było mi za gorąco, za duszno, za ciasno. Miałam mętlik w głowie. Co chwilę sięgałam po telefon, sprawdzając, czy Michał coś napisał. Nic, żadnej wiadomości. Żadnego pytania, gdzie jestem, co u mnie.
Rano usiadłam przy stole z kubkiem zimnej kawy. Miał wrócić po południu, o siedemnastej. Wiedziałam to, bo sam mi tak powiedział. „Dziś w szpitalu do siedemnastej, wrócę około osiemnastej”. Tyle że teraz już wiedziałam, że nigdzie nie wróci. Nie do mnie. Bo nie ja byłam jego domem.
O osiemnastej z minutami zaparkował pod blokiem. Przez uchylone żaluzje widziałam jego samochód. Wysiadł powoli, miał na sobie te same spodnie, co wczoraj, ale kurtka była inna. I twarz… zadowolona. Spokojna. Jakby wracał z urlopu, nie z nocnego dyżuru. Zanim zdążył przekręcić klucz w zamku, otworzyłam mu drzwi. Stałam tam, wyprostowana, z jego torbą w ręce.
– Co to? – zapytał zdziwiony.
– Twoje rzeczy – powiedziałam cicho. – I rajstopy tej twojej. Może będzie ci wdzięczna za prezent.
Zamarł. Twarz mu stężała. Patrzył na mnie, jakby zobaczył ducha.
– Emilia, to nie tak...
– Wiesz co, Michał? – przerwałam mu. – Te święta faktycznie spędzimy osobno. I resztę życia też.
W końcu mi ulżyło
Wróciłam do rodziców jeszcze tego samego wieczoru. Mama witała mnie jak zwykle – z uśmiechem i otwartymi ramionami. Ale tata spojrzał inaczej, uważniej. Jakby coś wyczuł.
– Wszystko dobrze? – zapytał tylko, gdy pomagał mi powiesić płaszcz.
– Tak – odpowiedziałam za szybko. Ale nie dopytywał. W naszej rodzinie było tak, że każdy wiedział, kiedy ktoś nie chce mówić.
Przy stole było pusto. Nawet jeśli fizycznie nas było pięcioro, to czułam jakąś lukę. Pustkę. Choinkowe lampki drażniły mnie zamiast cieszyć. Barszcz był za gorący, uszka – za miękkie, a kolędy w radiu brzmiały jak szyderstwo. Michał pewnie właśnie łamał się opłatkiem z nią. Może całował ją w szyję, mówiąc, jak cudownie, że mogą być razem.
Nie płakałam, już nie. Zamiast tego jadłam, jakby makowiec miał mi zakleić tę dziurę w sercu. Ale nie zakleił. Tylko zrobiło mi się niedobrze. Po kolacji wyszłam na balkon. Śnieg cicho sypał, zamazując ślady. Stałam tam, patrząc na czarne niebo. I nagle usłyszałam za sobą głos mamy.
– Nie musisz udawać, córeczko – powiedziała cicho. – On nie przyszedł, ale ty jesteś. I to wystarczy.
Złapałam jej dłoń. Ciepłą, pachnącą kompotem z suszu.
– Już nie wrócę do niego – szepnęłam.
– I bardzo dobrze – powiedziała spokojnie. – Nie jesteś z kamienia. I nie zasługujesz na kłamstwa.
A ja po raz pierwszy tego dnia poczułam coś na kształt ulgi.
Jestem wystarczająca
Minęły trzy tygodnie. Michał dzwonił, pisał. Próbował tłumaczyć się, kłamać jeszcze bardziej, potem przepraszać, potem prosić. Ale ja już nie chciałam słuchać. Wystarczyło mi raz usłyszeć „sam na sam”, by wszystko poukładało się w głowie jak puzzle. Widziałam ich razem. Widziałam, jak się do niej uśmiecha. I nagle zrozumiałam, że ten uśmiech – ten, który kiedyś był tylko dla mnie – dawno już nie był mój.
Nie powiedziałam nikomu o zdradzie, nawet rodzicom. Mama pewnie się domyśliła, ale nie naciskała. A ja nie miałam siły, by układać z tej historii logiczną opowieść. To było za świeże, zbyt bolesne. Zabrałam z mieszkania tylko to, co moje. Zostawiłam mu wszystko inne. Nawet ślubne zdjęcie. Niech patrzy, niech pamięta.
Zamieszkałam u rodziców, zaczęłam pracować zdalnie. I zaczęłam… oddychać. Tak naprawdę, głęboko, pierwszy raz od dawna. Bez napięcia w karku, bez dreszczy, czy się odezwie, czy będzie miły, czy znów zamknie się w sobie. Któregoś wieczoru usiadłam z herbatą przy oknie i po prostu patrzyłam, jak dzieci lepią bałwana. I pomyślałam, że to, co najgorsze, już za mną.
Że choć serce mam jeszcze złamane, to nie oddam go w byle jakie ręce. Bo jestem dla siebie wystarczająca.
Emilia, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W grudniu teściowa upiekła świąteczne pierniczki z niespodzianką. Raz spróbowałam i wyplułam”
- „Nie mam ochoty szykować rodzinnej Wigilii. Wolę spędzić święta w sanatorium niż być czyjąś służącą”
- „W moim związku panował chłód jak w mroźny poranek. Szukałam kogoś, kto mnie ogrzeje, a skończyłam na lodzie”

